— To jedyny sposób! Odlecę promem tuż przed zderzeniem!

Nagłym ruchem chwycił ją za ramiona i całą siłą wypchnął przez rozwarte drzwi windy na korytarz. Zanim zdążyła pojąć, co się stało, zatrzasnął drzwi i ruszył w dół.

Gdy po dwóch minutach dotarła do platformy startowej, wstępu na nią broniło już pole siłowe, a świecący jaskrawo Bolid zaczynał wznosić się w górę, wkrótce nabierając gwałtownie prędkości, i pomknął w czeluść nieba.

— Nym! Co ty wyprawiasz?! Spiesz się! — ponaglenia Ziny stawały się coraz bardziej rozpaczliwe.

— Muszę mieć pewność, że się uda! — odpowiedział fizyk z determinacją.

— Jeszcze tylko dwie i pół minuty!

— Wiem. Ale nie wolno mi popełnić błędu! Jest zresztą duża szansa uratowania Bolidu. Sonda jest bardzo precyzyjnie naprowadzana. Odchylenia maksymalne nie przekraczają 0,03 sekundy łuku. A reaguje z ośmiokrotnie większym opóźnieniem niż Bolid. Zdążę uskoczyć. Zaprogramowałem włączenie napędu na jedną tysięczną sekundy przed kolizją. Powinna nie trafić!

— Może się nie udać! — odezwał się Krawczyk. — Bolid ma mniejszć przyspieszenie. Musisz natychmiast opuścić statek. To rozkaz!

— Jeszcze tylko dwie minuty! Nie zdążysz uruchomić promu! — Zina była bliska płaczu.

— Katapultuję się w kapsule ratunkowej i dam maksymalne przyspieszenie!

— Spiesz się!

Nym spojrzał jeszcze raz na ekran. Niebieski punkcik oscylował nieznacznie wokół środka układu współrzędnych.

— Chyba się uda!

— Prędzej!

Nym przeniósł wzrok na grubą kolumnę w rogu kabiny.

— No, już! — ponaglił go Krawczyk.

Nym skoczył ku kolumnie i uderzył pięścią w jej powierzchnię. Kolumna rozwarła się błyskawicznie, odsłaniając wnętrze wypełnione przezroczystą, gąbczasto-galaretowatą masą. Wparł się plecami w tę masę, która wchłonęła go szybko i otoczyła szczelnie ciało, nie utrudniając jednak widzenia ani oddychania.

Pojemnik zamknął się samoczynnie i zapanowała ciemność. Prawie zupełnie nie odczuł chwilowego przyspieszenia. W ułamku sekundy mignęła mu przed oczami świecąca rubinowym blaskiem burta statku. Był już na zewnątrz, w otwartej przestrzeni kosmicznej.

Gdzieś pod nogami zapadała się szybko w otchłań błyskająca czerwono kula Bolidu.

Rozejrzał się po niebie. Ukośnie nad głową jaśniała Sel, niewiele większa od Księżyca widzianego z Ziemi. Przeciskając ręce przez gąbczastą masę, odnalazł dźwignie sterownicze. Włączył silnik kierując kapsułę w stronę Sel. W chwilę później usłyszał przytłumiony głos Ziny.

— Halo! Nym! Czy nas słyszysz?!

— Słyszę! A wy?! Bo ja mam wrażenie, jakbym mówił przez watę czy gąbkę!

— Słyszymy cię dobrze. Czy możesz jeszcze zwiększyć prędkość?

— Nie! A ile jeszcze czasu zostało?

— Dwadzieścia sekund — usłyszał głos Andrzeja.

Nym spojrzał w kierunku Bolidu. Widać było wyraźnie jego rubinową tarczę. Oznaczało to, że odległość nie jest jeszcze bynajmniej bezpieczna. Gdyby posłuchał Ziny, mógłby już znaleźć się co najmniej 100 km od miejsca katastrofy. Ale dlaczego zwlekał? Czy rzeczywiście chodziło mu tylko o sprawdzenie prawidłowości obliczeń? A może było w tym coś z niedorzecznej przekory, z chęci zaimponowania tej hardej i upartej dziewczynie wiedzą, odwagą, szybkością działania? Nie ulegało wątpliwości, że odczuł przyjemność, gdy tak żywiołowo wyrażała niepokój o niego. Ta myśl przytłumiła na chwilę wzbierającą w nim obawę przed grożącym realnie niebezpieczeństwem, lecz wróciła ona, przywołana głosem Andrzeja, który zaczął liczyć ostatnie sekundy.

— Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden…

Nym wstrzymał oddech. Bolid powinien teraz zmienić barwę na jaskrawo-błękitną, bądź też… przeobrazić się w ognistą kulę eksplodującej plazmy.

Ale nie stało się nic. Sekundy płynęły, a rubinowa tarcza Bolidu błyskała rytmicznie, mknąc nadal w przestrzeń bezsilnikowym, inercyjnym lotem.

— Ań! Co się stało?

Odpowiedzi nie było. Nymowi przyszło do głowy w tym momencie straszliwe przypuszczenie, że już po opuszczeniu przez niego kabiny nawigacyjnej Bolidu sonda zmieniła kierunek i uderzyła w bazę na Sel. Może w czasie katapulto-wania uległa uszkodzeniu antena układu naprowadzania?

— Halo! Halo! Ań! Zi! Odezwijcie się! — zawołał rozpaczliwie. Był już pewny, że stało się coś okropnego.

— Halo! Nym! — rozległ się nagle głos Ziny. — Czy mnie słyszysz?! Dziewczyna była czymś najwyraźniej zaskoczona.

— Żyjecie! A myślałem już… — odetchnął Nym.

— Czy wiesz, co się stało?! Sonda zmieniła kierunek! Nie Bolid uskoczył, lecz ona zmieniła tor!… Przeszła w odległości blisko 300 kilometrów od Bolidu! I nadal zmienia kierunek…

— A fala prowadząca z Bolidu?

— Jest nadal emitowana, ale to już na sondę nie działa. Ań i Jaro przeprowadzają teraz obliczenia, czy starczy jej masy roboczej dla dokonania nawrotu po okręgu i ponownego zaatakowania bazy. Musisz natychmiast wrócić na Bolid i ruszyć za nią w pogoń. Mamy teraz dość czasu na dopędzenie jej i przechwycenie lub zniszczenie. O! Już Aa wraca! Nym! Chcesz z nim rozmawiać?

— Tak. Jak wypadły obliczenia?

— Za niecałą godzinę silnik przestanie działać! — usłyszał głos Andrzeja. — Mam też dla was obojga nie lada sensację…

— Sensację?!

— Torus Karlsone przepadł!

— Jak to przepadł? — głos Ziny nabrał agresywnego brzmienia.

— Otóż wówczas, gdy myśmy tu wojowali z Robotem I, Al namówił Włada na przeprowadzenie jakichś dodatkowych eksperymentów z pierścieniem. Poszli więc do kabiny zdalnego sterowania i ujrzeli tam holowizyjny obraz… pustego, stołu laboratoryjnego. Sprawdzili więc zapisy i okazało się, że zniknięcie pierścienia poprzedzone było zjawiskiem podobnym do tego, jakie na własne oczy widzieliście wy troje. Wład nie dowierzał jednak holo-wizji i pojechali Skarabeuszem do laboratorium.

— Dlatego nie zdążyli wrócić na czas?

— Byli tak wstrząśnięci odkryciem, że trochę się nie dziwię, iż nie zrozumieli wezwania. Pierścień rzeczywiście zniknął…

— Zniknął? — powtórzył Nym z niedowierzaniem. — Przecież nawet jeśli rzeczywiście przeszedł w stan gazowy, nie mógłby wydostać się z hermetycznie zamkniętej komory.

— Laboratorium zostało rozherm.etyzowane. Wład i Al znaleźli otwór w ścianie. Wygląda przy tym tak, jakby siła działała nie z zewnątrz laboratorium, lecz od wewnątrz.

Zapanowało milczenie.

— Wręcz nieprawdopodobne — wyszeptał Nym. — Gdybyś tego nie powiedział ty, An…

— A więc wierzycie teraz… — rozpoczęła Zina, lecz okrzyk Andrzeja nie pozwolił jej dokończyć.

— Patrz!!! Ekran!!!

— Czyżby silnik?! — zawołała Zina zdziwiona.

— Tak… Przestał pracować…

— Ale przecież to niemożliwe! Jak może nadal zmieniać kierunek?

— Rzeczywiście… To niemożliwe…

— Co się tam dzieje? — zaniepokoił się Nym.

— Wygląda tak, jakby sonda zmieniała kierunek lotu, chociaż zanikła emisja elektromagnetyczna towarzysząca pracy silnika.

— Patrz, Ań! Teraz jakby przestała zmieniać tor! Ale znów silnik działa!

— Leci niemal po prostej! O, tam… W kierunku Tolimana! Nym spojrzał za siebie, gdzie w konstelacji Herkulesa świeciły jasnym blaskiem dwa słońca Alfa Centauri…

Część III

Temidzi

ZZIELENIAŁE POROSTY

Statek wchodził w gęste warstwy atmosfery, gwałtownie wytracając prędkość. Wielką Kotlinę Południową jeszcze okrywał cień, lecz nad widnokręgiem pojawiły się pierwsze purpurowe smugi zwiastujące wschód Proximy. Warstwa obłoków w tym rejonie miała ograniczony zasięg i po kilku minutach na dnie mrocznego oceanu powietrza błysnęły światła Jedynki, położonej na skraju największej spośród trzech południowych oaz ciepła. Wkrótce Mary i Szu mogli rozróżnić cztery elipsoidalne pawilony oraz podobny do wieży budynek mieszkalny. Wraz z zespołem wytwórczym i lądowiskiem tworzyły zwarty kompleks bazy, oddalony zaledwie pięćset metrów od zarośli puszczy. Otwarta już kopuła kryjąca lądowisko przypominała z daleka kielich tulipana o rozchylonych płatkach. Statek zawisł nad nią na chwilę, oczekując sygnału przyjęcia. Potem wolno opadł i zniknął we wnętrzu kielicha.