— Teraz? — zdziwiła się Mary. — Dziś noc zapadnie wyjątkowo szybko, jesteśmy w periastronie. Mógłbyś poczekać do rana.
— Ależ, mamo, przecież nie zabłądzę w puszczy. Wezmę silny reflektor, bo noktowizor mi nie wystarczy. Chodzi o naturalne barwy, a do tego potrzebne dobre światło.
— Życzę ci, aby TY-112 skręcił kark. Na całej planecie! — zawołał Renę za odchodzącym.
— Skłonny jestem uwierzyć w twoją dobrą wróżbę!
Młody botanik nieprzypadkowo podążył do lasu z takim pośpiechem. Analiza porostów, jakie zebrał, dawała dużo do myślenia. Wszystkie miały normalny kolor i zdrowy wygląd. Nadto ani jeden preparat mikroskopowy nie ujawniał zainfekowania „beczułek” zarazą, która jeszcze poprzedniego dnia rozprzestrzeniała się w takim tempie, że niszczycielski bakteriofag był wszechobecny w badanym materiale.
Allan pragnął teraz zdobyć próbki z jak najliczniejszych miejsc, by móc zawierzyć średniej statystycznej analiz. Chodziło nie tylko o porosty. Wczorajsze odkrycie dodatkowego zakażenia mchów napawało go najgorszymi przeczuciami przerzutu epidemii także na rośliny wyższe. Wprawdzie dzisiaj nigdzie w puszczy nie znalazł potwierdzenia tamtej obserwacji, a nawet porosty przyniesione do bazy wyglądały tak, jakby ozdrowiały bądź nigdy nie zetknęły się z TY-112, lecz dane te mogły stanowić szczególny zbieg okoliczności i nie chciał pochopnie wyciągać optymistycznych wniosków.
Umysł badacza nakazywał nie wierzyć, aby destrukcyjne zmiany w roślinach, sięgające w głąb komórek, mogły się cofnąć nawet przy najskuteczniejszych przeciwdziałaniach. A przecież nie zastosował środków zaradczych, bo ich nie wynalazł. Samoobrona flory, tak szybka i radykalna, też wydawała się wykluczona. Nie chciał jednak poprzestać na teoretyzowaniu, tym bardziej że była to wiedza biologiczna wysnuta ze znajomości innej biosfery. Na Temie pewne procesy mogły przebiegać odmiennie.
Jedynym niepodważalnym sprawdzianem byłoby dotarcie do miejsca, gdzie zerwał storczykowaty kwiat dla Zoe. Obficie rosnące tam chorobliwie pozieleniałe mchy mogły dać natychmiastową odpowiedź, czy stan ich pogorszył się czy też polepszył, przez porównanie wyników analizy wczorajszych i dzisiejszych próbek. Nie trafił tam jednak, mimo usilnych starań.
Allan wrócił w porze kolacji. Tak bardzo spieszył się do laboratorium, że nawet Mary, przestrzegająca zasady wspólnego spożywania posiłków, nie zatrzymywała go.
— Jak zgłodniejesz, przyjdź — powiedziała serdecznie.
— Dobrze, mamo. Ale nie odwołujcie mnie stamtąd. Kiedy ukończę analizy, wszystko opowiem.
Puściwszy w,ruch analizatory, botanik dość szybko uporał się ze swym zadaniem. Gdy wrócił, minę miał skupioną, lecz z oczu jego biła radość. Renę, Ingrid i Mary spostrzegli to od razu.
— Masz jakieś rewelacje? — zapytała Zoe.
— Mam. Kwarantanna skończona.
— Jak to?! — Renę i Mary wykrzyknęli równocześnie.
— TY-112 przestał zagrażać.
— A więc sama przyroda uporała się z tą zarazą — stwierdziła Mary z satysfakcją.
— Przewidziałaś, mamo, że tak będzie — odparł Allan z uznaniem. — Ciekawe… Bo mnie się to wydawało wykluczone.
— Czy ustaliłeś mechanizmy samego procesu? — spytała Ingrid.
— Jeszcze nie. Uruchomiłem wszelkie możliwe analizy komputerowe i czekam z niecierpliwością na wyniki.
— Można rzec: płonę z ciekawości — powiedział Renę z błyskiem w oczach. — Bo na Ziemi uznalibyśmy to za niemożliwe. Czyżby tak zwane wielkie prawa życia, uznawane za równie powszechne jak grawitacja i promieniotwórczość, okazały się tylko zaściankowymi regułami dla jednej planety?
— Czy rzeczywiście — zapytała Ingrid — teraz możemy poruszać się po całej Temie bez obawy zakażenia nowych obszarów?
— Myślę, że tak.
— Przyznam, że w roli „trędowatej” czułam się jak więźniarka. Nerwowo szukając na swym ekranie Allana, Zoe spytała chcąc się jeszcze upewnić:
— Powiedz, Al, czy teraz będę mogła odwiedzić Dwójkę?
— Bez przeszkód, jeśli nie zajdą jakieś niespodzianki. Na razie niebezpieczeństwo dla roślin wydaje się zażegnane.
— To bardzo pilne — podjęła Zoe, jak gdyby tłumacząc się. — Rozmowy z Władem na odległość peszą mnie i denerwują. Jakoś trudno nam dojść do ładu. A na miejscu zapoznam się lepiej z tym, co robią, i chyba przekonam Hansa, że trzeba zaprzestać sondowań. Jeśli to są jakieś urządzenia techniczne, nie powinniśmy ich uszkadzać. Nie znamy ich roli, zasięgu i powiązań z innymi, może ogólnoplanetarnymi instalacjami, o jakich dotąd nie wiemy. Zresztą, jak to wygląda? — zapalała się dziewczyna. — Z Ziemi przybyli barbarzyńcy?…
Allan szeroko otworzył oczy.
— Co masz na myśli, mówiąc o urządzeniach technicznych? Renę pospieszył z wyjaśnieniem:
— Nie chciałeś, aby cię niepokoić w laboratorium. W tym czasie rozmawialiśmy z Dwójką. Powstała nowa sytuacja, w której możecie forsować dla Temy nawet instrukcję czwartą — wydatne ograniczenie badań na globach zagospodarowanych przez kulturę istot rozumnych.
— Tatusiu, stajesz po naszej stronie, prawda? — miękko spytała Zoe.
— Jeśli się potwierdzi, iż Tema jest zagospodarowana, podstawowym naszym obowiązkiem jest porozumienie z gospodarzami. Już teraz uważam, że winniśmy się kierować instrukcją trzecią, nawet zanim zapadnie postanowienie rady. Dotąd były hipotezy, dziś są fakty.
— Ale konkretnie co? — zniecierpliwił się Allan.
— Wład i Hans wydobyli na powierzchnię jakiś walec, częściowo zniszczony przez sondę — wyjaśniła Zoe. — Ja z nimi nie rozmawiałam, ojciec ci opowie dokładniej.
— Ten walec był źródłem silnego promieniowania w zakresie podczerwieni. Spoczywał czterdzieści trzy metry pod powierzchnią. Hans podejrzewa, iż takie urządzenia są regularnie rozmieszczone w oazach ciepła i właśnie one tworzą tamtejszy mikroklimat. Wyjaśniałoby to miejscowe skoki temperatury skał, które nas zadziwiły.
— I to jest sztuczny wytwór? — chciał się upewnić Allan.
— Bez wątpienia. Walec ma regularny kształt małej beczki. Jest to rodzaj reaktora jądrowego o samoczynnej regulacji termostatycznej. Osłonę radioaktywnego ładunku, zatrzymującą znaczną część śmiercionośnego promieniowania, tworzy jakiś plastyk nie produkowany u nas.
— Mamy więc bezsporny dowód działań cywilizacji o poziomie zbliżonym do naszej! — entuzjazmował się Allan.
— Tak. Pierwszy konkretny dowód — potwierdził Renę — bo pierścień Zoe mógł być przedmiotem zostawionym albo zgubionym przez obcych astro-nautów. Teraz patrzę na to inaczej. Odkopany walec świadczy o trwałym zagospodarowaniu terenu. Już wolno snuć ostrożne przypuszczenia, że zarówno Tema, jak i planeta X były areną jednej i tej samej cywilizacji, która odwiedzała także inne planety, wśród nich Noktę. Być może, planeta X stanowiła księżyc Temy albo raczej tworzyły one — ze względu na porównywalność rozmiarów — glob podwójny i okrążały wspólny środek masy, jednocześnie obiegając Proximę. Kto wie, czy Tema nie zmieniła swej orbity właśnie po katastrofie planety X…
— Jaki jest wiek tego walca? — spytał Allan.
— Nie wiem.
— Szkoda — westchnęła Zoe. — Chciałabym, żeby ONI działali jeszcze teraz…
— Kto by nie chciał?! — potwierdził Renę. — Aha, zapomniałem ci powiedzieć. Odkrycia na północnej półkuli, dokonane z łkara, dają wiele do myślenia. Dotyczą podobnych oaz ciepła, przy czym najlepiej zachowana ma, jak się wydaje, kształt foremnego pięciokąta. Życie jest w niej bujniejsze niż wokół naszej bazy. Ast dostrzegła tam i sfilmowała jakieś istoty wzrostu niedźwiedzia, poruszające się w postawie niemal wyprostowanej.
— Czyżby ONI?
— Polecimy tam wkrótce. Może nawet już jutro — odparł zoolog.
Rysunek 8. Mapa Temy z trasą lotu Renego i Allana do Kotliny Pięciokąta
Oczy Renego przygasły. Jakże ją zabrać na tak egzotyczną wyprawę, może niebezpieczną, a w każdym razie uciążliwą?