— A więc sprawa całkowicie pogrzebana — Zina już nie usiłowała tłumić gniewu.

— Nie. Ale na razie nie widać uzasadnienia, aby traktować sprawę jako pierwszoplanową i pilną. Miałaś zresztą przedstawić nowe dowody. Czekamy na nie!

— Trzeba kontynuować eksperymenty…

— Zgoda. Ale kto to ma robić? Wkraczamy w okres bardzo intensywnych badań. Wątpię, abyś nawet ty sama znalazła czas… Sprawna sieć łączności to kwestia zasadnicza. Nie mówiąc już, że trzeba będzie wysyłać codziennie sprawozdania na Ziemię…

— A jeśli sondy i eksplozje uznane zostaną za akty agresji? Sądzę, że…

— Śnią ci się Nibelungi! — przerwał jej ironicznie Nym. Zina postanowiła jednak zachować spokój.

— Skąd pewność, że nie ma tu nikogo? Rozumiem jeszcze, że do chwili znalezienia pierścienia mogło wydawać się to bardzo mało prawdopodobne. Chociaż już Tema zwiększała szansę… Przyznacie chyba wszyscy, że pierścień zmienił tu radykalnie sytuację.

— Tema, moim zdaniem, może służyć jako kontrargument — podjął Nym już bez złośliwości. — Jeśli istnieje cywilizacja w Układzie Proximy, to powinna znajdować się na Temie. Tylko tam są względnie sprzyjające warunki. Jeśli więc na żadnych zdjęciach powierzchni Temy nie znaleźliśmy niczego, co mogłoby świadczyć o działalności istot cywilizowanych…

— Widziałam na Nokcie błyski… I Dean też przecież widział! — wtrąciła Zoe. — Na Temie są „oazy ciepła”… Może tam?

— Oczywiście, niczego się nie zaniedba — podjął Krawczyk uspokajająco. — Ekipy Renego i Hansa na pewno dokładnie zbadają nie tylko „oazy ciepła”, ale i wszystkie inne anomalie Temy. Program prac zespołu Nyma na Nokcie przewiduje ponowną penetrację płaskowyżu w sektorze K-14 we wskazanych przez ciebie okolicach.

— A pierścień? Czy to nic nie znaczy?

— Nikt nie ma zamiaru umniejszać wagi twego odkrycia — zawahał się i spojrzał na Korę Heto, która skinęła głową potakująco. — Powiem więc… Miała to być niespodzianka, ale powiem teraz… Właśnie przed godziną podjęliśmy uchwałę, aby odnaleziony na Nokcie przez Zoe Karlson pierścień nazwać oficjalnie „Torus Karlsone”. Również szczelinę, w której wylądowałaś na powierzchni Nokty, nazwaliśmy „Szczeliną Zoe”.

— Torus Karlsone — powtórzyła niewidoma, jakby smakując brzmienie tej nazwy. Uśmiech pojawił się na jej twarzy.

— Już widzę napis na szybie gabloty w Muzeum Kosmosu w Sztokholmie — odezwała się Zina z ledwo wyczuwalną ironią. — „Torus Karlsone — przedmiot nieznanego pochodzenia i przeznaczenia, znaleziony na planecie Nokcie w Układzie Proximy przez uczestniczkę pierwszej wyprawy międzygwiezdnej — Zoe Karlson”.

Zoe przestała się uśmiechać.

— Masz rację, Zi… — przyznała cicho.

— Myślę, że na naszą działalność w Układzie Proximy trzeba spojrzeć z nieco innej strony — odezwał się milczący dotąd Allan. — Nawet jeśli nie spotkamy tu obcych istot inteligentnych ani nie odnajdziemy żadnych śladów zaginionej cywilizacji, wcale to nie znaczy, że możemy sobie poczynać tak, jakby te planety były naszą własnością. Nawet na planetach, gdzie nie ma i nie było nigdy życia…

— Bez przesady, Al — zastrzegł Nym. — Tak rozumując nigdy człowiek nie założyłby osad na Księżycu i Marsie.

— Tak czy inaczej, odkrycie Zoe nie może być zmarnowane — Dean wrócił do sprawy pierścienia. — Nazewnictwo niczego nie załatwia. A obawiam się, że prowadząc badania w ten sam sposób jak dotąd, nie stworzymy klimatu sprzyjającego kontaktom międzycywilizacyjnym.

— Nibelungi bowiem siedzą gdzieś pod powierzchnią wymarłych planet — zaśmiał się złośliwie Nym — i należy działać jak najostrożniej, a nawet lepiej nic nie robić, aby ich nie denerwować. Inaczej — zaczną się mścić!

— Dlaczego kpisz? — Zina uniosła głos, zaciskając dłonie na krawędzi stołu.

— Nie dziwię się Deanowi czy Daisy — Ciągnął Nym tym samym tonem. — Oni wychowali się w świecie złudzeń i mitów. Ale ty, Zi? Allan zerwał się z miejsca.

— Jesteś świnia, Nym! Wypominać Deanowi i Daisy ich pochodzenie, to gorzej niż nieuczciwe! Znasz przecież dobrze historię Celestii, byłeś sam świadkiem walki, jaką oni tam podjęli właśnie o prawdę! A teraz ty, tu… Powiem więcej: dlatego usiłujesz zlekceważyć sprawę pierścienia Zoe i stopujesz dalsze badania, że tobie się nie udało!

Krawczyk uderzył dłonią w stół.

— Dość! Al, nie tym tonem! Nie życzę sobie żadnych inwektyw ani insynuacji!

— Więc Nym może sobie pozwalać na nieuczciwe chwyty, bo jest szefem zespołu? I nie masz do niego pretensji?

— Mam pretensję! Właśnie jako kierownika zespołu, obowiązuje go szczególnie zachowanie taktu i rzeczowa argumentacja.

— Masz rację — skinął głową Nym. '— To, co powiedziałem, było głupie i prowokacyjne. Nie mam żalu do Ala, chociaż postawiony mi zarzut jest ciężki i krzywdzący, nie mówiąc już o doborze słów… Przecież powinienem był pamiętać o tym, co nam mówiła Zoja… To nie ich wina…

— Proponuję zamknąć dyskusję — przerwała mu pośpiesznie Kora Heto. — Myślę, że możemy przyjąć jako wniosek, zgodny z intencjami Deana, Zi i Zoe, zalecenie, aby każdy starał się działać tak, jak byśmy sobie życzyli, aby obcy przybysze zachowywali się na Ziemi. Zgoda?

Zina popatrzyła przenikliwie na sędziwą uczoną, potem zwróciła się do Zoi:

— Co mówiłaś im, mamo? Że jesteśmy… chorzy psychicznie? Czy tak?

— Nie, nie, to nie tak — zaprzeczyła pośpiesznie Zoja. — Prawda, że wykazujecie pewną nerwowość i… niezrównoważenie. Ale przecież trudno tu mówić o chorobie. Być może zresztą ma rację Wład, że należy kłaść to na karb młodości… Nie masz się czym niepokoić.

— Tak… Wiem — odpowiedziała Zina. Postanowiła, że musi napisać o wszystkim, co się tu wydarzyło, do ojca i Suzy. Musi się ich poradzić, co dalej czynić. Zrobi to zaraz po naradzie, jeszcze przed wysłaniem sprawozdania dla Ziemi.

O KROK OD KATASTROFY…

Skłębiony ocean ognia przybliżał się szybko. Do zagłady sondy pozostały jeszcze tylko cztery minuty. Już sięgały po nią wściekłe płomieniste macki rozpalonych gazów. Chwilami zdawało się, że któraś z nich dopadnie rakiety, spali swym ognistym tchnieniem, porwie w szalone skręty huraganu materii. Potem płomienie szybko ustępowały, cofając się bądź rozpraszając, ale z boku wyrastały nowe, wyższe, bardziej ruchliwe…

Korona Proximy była tak przezroczysta, że widziany z jej wnętrza obraz powierzchni gwiazdy nie ulegał jakimkolwiek zniekształceniom. Nawet chromosfera znikła w blaskach oślepiającej fotosfery.

Przypominające gigantyczne grzyby, to znów podobne do legendarnych smoków, olbrzymie wyskoki unosiły się wysoko ponad czerwonym tłem oszałamiającego pożaru. Oprócz tych, które zdawały się pływać w rozrzedzonej atmosferze czerwonego karła, inne wybuchały gwałtownie, jak pobudzone do życia potwory.

Wyskoki tryskały fontanną płomienia, przeradzając się w świecące, rozłożyste drzewa. Potem dźwigały w górę dziwaczne konstrukcje o spiętrzonych, spiralnych trzonach z dziesiątkami ruchliwych, rozczłonkowanych ramion, by wreszcie przekształcić się w rój czerwonych ptaków i rozwiać jak dym w powietrzu.

Obserwowano te wspaniałe zjawiska już od przeszło godziny. Powierzchnia Proximy dosłownie rosła teraz w oczach. Choć jasność obrazu była przyćmiona specjalnymi filtrami dla umożliwienia wizualnych obserwacji, jednak blask nieregularnych, dużych pól, zwanych pochodniami, zaczynał męczyć wzrok swą białością.

Po obu stronach równika układały się w nieregularną mozaikę zespoły plam. Oglądane z bliska zatraciły ciemną barwę, charakterystyczną podczas obserwacji dokonywanych z odległości milionów kilometrów, i wyróżniały się ciemną, wiśniową czerwienią, która kontrastowała z bardzo jasnymi obwódkami pochodni. Gdzieniegdzie strzelał ku górze biało świecący rozbłysk, a wielkie obłoki ognistych gazów kłębiły się i rozlewały na boki.[20]

Ziarnista struktura powierzchni gwiazdy stawała się z każdą sekundą wy-raźniejsza. Jasne granule, o rozmiarach dochodzących do tysięcy kilometrów, odcinały się ostro od ciemniejszego tła.