— Już po niej… — wyszeptał Dean patrząc na chronometr wmontowany w płytę pulpitu kierowniczego, nad którym pochylała się wysoka postać Krawczyka. Do końca obserwacji brakowało półtorej minuty.

Przed chwilą rakieta badawcza powinna była wejść w fotosferę gwiazdy.

A teraz na Sel docierały już tylko sygnały wysłane przez nią przed katastrofą.

Na środku ekranu rosła w tej chwili duża ciemna plama, otoczona nierównymi czerwonawymi obwódkami skłębionej materii. Opóźnienie sygnałów sprawiało, że na ekranie sonda była jeszcze w koronie wewnętrznej i dopiero lada moment powinna rozpocząć się warstwa chromosfery.

Naraz przez ekran przebiegła jakby mgła, przerywana z rzadka jaśniejszymi błyskami. Ustąpiła na chwilę, potem znów ':ię pojawiła, to gęstniejąc, to rzednąc, a nawet znikając raz po raz.

— Zaczyna się — mruknął Andrzej. — Pole magnetyczne? — zapytał Deana zajętego obserwacją wskaźników.

— Natężenie około 800 erstedów.

Na ekranie nie można było już niczego rozróżnić. Migotał on tylko różnobarwnymi błyskami, świadczącymi, że nadajnik telewizyjny rakiety jeszcze nie uległ zniszczeniu.

Odbiór meldunków innych przyrządów trwał nadal, gdyż ich nadajniki pracowały na wielu zakresach, i to przekazując tylko proste impulsy. Ale i tu z sekundy na sekundę powiększały się zakłócenia.

— 2900 stopni!

W tej samej chwili przez ekran przebiegł jeszcze jeden jasny błysk i rozpłynął się w jednostajnym, szarym tle. Rakieta-sonda przestała istnieć.

— No i już po wszystkim — rzekł z westchnieniem Andrzej. Podniósł się z fotela i podszedł do tablicy obsługiwanej przez Deana. Ekrany pamięciowe przyrządów utrwaliły ostatnie dane nadesłane przez rakietę-robota.

— 3400 °C? — zdziwił się. — Czyżby sonda wysyłała jeszcze sygnały po wniknięciu w głąb fotosfery? Trzeba będzie przeanalizować taśmy.

Zanim jednak zdążyli włączyć aparaturę, rozległ się sygnał i na ścianie pracowni ujrzeli twarz Nyma.

— An, chodź natychmiast do centrali! Robot uszkodzony!

Zina wyjęła kryształ z fotolektora i podeszła do pulpitu nadawczego. Jak to się mogło stać, że popełniła tak fatalną pomyłkę? Skąd środkowy fragment listu do ojca znalazł się na końcu pierwszej części sprawozdania nadanego na Ziemię? Widocznie zapomniała wymazać poprzedni zapis…

Ale co teraz zrobić? Właściwie powinna zawiadomić Andrzeja. Nie ulegało jednak wątpliwości, że treść nieszczęsnego fragmentu była aż nazbyt jednoznaczna, aby wywołać skandal. Lojalność nakazywała powiedzieć przewodniczącemu, co się stało, ale czy nie przyniosłoby to więcej szkody niż korzyści? Jeśli ukryje swą pomyłkę, koledzy dowiedzą się o tyni najwcześniej za osiem z górą lat i sprawa będzie całkowicie przebrzmiała… A teraz tylko zaogni jeszcze bardziej konflikt.

Czy jednak wolno jej udać, że o niczym nie wie, i nadać drugą część sprawozdania nie prostując pomyłki? A może przeprowadzić z Krawczykiem rozmowę w cztery oczy, prosząc o dyskrecję, jeśli, rzecz jasna, on uzna to za stosowne? Ale czy uzna?

Gdyby chociaż był na Sel ojciec… Na pewno poradziłby, co robić. Rozmowa drogą radiową była ryzykowna. Czy mogła jednak czekać na powrót Argo, zwlekając z nadaniem drugiej części sprawozdania?

Po dłuższym wahaniu postanowiła w końcu nadać sprawozdanie, a sprostowanie zredagować później w porozumieniu z Zoe i Allanem. Wsunęła do nadajnika kryształ i już miała przekazać rozkaz emisji, gdy ostry dźwięk sygnału ogłaszającego alarm pierwszego stopnia wypełnił wnętrze kabiny.

— Uwaga! Uwaga! — popłynął z głośnika głos automatu. — Wszyscy przebywający na Sel na stanowiskach poza statkiem-bazą powinni przerwać pracę i w ciągu piętnastu minut powrócić do Astrobolidu. Zinę Makarową wzywa się do centrali nawigacyjnej statku!

Niemal biegiem przebyła długi kryty chodnik, łączący statek-bazę z nowo wybudowaną centralą nawigacyjną.

Oprócz Nyma zastała tam już Andrzeja i Deana. Na ekranie pantoskopu rysowała się wyraźnie ciemna sylwetka rakiety badawczej, podobna do grotu starożytnej strzały.

— Co się stało?

— Robot I nie rozpoczął dotąd hamowania — wyjaśnił Nym. — ”Nie reaguje zupełnie na sygnały.

— Jaka odległość dzieli go od Urpy?

— Półtora miliona kilometrów. Ale znów zaczął zwiększać prędkość.

— Jak to?

— Dziś rano wysłaliśmy dwie sondy w celu przeprowadzenia badań atmosfery Proximy — tłumaczył Nym. — Pierwsza z nich. Robot I, okrążyła gwiazdę, przechodząc z prędkością ponad 400 km/s tuż przy fotosferze. Pobrawszy próbki miała ona wrócić do bazy. Druga sonda. Robot II, weszła przed chwilą w głąb fotosfery i ^ przekazawszy nam drogą radiową zebrane dane, uległa zagładzie we wnętrzu Proximy. Otóż wygląda na to, że urządzenia kierownicze Robota I uległy uszkodzeniu. Widocznie zbyt długo był w zasięgu wysokiej temperatury.

— I?

— Zamiast hamować, zwiększa jeszcze bardziej prędkość. Zgodnie z programem, po przejściu tuż obok Proximy, sonda zwróciła się wprost w kierunku Urpy, zwiększając prędkość do 1200 km/s. Wszystko odbyło się na pozór pomyślnie: Robot I, osiągnąwszy przewidzianą prędkość, wyłączył silnik. Po przebyciu większej części drogi powinien pół godziny temu obrócić się o 180° i rozpocząć hamowanie. Niestety, nie dokonał obrotu. A silnik rozpoczął pracę w przewidzianym terminie. Rozumiesz? Silnik rozpoczął pracę! Robot nie redukuje, lecz zwiększa prędkość!

— Trzeba wyłączyć antenę naprowadzającą!

— Już to zrobiliśmy, ale Robot I jest wyposażony w drugi automatyczny układ naprowadzania optycznego. Na wypadek zakłóceń radiowych. I tego właśnie układu nie potrafimy wyłączyć! Nie reaguje na żadne sygnały! Schemat aparatury masz tu, na ekranie transinfu! — Nym wskazał na blok zespołu komputerów.

Zina podeszła do ekranu.

— Jeśli nie uda ci się zmienić jego kierunku, to za pół godziny uderzy w powierzchnię Sel w pobliżu Astrobolidu — powiedział z nienaturalnym spokojem Krawczyk. — Statek stanowi znak orientacyjny dla układu naprowadzania. Przy prędkości 2400 km/s oznacza to prawdopodobnie całkowite zniszczenie bazy, nie mówiąc już o tym, że teren ulegnie skażeniu materiałem promieniotwórczym zniszczonego reaktora sondy. Jedynym wyjściem w tej sytuacji byłby odlot Astrobolidu i ukrycie się statku po drugiej stronie Sel. Start musi jednak nastąpić najpóźniej za dwadzieścia minut. Rozumiesz?

Zina nic nie odpowiedziała. Zmieniła kilkakrotnie schematy, prowadząc kodowy dialog z maszyną, wreszcie podeszła do pulpitu zdalnego sterowania i zaczęła manipulować przyciskami i pokrętłami.

Czas upływał. Minęło dziesięć minut, potem jeszcze trzy. Na czole Ziny pojawiły się krople potu, a ruchy palców były coraz bardziej nerwowe.

— Ile jeszcze minut? — zapytała cicho.

— Za siedem, najwyżej osiem musimy wystartować. Nym! Sprawdź, czy wszyscy są na statku! — rozkazał Krawczyk, zajęty ustalaniem programu lotu.

Na bocznym ekranie, obok stanowiska dowodzenia, pojawił się plan bazy. Rój punktów świetlnych skupiony był w niewielkim kole symbolizującym Astrobolid, dwa jednak widniały w prawym rogu ekranu, poruszając się wolno w kierunku statku. Nym dotknął palcami owych dwóch punktów i z głośnika popłynęły dwa słowa wypowiedziane przez automat:

— Allan… Wład…

Andrzej i Zina nie odrywali wzroku od ekranu.

— Nie zdążą… — jęknął astronom.

Nerwowy skurcz przebiegł przez twarz dziewczyny. Nagle zerwała się z taboretu i skoczyła ku drzwiom.

— Jest jeszcze jeden sposób! — zwołała i wybiegła na korytarz.

— Jaki? — Nym rzucił się za nią w pogoń. Dopadł ją już w windzie.

— Co chcesz zrobić?!

— Trzeba nadać spoza Sel sygnał prowadzący sondę!

— Łazik?

— Niestety, nie zdąży się zainstalować odpowiedniego nadajnika. Trzeba poświęcić Bolid. On może imitować sygnały stacji naprowadzającej.

— Ależ… zanim przygotujesz program…

Patrzył na dziewczynę z przerażeniem i podziwem. \ — Wiem, co chcesz zrobić!