— A więc już coś wiecie o tej historii?

— Każdy organizm ma za sobą długi rodowód — podjął Allan. — Jest to ciąg gatunków przekształcających się jedne w drugie z upływem epok i er geologicznych, zawsze w harmonii ze środowiskiem i zmieniającymi się w nim warunkami. Dotyczy to również tak istotnej sprawy jak zabarwienie roślin. Na Ziemi powstały one ponad dwa miliardy lat temu jako. flora bakteryjna w morzach. To ona dzięki zapoczątkowanej przez siebie fotosyntezie odmieniła skład chemiczny atmosfery, torując drogę rozwojowi zwierząt oddychających tlenem. Znacznie później, w erze paleozoicznej, kiedy życie — wpierw roślinne — zaczęło opanowywać lądy, w ówczesnym gorącym i dusznym klimacie przeważała w ulistnieniu flory barwa pomarańczowa, łososiowa i ognisto-czerwona. Dziś, po paruset milionach lat, naszą florę zdominowały rozmaite odcienie zieloności, ale reliktem z tamtych czasów jest właśnie takie zabarwienie młodych listków i świeżych pędów niektórych roślin, zwłaszcza tropikalnych, a także jesienne poczerwienienie liści wielu drzew strefy umiarkowanej.

— A jak było na Temie?

— Początkowo bardzo podobnie. Analiza próbek skał sprzed dwóch miliardów lat wykazała, że w tym samym czasie, co na Ziemi, również w pramorzach temiańskich dokonała się rewolucja chlorofilowa. Chyba zazwyczaj tak się dzieje w biosferach białkowych, bo chlorofil, jako porfiryna mogąca powstawać w przyrodzie na drodze abiologicznej, jest budulcem dostępnym. Wydaje się natomiast, że karotenoidy, barwiące liście różnymi odcieniami żółci i czerwieni, na Temie nigdy nie pełniły znaczniejszej roli w procesie fotosyntezy. Najpierw w morzach, a później na lądach, roślinność była tu zawsze zielona.

— Zawsze? To znaczy… do kiedy? Allan zamyślił się.

— Wiesz przecież, że Proxima świeciła znacznie jaśniej, a czerwonym karłem stała się niedawno, w skali kosmicznej i geologicznej niemal przed chwilą. Otóż przez parę miliardów lat swego istnienia Tema krążyła w odległości około dwudziestu milionów kilometrów od Proximy, po orbicie prawie kołowej. Miała klimat zbliżony do ziemskiego, zarówno pod względem temperatur, jak rozkładu stref geograficznych oraz pór roku. Ciśnienie jej atmosfery było nieco mniejsze niż teraz. Różnorodne dane upewniają, że przed dwoma tysiącami lat, mniej więcej w tym czasie, gdy Proxima przygasła, wydarzył się w tym układzie planetarnym zagadkowy kataklizm, który między innymi tak ogromnie przybliżył Temę do Proximy, przy równoczesnym wydłużeniu jej eliptycznego toru. Gwałtownie wzmogła się działalność wulkaniczna w związku z przechodzeniem Temy w periastronie[21] bardzo blisko macierzystej gwiazdy, kiedy powstają silne naprężenia warstw skalnych w takt przypływów w skorupie planety. Wskazują na to powierzchniowe pokłady młodych skał wylewnych i tufów wulkanicznych.

— Więc mówisz, że przed tą katastrofą roślinność była zielona — Zoe wróciła do głównego nurtu rozmowy. — A potem… przystosowała się optycznie do nowych warunków?

— Dokładnie tak. Ale… Botanik urwał, zbierając myśli.

— Na mój gust, brzmi to aż nazbyt sensacyjnie — podjął wolno. — Ale jednak to nie mogą być tylko moje urojenia.

— O czym mówisz? — zdziwiła się Zoe.

— O zmianach w przyrodzie Temy. Te, które wymieniłem, wiążą się z prawami fizyki, więc są oczywiste. Dochodzi jeszcze efekt cieplarniany zwiększonej ilości dwutlenku węgla w atmosferze. Nie rozumiem natomiast, jakim sposobem życie wyszło zwycięsko z tak brutalnej opresji.

— Myślisz o wstrząsie mechanicznym, o kolizji planet?

— Niekoniecznie. Andrzej wyklucza, aby jakaś wystygła gwiazda mogła przejść przez układ blisko Temy i wytrącić ją z dawnej orbity. Nie wiemy, co spowodowało tę zmianę, ale wolno przypuszczać, że jest to w jakiś sposób związane z przygaśnięciem Proximy, Trudno sobie wyobrazić, jakiego rodzaju zależność przyczynowa może tu zachodzić, ale jest ona faktem. Można oczywiście założyć, dla świętego spokoju, że jest to zbieg okoliczności. Ale właśnie gdyby nie ten niesamowity zbieg okoliczności, temiańskie życie zamarzłoby całkowicie. Na tym jednak nie koniec. Życie przystosowało się do nowych, i to, mimo dobroczynnej zmiany orbity globu, skrajnie zmienionych warunków w taki sposób, a zwłaszcza w takim tempie, że kłóci się to z powszechnymi prawami biologii. A to już nie może być zbieg okoliczności… Gruntowne zmiany klimatyczne zwykle zachodzą powoli, w czasie życia wielu pokoleń. Na przykład u nas okresy lodowcowe i międzylodowcowe.

— Ale przecież we wszechświecie może się zdarzyć inaczej.

— Inaczej, to nie znaczy, że w sprzeczności z prawami fizyki i biologii. Jeśli zmiany są zbyt gwałtowne, życie ulega zagładzie, w całości lub w przeważającej części. Ileż gatunków roślin i zwierząt przepadło na obszarach zlodowaceń — mimo powolnego przebiegu kataklizmu?! A porównajmy to z Temą. Zupełnie nagle, bez żadnych faz przejściowych, średnie temperatury spadły o kilkadziesiąt stopni, rok stał się krótszy od doby, cykliczne wahania ciepłoty osiągnęły przerażającą amplitudę, nie mówiąc o rozpętaniu gwałtownych procesów sejsmicznych. Więc co powinniśmy tu zastać w dwa tysiące lat po tamtych wydarzeniach? Chyba martwą, jałową pustynię.

— A oazy ciepła?

— To odrębna zagadka, choć związana z naszym tematem. Ale w tej chwili chodzi mi o coś innego. Powróćmy do niebieskiej barwy listowia. Pyłki i liście zakonserwowane w lodowcach upewniają, że przed kataklizmem dominował na Temie zielony kolor ulistnienia. Takich faktów jest więcej. Porządkuję je od kilku tygodni. Są to różnokierunkowe fizjologiczne przystosowania roślin i zwierząt, ściśle związane z warunkami dzisiejszej Temy. Jedne z nich wręcz warunkują przeżycie, inne nie mogły powstać w dawnym, ustabilizowanym klimacie, gdyż w tamtym czasie byłyby zgoła bezużyteczne. Otóż nawytwJ-rzenie się w sposób naturalny tak poważnych zmian potrzeba milionów lat. Prawa biologii są wszędzie jednakie.

Z wrażenia Zoe kiwnęła się lekko na fotelu.

— Więc podejrzewasz ingerencję… kogoś rozumnego? — I zaraz dorzuciła: — Czy wszyscy już o tym wiedzą?

— Nie. Tylko ty i ja.

— Czemu ukrywasz tę rewelację? To mocna podstawa do żądania, by na Temie obowiązywała nas instrukcja czwarta, dotycząca planet o rozwiniętej kulturze istot rozumnych, regulujących warunki przyrodnicze na swoim globie.

—^ Zbieram dowody. To wymaga czasu. Poza tym jest to odtwarzanie przeszłości. W najlepszym razie tylko ślady. A to za mało. Dlatego forsuję wprowadzenie instrukcji trzeciej. I mam z tym kłopoty. Szkoda, że nie słyszałaś mojej rozmowy z Szu zaraz po przylocie do bazy. Wiesz, chodzi o te „wzgórza” i „kopce” o regularnych kształtach geometrycznych, na które Ast zwróciła uwagę sporządzając z łkara mapę Temy. Nie mogąc tam polecieć osobiście z obawy przed zakażeniem porostów, Szu ma je badać z łkara za pomocą Łazika-manipulatora. Prosiłem go, żeby poparł nas przeciwko nazbyt brutalnym metodom badania Temy.

— Co ci odpowiedział?

— Że stanie po stronie prawdy. Trochę zdenerwowałem się na niego. Przecież i my bronimy tylko prawdy. Chciałbym już teraz przyspieszyć odpowiednie postanowienia, między innymi ograniczyć sondaże, jakie ojciec i Wład przeprowadzają w Dwójce.

Zoe drgnęła na dźwięk imienia Włada. Po chwili spytała:

— Czy Wład wie, że tu przyleciałam?

— Wie, ale nie może przybyć.

— Nie może… — powtórzyła dziewczyna z żalem. — Żeby nie rozwlec tej choroby porostów?

— Gdyby tu przyleciał, nie mógłby wrócić do Dwójki. Czy chcesz tego? Przecząco pokręciła głową.

Zapanowała cisza. Słychać było tylko szmer palców przesuwanych po plastycznym ekranie.

— Czy tam, pomiędzy tymi szczytami, jest jakiś czynny wulkan? — wskazała zarys dalekich śnieżystych gór.

— Za nimi, stąd niewidoczny. Zasłonięty tą największą „śnieżną kopą” wznosi się wulkan, który przed każdym dojściem Temy do periastronu miota całe kilometry sześcienne gazów, bomby wulkaniczne i mniejsze odłamki — la-pille. Pojutrze będziesz go mogła podziwiać. Baza leży w bezpiecznej odległości. Widok jest wspaniały, ogłuszające grzmoty, błyski, ziemia drży.