— Co to?!

Dean, który stał najbliżej miejsca, gdzie rozpoczynało się wgłębienie, postąpił kilka kroków i zawołał:

— Ślad!!! To musi być ślad Zoe!!

Mimo że brzegi wgłębienia były zasypane osuwającym się pyłem, nawet niewprawne oko mogłoby spostrzec, że ktoś się czołgał w tym miejscu.

Przeszli kilka kroków wzdłuż śladu, gdy chwilową ciszę przerwał nagle zdławiony głos Kaliny:

— Ona tam… Ona tam leży… Zdaje się… nieżywa…

— Gdzie?!

— Tam! Tam, gdzie to zielonkawe światło. Krąg zielonego światła…

— Startuję! — Dean rzucił się gwałtownie w bok i wzbił ukośnie w górę.

Wylądował kilkadziesiąt metrów od miejsca, z którego wydobywało się zielone światło. Resztę drogi przebył piechotą, brnąc przez sypki, hamujący ruchy pył.

Zoe leżała na wznak, z szeroko otwartymi oczami, W odległości metra od jej stóp spoczywał na ubitym pyle torus otoczony aureolą. Lampka ostrzegawcza w hełmie astronoma sygnalizowała znaczne natężenie radioaktywności.

Dean przypadł do ciała Zoe. Nachylił się nad jej hełmem i zadrżał.

Poprzez szybę patrzyły na niego martwe oczy.

Nagle, jakby we wnętrzu hełmu, rozbłysła na moment jasnobłękitna gwiazda. Nie… to odbicie jakiegoś jasnego obiektu świecącego gdzieś nad Deanem na niebie.

Astronom spojrzał w górę. Ale tam, wśród czerni kosmicznych przestworzy, świeciły tylko jednostajnie dobrze mu znane gwiazdy.

Nad horyzontem pojawiły się trzy czerwone światełka pozycyjne aparatów plecowych. To nadlatywali Mary, Hans i Daisy. Dean zapalił reflektor, wskazując towarzyszom miejsce lądowania. Lecz oto znów, gdzieś w górze, zabłysło światło. Było tak jaskrawe, że choć zgasło niemal w tej samej chwili, gdy Dean je dostrzegł, na kilka sekund zupełnie go oślepiło.

Odruchowo skierował w górę reflektor.

— Mary!! Patrz!! — usłyszał pod hełmem głos Hansa. — Smuga!! Jaka dziwna smuga!!!

W świetle reflektora majaczyło nad Deanem coś na podobieństwo rzadkiej mgiełki.

Płyta stołu operacyjnego uniosła się nieco w górę i wolno wpełzła w głąb jasno oświetlonej komory. Nagie ciało Zoe wydawało się teraz jeszcze bledsze, jakby wyrzeźbione z białego marmuru. Przezroczysta tafla zamknęła się bezszelestnie i mleczna mgła bakteriobójczego płynu wypełniła na chwilę komorę.

Ze ściany komory operacyjnej wysunęła się lśniąca czasza, spod której wyrastało kilkanaście ruchliwych, cienkich macek. Czasza zakryła twarz zmarłej. W kilka sekund później, podobna, tylko znacznie większa, spoczęła na piersiach Zoe.

Mary dłuższą chwilę studiowała instrukcje. Czy uda im się przywrócić Zoe do życia? Czy nie jest już za późno? Może ich wysiłki są bezcelowe? Może ustało działanie substancji wprowadzanej samoczynnie do ustroju tuż przed śmiercią kliniczną i zatrzymującej na około piętnaście godzin rozkład nawet najdelikatniejszych komórek?

Gdyby choć był wśród nich lekarz…

A jeśli konieczny będzie jakiś bardzo skomplikowany operacyjny zabieg? Czy wolno im się zdać tylko na wiedzę i inteligencję sztucznego, krystalicznego mózgu, sterującego zespołami automatów medycznych? Czy mogą polegać na „magicznych zaklęciach” cyfrowych rozkazów wyzwalających działanie aparatury?

Mary jeszcze raz spojrzała na instrukcję i niepewnie obrzuciła wzrokiem rząd ekranów. Czy potrafi zrozumieć mowę krzywych i znaków, jakie się na tych ekranach pojawią? I czy się pojawią? Nie mieli jednak innego wyjścia. Czas naglił — trzeba było zaczynać.

Kalina czekał w napięciu przy pulpicie kontrolnym.

— Uwaga, sekcja VII! — Mary rzuciła do mikrofonu z determinacją. — Siedem… cztery… jeden… osiem… zero… trzy… zero… cztery! — wymawiała powoli „zaklęcia”, czekając za każdym słowem na pojawienie się odpowiedniej cyfry na ekranie. — To wszystko. Sprawdź!

— Siedem… cztery… jeden… osiem… zero… trzy… zero… cztery — przeczytał Wład.

— Tak. Sekcja VII, start!

Nad komorą operacyjną zapaliła się żółta lampka.

Spojrzeli odruchowo na widniejące za szybą ciało Zoe. Ale pozostawało ono nadal nieruchome i martwe. Tylko niektóre z macek automatu prostowały się, to znów kurczyły wolno, jakby z namysłem.

Mary i Wład wpatrywali się teraz z napięciem w ekrany. Dwa z nich migotały cienkimi liniami splątanych wykresów.

Upłynęła długa chwila.

Nagle… Kalina poderwał się z miejsca. Na ekranie tuż przed nim ukazał się jasny zygzak. Błysnął raz, drugi, trzeci i zgasł.

— Czy to?… — wyszeptała Mary.

— …zastrzyk pobudzający serce.

Znów upłynęła dłuższa chwila i naraz ekran kardiograficzny przeciął nowy zygzak. Za nim następny. Ukazywały się teraz coraz bardziej równomiernie. Trwało to jednak krótko. Krzywa znów traciła na regularności, a wysokość jej topniała w oczach. Na ekranie zapłonęła rubinowa żarówka.

— Transfuzja?

— Tak!

Wykres pracy serca znów począł się podnosić. Równocześnie na kilku innych ekranach pojawiły się drgające wykresy. Organizm Zoe wracał powoli do życia.

Pierwsza bitwa została wygrana. Ale czy nie nastąpiły jakieś nieodwracalne zmiany w delikatnych komórkach kory mózgowej?

Minęło kilkanaście minut. Już nie tylko na ekranach oscylografów, ale i bezpośrednio można było zauważyć zachodzące zmiany. Wracał również oddech, coraz bardziej regularny i widoczny przez szybę.

— Pójdę… powiem im… — Mary wskazała na drzwi. Po raz pierwszy od wielu godzin na ustach jej pojawił się cień uśmiechu. Wład skinął w milczeniu głową.

Drzwi rozsunęły się bezszelestnie i Mary stanęła w progu. Krążący nerwowo po korytarzu Hans zatrzymał się gwałtownie i podniósł na żonę pełne niepewności, pytające spojrzenie. Daisy zerwała się gwałtownie z fotela.

— Żyje! — skinęła głową Mary.

Siedzący dotąd z twarzą ukrytą w dłoniach Dean uniósł głowę i poruszył bezdźwięcznie ustami.

— Jaki stan? — zapytał Hans.

Mary uczyniła niezdecydowany ruch ręką.

— Trudno powiedzieć… W każdym razie — płuca i serce pracują. To już bardzo wiele.

— A jak z nogą? — wtrąciła niespokojnie Daisy.

— Stopa zgruchotana. Najgorzej, że nikt z nas nie jest lekarzem… Obawiam się jeszcze jednego…

— Radioaktywności? — spytał krótko Dean.

— Tak — Mary skinęła głową. — Czy zbadałeś już pierścień? — zwróciła się do męża.

— Sprawa nie jest prosta. Nie chciałem was niepokoić, ale… boję się tego pierścienia.

— Coś ty?! — zdziwiła się Mary. — Możesz przecież zdalnie…

— Oczywiście, że zdalnie. Umieściłem go na naszej orbicie w odległości dwustu kilometrów od Bolidu.

— Dwieście kilometrów?! — żachnęła się Mary. — Czy nie przesadna ostrożność?

— Nie można ryzykować. Natężenie promieniowania wykazuje znaczne wahania, spadając chwilami niemal do zera. Nie jest to więc pierścień z jakiejś jednorodnej substancji radioaktywnej, a raczej reaktor jądrowy, którego zasad działania zupełnie nie znamy. Nie wiadomo, co jest stymulatorem zmian natężenia promieniowania, czynniki zewnętrzne czy wewnętrzne. Nie można wykluczyć, iż pod wpływem pewnych czynników eksploduje jak bomba nuklearna. Na razie musimy się ograniczyć tylko do pomiarów promieniowania. Może uda się wykryć jakieś prawidłowości w jego oscylacjach. Trudno w ciągu tych paru godzin już coś stwierdzić.

— Zoe otrzymała wysoką dawkę promieniowania?

— W okresach maksymalnego natężenia człowiek znajdujący się w odległości jednego metra od pierścienia otrzymuje w ciągu ośmiu minut dawkę śmiertelną!

— Straszne… A ona tam leżała chyba ze dwie godziny! — westchnęła Daisy.

Dean poruszył się niespokojnie.

— Czy nie widzisz jakiegoś związku między pierścieniem i tą smugą? Mogły to być naładowane cząstki pyłu wyrzucone w górę przez ten pierścień… Błyski zaś to wyładowania elektryczne…

— Nikt poza tobą nie widział błysków — sprostował Hans.

— Widziała Zoe, na płaskowyżu w sektorze K-14… — zauważyła nieśmiało Daisy.

— Myślisz, że to było to samo? — zastanawiała się Mary.