— Jak daleko do tego lasu? — spytała Zoe. — Ja sobie wyobrażam, że jakieś dwieście metrów.

— Trochę więcej — odparł Renę.

— Cóż to za olbrzymia postrzępiona góra wznosi się przed nami? Zoolog spojrzał na niebo.

— Chmura — wyjaśnił.

Zoe lekkim ruchem gałki odwróciła się wraz z fotelem w przeciwnym kierunku. Proxima opadała już ku zachodowi, a choć daleko jej było do skrajnej wielkości możliwej na niebie Temy, lśniła czerwonawą tarczą kilkadziesiąt razy większą niż Słońce oglądane z Ziemi.

Twarz dziewczyny wyrażała skupienie. Palce jej z gorączkowym pośpiechem przebiegały ekran plastyczny, a wyobraźnia chłonęła odbierane wrażenia.

— Teraz w ogóle nie widzę puszczy — poskarżyła się. — A przecież tam ją widziałam.

— Wszystko w porządku — Renę uspokajał córkę. — Przed tobą nie ma ani jednego drzewa, więc jakże mogłabyś dostrzec cały las? Robisz duże postępy. Spójrz teraz daleko, tam gdzie widnokrąg dotyka nieba. '

— Widzę łańcuch górski. A chmur nie ma, prawda?

— Znakomicie! Z tej strony wznoszą się o kilkadziesiąt kilometrów garby olbrzymich lodowców Południowej Czapy Biegunowej.

— A co jest tam, u stóp bazy? — pytała Zoe. — Czy to już pustynia? Wydaje mi się jakaś inna niż tam w głębi.

— Tak. W dali jest istotnie pustynia. Taka rdzawa, trochę żelazista, jak znaczne — połacie Marsa. A bliżej przed nami ciągnie się pas niziutkich niebies-kawoliliowych porostów.

Na wspomnienie barwy Zoe pobladła. Stanęły jej żywo w pamięci kolory przyrody, tak ważne w odczuwaniu piękna świata przez człowieka. Uświadomiła sobie mocniej niż dotychczas, że umowna skala barw, określana temperaturą igiełek na jej płytce, stanowiła tylko bladą namiastkę prawdziwych kolorów.

— Co ci jest? — spytała milcząca dotąd Ingrid, zatroskana nagłą zmianą w wyglądzie córki. — Może niewygodnie ci z oksyhemem? Jeśli się zsunął, to go poprawię.

— Nie. Nie…

Atmosfera Temy, złożona głównie z dwutlenku węgla i mniejszych ilości azotu, zawierała niewiele wolnego tlenu. Tylko miejscowe zwierzęta mogły oddychać nią w sposób naturalny; ludziom i psom niezbędne były sztuczne udogodnienia. Wobec braku trujących gazów w atmosferze, wystarczyło automatycznie wyrównywać niedobór tlenu, wprowadzając go wprost do układu krążenia. Umożliwiało to poruszanie się bez skafandra lub maski tlenowej, męczących na dłuższą metę.

Drzemiący pod fotelem Zoe kudłaty piesek obudził się i zaczął popiskiwać.

— O co ci chodzi, Ro? — zainteresowała się niewidoma. W drzwiach windy pojawił się Allan.

— Jakie nowiny z frontu badawczego? — powitał go pytaniem Renę.

— Mieliśmy dziś dobry dzień. Autokamery zebrały bogaty materiał. Są prześwietlenia kilku nowych okazów — relacjonował Allan. — Zwłaszcza jeden uznasz chyba za bardzo cenny w twoich badaniach. Czworonóg. Odpowiada szczeblowi rozwojowemu naszych gadów, lecz ma znacznie bardziej rozbudowany mózg i większą sprawność ruchową. Chociaż pod względem umiejscowienia układu mózgowo-rdzeniowego przypomina diplodoki.

— Nie rozumiem — wtrąciła Zoe. — To znaczy?

— No cóż… Coraz więcej danych wskazuje, że kręgowce temiańskie nie mają mózgu w głowie! — wyjaśnił córce zoolog.

— Czemu żartujesz ze mnie? — oburzyła się Zoe.

— Nie żartuję. Łatwo sobie wyobrazić nawet u istot rozumnych mózg ułożony w dowolnej części ciała. Byle był należycie chroniony przed mechanicznym uszkodzeniem z zewnątrz.

— Dziwne rzeczy mówisz…

— Musimy wyzbyć się nawyku uczłowieczania myślących mieszkańców innych globów. Choć podstawowe atrybuty życia są podobne w całym wszechświecie, jak w ogóle wszystkie podstawowe właściwości przyrody — istnieje nieskończona mnogość dróg i ścieżek rozwoju. Na przykład istota rozumna to taka, która jest zaopatrzona w bardzo precyzyjny narząd zapamiętywania i modelowego przetwarzania informacji, czyli, jak my mówimy, myślenia. Lecz narząd ten nie musi mieścić się w głowie ani wyglądem przypominać mózgu ludzkiego.

— Nie powiedziałeś jednak, gdzie to prześwietlone zwierzę ma mózg — zwróciła się Zoe do Allana.

— W kręgosłupie. Ściślej mówiąc, rdzeń kręgowy rozszerza się lejowato i przechodzi w mózg umieszczony w puszce kostnej. Czaszka zaś, to właściwie oczoczaszka, bo głównym jej elementem jest para dużych, bardzo ruchliwych oczu. Powyżej wklęsły, chyba dobrze rozwinięty narząd słuchu. Paszcza zajmuje dolną partię głowy. Przynajmniej to możemy uważać za normalne — uśmiechnął się Allan.

— Jak duże jest to zwierzę?

— Z sylwetki i rozmiarów podobne do foki. To groźny drapieżnik.

— No to my pójdziemy obejrzeć te prześwietlenia, a wy sobie pogadajcie — zaproponował Renę, biorąc pod ramię Mary i Ingrid. Młodzi pozostali sami.

— Jakie tu, na Temie, wszystko ciekawe… — podjęła Zoe. — Czy wiecie już coś o przebiegu ewolucji w tym świecie? Więcej jest podobieństw czy różnic?

— Myślisz o podobieństwach i różnicach w rozwoju życia na Ziemi oraz na Temie?

— Tak.

Allan zastanawiał się przez chwilę.

— Jak wiesz, temiańskie życie jest o tyle zbliżone do ziemskiego, że tak samo opiera się na białku zanurzonym w wodzie jako płynie ustrojowym. Niezależnie od tej wspólnej podstawy, zbieżności idą dalej, niż mogliśmy się spodziewać. Już pierwociny życia na obu planetach musiały być bardzo podobne. Sądzimy, że również tutaj powstało ono w wodzie, od stadium koacerwatów i potem bardziej złożonych form, wciąż jeszcze bezstrukturalnych, awansując po kilkuset milionach lat do tak niezwykle skomplikowanej organizacji, jaką stała się pierwsza komórka. Spośród dwudziestu rodzajów aminokwasów wchodzących w skład'naszych białek, temiańskie zwierzęta i rośliny wykorzystują w swych strukturach białkowych aż trzynaście.

— Ale chyba są i duże różnice? Na przykład w oddychaniu.

— To z konieczności. Przy stężeniu tlenu w atmosferze mniejszym niż na szczycie Everestu, płuca, jakie znamy, nie mogłyby wystarczyć. Albo musiałyby być tak wielkie, że nie miałyby gdzie się pomieścić, albo przemiana materii przebiegałaby w tempie ogromnie zwolnionym. System oddechowy poszedł tu więc w innym kierunku, intensywnie wchłaniając tlen całą powierzchnią ciała.

— Wiem. Skórne oddychanie. Ojciec mówił, że na Ziemi jest grupa salamander bezpłucnych, którym ono wystarczy.

— Tamte płazy żyją w środowisku wilgotnym i dobrze natlenionym. Nie. To nie to. Wyższe zwierzęta temiańskie, które przez analogię nazwaliśmy kręgowcami, mają skomplikowany labirynt filtrujących narządów oddechowych umieszczonych tuż pod skórą. Na Ziemi nie powstało nic takiego, bo nie było potrzebne.

— A rośliny? Bardzo różnią się od ziemskich? Allan ożywił się.

— Zagadki temiańskiej Hory są wyjątkowo zagmatwane.

— Dlaczego? — spytała Zoe prostodusznie.

— Z wielu względów — zapalał się Allan. — Przede wszystkim barwa…

— Jak to? — przerwała dziewczyna. — Czyżby wszędzie rośliny musiały być akurat zielone, bo takie są na Ziemi? Allan przecząco potrząsnął głową.

— Nie dlatego. Ale jednak tutaj powinny być zielone.

— Wpadła mi w ręce, krótko przed moim wypadkiem, zajmująca broszura o dziejach ziemskiej roślinności. W końcowym rozdziale autor spekuluje, jak może wyglądać flora innych planet, zależnie od klimatu. Jeśli dobrze zapamiętałam, rośliny przystosowują się optycznie do temperatury w danym bio-topie i rozkładu energii w widmie macierzystego słońca.

— Masz słuszność. Z tego punktu widzenia, w surowym klimacie Temy, zwłaszcza przy cyklicznych nawrotach srogich mrozów, zbyt częstych na każdorazowe zrzucanie liści, barwa roślin powinna być podobna do wielu ziół arktycznych i wysokogórskich na Ziemi: błękitna, stalowoniebieska czy nawet granatowa. Pozwala to pochłaniać z obrębu widma świetlnego promieniowanie o dłuższej fali, niosące ciepło.

— No więc?… — zaczepnie rzuciła Zoe.

— Postaram się wyjaśnić ci moje obiekcje. Zresztą nie tylko moje. Barwa temiańskich roślin stanowi paradoks, nad którym łamiemy sobie głowy. To prawda, że liście w różnych odcieniach koloru niebieskiego pasują jak ulał do zimnego klimatu dzisiejszej Temy. Nie przystają natomiast do historii tutejszego życia.