— Ależ ten bakteriofag jest miejscowego pochodzenia — zareplikował Szu. — Więc to nie my…

— A jednak my — odparł zoolog ze smutkiem. — Gdyby takie klęski zdarzały się samorzutnie w wolnej przyrodzie, żadna biosfera nie mogłaby przetrwać. W każdym razie wirus TY-112 zawdzięcza swe powstanie jakiemuś czynnikowi związanemu z wtargnięciem tu nas samych albo naszej techniki. Czy już wiesz coś bliższego na ten temat? — zwrócił się do Allana.

Botanik rozłożył ręce.

— Sugestie komputerowe nie dają jednoznacznej odpowiedzi. To utrudnia poszukiwanie antidotum. Przeprowadziłem niemal osiemdziesiąt tysięcy prób, lecz na razie bez skutku. Wprawdzie niektóre uzyskane preparaty niszczą TY-112, lecz są tak samo zgubne dla „beczułek”. A bez nich wyginęłaby tutejsza flora, tracąc niezbędną mrozoodporność. To są dość skomplikowane zależności.

— Może jednak sama przyroda upora się z zarazą… — niepewnie wtrąciła Mary. — Samoorganizacyjne zdolności biomaterii są przecież ogromne.

— Dopóki nie dostanie ona pchnięcia nożem w plecy — ponuro uzupełnił Allan. — Bezpośrednie i wtórne rujnacje biotopów na wielkich połaciach Ziemi, wywołane w ubiegłych stuleciach niefrasobliwą gospodarką, dowodzą tego aż nadto dobitnie.

Zaległo ciężkie milczenie.

— Czy w okolicach Dwójki też nastąpiły zmiany? — podjęła Mary.

— Chyba nie. Do tej pory ojciec i Wład nie wspomnieli o tym.

— Może tak głęboko tkwią nosami w swoich termopiaskach, że nie dostrzegają takich drobiazgów — zareplikował Renę trochę sarkastycznie. — Trzeba przekazać im szczegółową instrukcję. Jeśli nadal chcą tam pracować, na razie nie powinni przylatywać do nas. Nie wolno rozwlec wirusa na inne oazy. I tak obawiam się, że huragany zrobią to za nas.

— W tej sytuacji poddaję się — oświadczył Szu ze smutkiem. — Moje badania kopców muszą być zawieszone.

— Niezupełnie — pocieszył go Renę. — Możesz wrócić na łkara, by stamtąd prześwietlać i kopać zdalnie, za pomocą Łazików.

— Ingrid i Zoe też powinny zostać na łkarze — wtrąciła Mary. — Zo;

będzie zrozpaczona.

— W Jedynce mogą lądować — pospiesznie zaoponował Allan. — Nie ma to większego znaczenia, byle nie opuszczały terenu bazy. Mary popatrzyła na syna przenikliwie.

— W takim razie Zoe nie będzie mogła zobaczyć się z Władem. Chyba że zrezygnuje on z dalszych badań w Dwójce.

— Zoe chciała od dawna ujrzeć Temę — Renę szybko odwrócił bieg rozmowy. — I nie widzę przeszkód, abyś z nią pospacerował po lesie. Sam zresztą pragnę pokazać jej oraz Ingrid różne ciekawe rośliny i zwierzęta w warunkach naturalnych.

— Pokazać? — zapytał Szu ze zdziwieniem.

— Jaki jest jej stan w tej chwili? — cicho spytał Allan. — Powiedz prawdę! — zwrócił się do matki. Popatrzyła mu w oczy.

— Podróż z Sel na łkara zniosła znakomicie. Samopoczucie ma dobre. Liczę, że wkrótce ty i Renę sami się o tym przekonacie. Młody, silny organizm. Regeneracja stopy już dobiega końca. Zoe porusza się jeszcze na wózku, ale to głównie z uwagi na stymulatory regeneracyjne. Will jest zdania, że za miesiąc będzie można rozpocząć naukę chodzenia.

— A wzrok?

— To trudniejsza sprawa. Ingrid sądzi, że decyzja podjęta przez Korę, Willa i Zoję jest chyba jedynym słusznym rozwiązaniem. Postanowili oni, że nie przeprowadzą żadnych operacyjnych zabiegów przynajmniej w najbliższych ośmiu latach.

— Ale dlaczego?

— Nie jestem fizjologiem i nie potrafię przekazać fachowo tego, co mówiono. W najogólniejszym zarysie chodzi o to, że utrata zdolności widzenia nie została spowodowana degeneracją siatkówki wskutek długotrwałej bliskości promieniotwórczego pierścienia, lecz nieodwracalnymi zmianami w korze mózgowej, właśnie w ośrodkach wzrokowych. Nastąpiło to w czasie przeciągającego się stanu śmierci klinicznej. Wątpliwe, czy w parę godzin później udałoby się ją uratować.

Otóż przeprowadzenie zabiegów regeneracyjnych jest możliwe — ciągnęła Mary — i szansę powrotu pełnej zdolności widzenia wysokie, ale pod warunkiem, że prób pobudzenia uszkodzonych ośrodków nie będzie się podejmować prostymi bodźcami elektrycznymi lub elektromagnetycznymi. Doraźna korzyść takich działań przyniosłaby niepowetowane szkody. Wprowadzenie do mózgu elektrod bądź podskórne umieszczanie emitorów e-g może sprawić, że Zoe będzie odbierać pewne wrażenia wzrokowe, rejestrować błyski i świetlne plamy, a nawet nauczy się rozpoznawać zarysy przedmiotów w polu widzenia kamery przesyłającej sygnały do mózgu. Ale cóż z tego? Taka adaptacja zmieniłaby aż tak strukturę ośrodków wzrokowych, że późniejsze dokonanie pełnej regeneracji oraz' powrót do normalnego widzenia stałyby pod znakiem zapytania.

— Czy nie można już teraz przeprowadzić zabiegów regeneracyjnych? Przecież Kora…

— Nie mamy programów budowy niezbędnej aparatury. Niedopatrzenie, przeoczenie, a może po prostu w czasie przygotowań do wyprawy uznano taki właśnie wypadek za mało prawdopodobny, urządzenie zaś — zbyt wąsko specjalistyczne. Zina wysłała już na Ziemię komplet danych diagnostycznych z prośbą o jak najspieszniejsze wysłanie programów. Nie nadejdą one jednak przed upływem ośmiu i pół roku.

Allan patrzył na matkę z rozpaczą.

— To okropne! Więc Zoe nie zobaczy ani Temy, ani planet Tolimana. A tak chciała…

Renę, siedzący cały czas z pochyloną głową, uniósł ją teraz i przesłał Allanowi spojrzenie pełne serdeczności. A Mary dopowiedziała:

— Niestety, musimy czekać. Przecież nie zrobimy z Zoe królika doświadczalnego.

— Rozmawiałem wczoraj z Ingrid, a potem z Zoe — powiedział zoolog, usiłując zachować swój zwykły, trochę kpiarski ton. — Muszę przyznać, że mi zaimponowały. Oczywiście, obie nadrabiały miną, aby mnie, rozhisteryzo-waną babę, cokolwiek uspokoić. Niemniej to, czym się teraz zajmują, świadczy, że nie tragizują sytuacji. Ingrid przygotowuje się rzetelnie do prac plane-tograficznych na Temie, a w wolnych chwilach studiuje psychologię. Zoe szeroko mi opowiadała, jak uczy się widzenia palcami. Na dowód, że już rozpoznaje wiele szczegółów, rozprawiała rzeczowo o zdjęciach, które przesłaliśmy z Temy na Sel.

— Czy to możliwe? — Allan spojrzał z niedowierzaniem na Renego.

— Zależy, co rozumiemy przez widzenie. Jeśli je traktować jako rozpoznawanie układu elementów na podstawie lokalizacji przestrzennej, to również palcami można widzieć. Jeśli zaś to rozpoznawanie ma tworzyć w świadomości obraz całościowy — to nie wiem, czy nawet najdoskonalszy aparat udostępniający dotykowe, skórne rozpoznawanie obrazów, może stanowić protezę wzroku. Jaro zbudował urządzenie, którym Zoe jest zachwycona. Składa się nań niewielka kamera w opasce nad czołem i kwadratowa płytka na piersiach. Obraz uchwycony przez kamerę zostaje przekształcony elektromechanicznie na coś w rodzaju płaskorzeźby utworzonej z maleńkich igiełek. Temperatura tych igiełek odpowiada umownej skali barw w rzeczywistym obrazie. To wszystko. A właściwie dopiero pierwszy, techniczny próg, jaki Zoe przekroczyła. To, co można dzięki temu aparatowi zobaczyć, zależy od wytrwałości, wrażliwości dotykowej i wyobraźni. Zoe wierzy, że on pozwoli jej widzieć. Czy to będzie możliwe, doprawdy nie wiem. — Oby tak się stało — westchnął Allan.

PUSZCZA

Dach pawilonu tworzył dość obszerny płaski taras. Siedzącą w ruchomym fotelu Zoe otoczyli półkolem Renę, Ingrid i Mary. Niewidoma szybko przebiegła palcami po płycie dermowizora.

— Puszcza… Wszystko to takie dziwne. Jakby dach, z którego gdzieniegdzie wystrzela drzewo w pogoni za światłem. Wielka szkoda, że nie mogę dostrzec poszczególnych pni na tej ścianie lasu.

— Ależ ty świetnie rozpoznajesz otoczenie! — zawołał Renę, wzruszony postępami córki w posługiwaniu się aparatem. — Tu z tarasu ja również bez pomocy lornetki nie rozróżnię pni. To dlatego, że większość drzew rozszczepia się krzewiaste poniżej gruntu.

Nie chcąc zniechęcać córki. Renę nie wspomniał, że na przedpolu lasu kilka ni to drzew, ni to krzewów, kształtem przypominających cisy, ale wzrostu dorodnych dębów, przysiadło pośród stalowoniebieskiego mchu jak ogromne, zbite sterty fioletu.