Naraz w pamięci Zoe stanęło zielone światełko, a wraz z tym wróciła nadzieja. Jeszcze nie wszystko stracone. Tam znajdzie ratunek. To z pewnością sejsmograf.

— To musi być sejsmograf! — powtórzyła z uporem.

Pokrzepiwszy się znów płynem ruszyła naprzód. Ale siły jej były już bardzo wątłe. Coraz częściej musiała odpoczywać. Gorączka ponownie się podniosła. Lewa noga była niemal zupełnie zdrętwiała i bezwładna. W głowie potęgował się jednostajny szum.

Na północy, w miejscu Słońca, świeciła już Proxima, gdy Zoe, goniąc resztkami sil, dotarła do rozległego płaskiego terenu, pokrytego drobnym pyłem. Od miejsca, z którego wydobywało się światło, dzieliło ją nie więcej niż dwadzieścia metrów.

Szum w głowie przemienił się w głuche dudnienie. Nie pomagał nawet odżywczy płyn. Było go już zresztą bardzo niewiele.

Odpoczęła chwilę nabierając sił do przebycia ostatniego odcinka drogi.

Pył zdawał się jeszcze bardziej sypki niż gdzie indziej. Ręce zapadały się głęboko w grząską masę utrudniając ruchy. Ale świecące coraz silniejszym blaskiem miejsce ciągnęło Zoe jak magnes.

Wreszcie, padając co chwilę, dobrnęła do celu. Lecz zamiast oczekiwanego przyrządu ujrzała tylko zielony krąg blasku. Blask — i nic więcej…

Na próżno wypatrywała jego źródła. To świecił pył…

Proxima _5.jpg

Rysunek 6. Słonce widziane z układu planetarnego Proxiroy. Na prawo Kasjopeja.

Czyżby znów zawód? Ostatni, jakże straszny zawód?…

Ale przecież musi istnieć źródło tego blasku! Pojedyncze źródło! Przecież pyły nie świecą na szerokiej przestrzeni, lecz największa siła blasku zdaje się koncentrować w jednym miejscu. Może to latarnia, oznaczająca miejsce zainstalowania przyrządu, zasypana pyłami? Może wstrząs wywołany eksplozją atomową zatopił sejsmograf w tym grząskim piachu?

Wpełzła w świetlisty krąg i zaczęła ostrożnie grzebać rękami w miejscu, z którego bił najjaśniejszy blask. Głębiej pył był bardziej zbity, ale przy każdej próbie wykopania głębszego dołu nieprzerwanie obsuwał się i zasypywał go. Aby dotrzeć do niższych warstw, należało odgarnąć pył z powierzchni o promieniu przynajmniej półtora metra.

Praca była ciężka, zwłaszcza że mięśnie odmawiały jej posłuszeństwa. Dół powoli pogłębiał się. Zoe, mimo dotkliwego kłucia w klatce piersiowej, gwałtownymi ruchami ramion odrzucała za siebie tumany pyłu. Leżała w głębi wykopanego otworu, niemal do połowy zasypana miękką, lekką masą drobniutkich cząsteczek.

Znów przywarła do miejsca, skąd biły blaski. Zagłębiła rękę aż do ramienia, szukając zasypanego przyrządu. Bez rezultatu.

Lecz oto, gdy już tracąc nadzieję, wyciągała rękę z dołu, natrafiła niespodziewanie, na głębokości dwudziestu centymetrów na jakiś twardy przedmiot. Jeszcze raz wsunęła dłoń w to miejsce. Odnalazła ów przedmiot bez trudu. Był gładki, zdawał się przypominać kształtem zgiętą rurę.

A więc jednak…

W nowym przypływie radości rozpoczęła ostrożnie odkopywać przyrząd. Oby go tylko nie uszkodzić! Przecież od niego zależy jej życie!

Powoli, 2 głębi dołu, wyłaniały się zarysy przedmiotu. Duży, o blisko metrowej średnicy torus z jakiegoś wygładzonego metalu. On sam był jednak ciemny. Tylko wokół niego promieniowały pyły, przechodzące tu już w drobny, sypki piasek.

Jasny, zielony blask bił w oczy dziewczyny.

Przyrząd musi być z pewnością pod pierścieniem — przebiegło jej przez głowę. Wydobyła torus z jamy. Był lekki, dziwnie lekki. Ale Zoe nie zwróciła na to uwagi i odłożyła go na bok.

Lecz oto spostrzegła ze zdziwieniem i strachem, że nie tylko pyły, ale również jej własne ręce, w których trzymała pierścień, jarzą się zielonkawym światłem. Jednocześnie odczuła na twarzy poprzez szybę hełmu jakby ciepło bijące z pierścienia. Ciepło? Może to tylko złudzenie. Ale nie było czasu zastanawiać się nad tym.

Porzuciła pierścień i zwróciła się ku wykopanemu otworowi. Był zupełnie ciemny. Nawet najsłabszy blask nie wydobywał się z jego wnętrza.

Zoe myślała w tej chwili tylko o jednym: jak najszybciej odnaleźć zasypany przyrząd.

Znów rozpoczęła kopanie, pogrążając się niemal cała w jamie i zasypując ją za każdym poruszeniem. Nie widziała nawet sunącego wolno w górze Bolidu…

Długo, uparcie rozgarniała wnętrze dołu. Na próżno. Poza pierścieniem niczego więcej w tym miejscu nie było.

Opadła w końcu zupełnie z sił i odwróciwszy się twarzą ku niebu leżała nieruchomo z zamkniętymi oczami.

Ą więc nigdy już nie ujrzy ani rodziców,ani Włada, ani nikogo z przyjaciół? Umrze samotnie wśród tego lodowatego pustkowia?

Dopiero po dłuższej chwili otworzyła oczy.

Gwiazdy świeciły jak dawniej równym, jednostajnym blaskiem. Tylko Proxima zbliżała się ku zachodowi, a jasna para Alfy Centauri stała niemal w zenicie. Więc od jej szalonego skoku minęło już blisko dziesięć godzin?!

A może jeszcze przeszukać zwały pyłu wydobytego z dołu? Przecież sejsmografy, rozstawiane przez Daisy i Deana po powierzchni planety, to niewielkie przyrządy osadzone na długich igłach. Łatwo nie zauważyć. Może sama je zasypała?

Uniosła się nieco na łokciu. Na-prawo, w odległości wyciągniętej ręki, tuż przy brzegu wykopanego dołu, jarzyły się zielonkawe pyły.

Promieniujący pierścień!

Wspięła się z wysiłkiem na brzeg jamy i ostrożnie wygrzebała torus z okrywających go pyłów. Znów ręce Zoe, a nawet skafander na piersiach, świeciły zimnym, zielonkawym blaskiem.

Dziewczynę ogarnęło podniecenie. Drżącymi dłońmi położyła ostrożnie pierścień z powrotem na ziemi. Chyba nie widziała go wśród aparatów i urządzeń zabranych z Bolidu przez ekipę Mary. A przecież nie mógł on być dziełem natury!

Z trudem panując nad nerwowym drżeniem rąk, wzięła torus w dłonie i przyjrzała mu się z uwagą. Blask bijący od rękawic rozpraszał mrok.

Pierścień miał przekrój eliptyczny, był gładki, jakby oszlifowany. Nie zauważyła najmniejszej skazy na jego powierzchni. Tylko w jednym miejscu biegł wąziutki spiralny rowek, zakończony dwoma trójkątnymi znaczkami. Było niepodobieństwem, aby pierścień wytworzyła sama przyroda.

Naraz jakby woal rzadkiej mgły zakrył obraz. Zoe podniosła więc torus bliżej oczu, niemal dotykając przezroczystego hełmu. Lecz w tym samym momencie mgła zgęstniała, zakrywając cały świat mlecznozieloną oponą.

Pierścień wypadł z rąk dziewczyny i ugrzązł w pyle u jej stóp. Podniosła dłoń do hełmu, jakby chciała przetrzeć oczy. Mgła powoli rzedła, ale w gałkach ocznych wystąpił piekący ból.

Jednak niewiele zwracała na ten ból uwagi. Myśli jej pochłonął bez reszty tajemniczy pierścień. Niewątpliwie był on elementem jakiegoś urządzenia. Próbowała sobie przypomnieć, czy przedmiot ten nie należał do ich ekspedycji.

Jakiemu celowi mógł on służyć? Ta myśl nie dawała jej spokoju. To, że miał silne własności radioaktywne i wywoływał zjawisko fluorescencji, niczego nie tłumaczyło. Przeciwnie — wydawało się mało prawdopodobne, aby tego rodzaju przedmioty Dean i Daisy rozwozili po powierzchni planety. Po prostu: po co? Niewykluczone zresztą, że natężenie promieniowania jest groźne dla organizmu ludzkiego. Ale przecież powinna zapłonąć lampka ostrzegawcza! Widocznie i to urządzenie jest uszkodzone.

Na krótką chwilę Zoe ogarnął niepokój, czy szkodliwe działanie promieni wysyłanych przez pierścień nie przyspieszy jej śmierci. Dla pewności odsunęła się o kilka kroków.

Ból w nodze, widocznie pod wpływem ciepła wydzielanego przez pierścień, uległ nasileniu. Dołączyło się nieprzyjemne swędzenie, wędrujące od palców do kolana. Gorączka również musiała się podnieść. Zoe czuła w skroniach nieustanny szum połączony z pulsowaniem. Tylko palenie oczu trochę osłabło. Stwierdziła natomiast z niepokojem, że gwiazdy widzi jakby podwójnie i przez mgłę.

Wypiła resztkę płynu odżywczego, ale nie przyniosło to prawie żadnej ulgi. Nie myślała jednak zbyt wiele o swym położeniu. Absorbowała ją nieustannie sprawa pierścienia. Może nie jest on wytworem ręki ludzkiej? To napełniało ją nadzieją i jakby dumą, iż może właśnie ona dokonała tego niezwykłego odkrycia. Jakże chciałaby zgłębić tę wielką tajemnicę! Gdy o tym myślała, ogarnął ją żal i niepokój większy niż lęk przed śmiercią. Czy jej kolegom uda się odnaleźć pierścień?…