— Zero, jeden! — rzuciła hasło włączające stacyjkę radiotelewizyjną.

Ekran nie zapalił się.

Ponowiła wezwanie. Raz, drugi… dziesiąty… Bez rezultatu. Odruchowo dotknęła palcami powierzchni skafandra powyżej piersi, gdzie mieściła się aparatura radiowa.

Nie zważając na ostry ból, przeszywający raz po raz klatkę piersiową, zaczęła obmacywać cienką płytkę umieszczoną pod elastyczną powłoką skafandra.

Mimo grubych rękawic wyczuwała bez trudu, że płytka jest połamana. Prawdopodobnie ona właśnie uchroniła Zoe przed poważniejszymi obrażeniami. Ból, jaki sprawiało każde dotknięcie tego miejsca, wskazywał, że uderzenie było bardzo silne. Może nawet nastąpiło pęknięcie żeber. Ale dziewczyna zdawała sobie sprawę, że stokroć groźniejszy był dla niej w tej chwili stan lewej nogi. Najmniejszy ruch stopą zmieniał się w potworną torturę. Tępy, dotkliwy ból nie ustawał zresztą ani na moment. Czuła wyraźnie, jak krew pulsuje gwałtownie w chorej nodze, a wrażenie gorąca, to znów zimna przebiegało raz po raz od stopy aż powyżej kolana.

Największy jednak niepokój budził nieznośny ucisk powyżej kostki. Wiedziała, że musi sprawdzić jak najszybciej, co się stało z jej nogą, a jednocześnie nie mogła opanować lęku przed tą czynnością.

Jak najostrożniej, aby możliwie nie potęgować bólu, podkurczyła nogę i zaczęła ją obmacywać. Palce przesuwały się powoli po szorstkiej powierzchni kombinezonu. Coraz niżej i niżej… Elastyczne tworzywo oplatało ciasnym pierścieniem nogę kilka centymetrów powyżej kostki.

Ciało dziewczyny przeszył dreszcz.

Palce pobiegły w dół i gwałtownie cofnęły się. Wyczuła wypukłe zakrzepłe bąble uszczelniającej substancji. Rozdarcie ciągnęło się od zgruchotanej kostki aż po metalową podeszwę buta. Jakże silne musiało być uderzenie i jak twarda skała, skoro jej krawędź rozcięła jak nożem powłokę skafandra.

Samoczynne zwężanie się nogawki powyżej uszkodzonego miejsca wskazywało, że rozdarcie było zbyt głębokie i długie, aby sam tylko krzepnący płyn, który wypełnia przestrzeń między dwiema warstwami kombinezonu, mógł zablokować drogę uciekającemu powietrzu. Jeśli również obrażenia nogi były głębokie — zaciśnięty automatycznie powyżej kostki pierścień stanowił ratunek przed gwałtownym upływem krwi.

Ale czy odnajdą mnie w tej rozpadlinie? — pomyślała z rozpaczą. — W jaki sposób mogę im zasygnalizować, gdzie się znajduję? Co za idiotka ze mnie! Nie zabrałam ze sobą ani rakiet świetlnych, ani nawet zwykłej latarki… Chyb.;

zostanę tu już na zawsze… Nie! Nie! Muszę się stąd wydostać!!!

Na próżno jednak usiłowała wzrokiem przeniknąć ciemność. Przypominała sobie tylko niejasno, że szczelina ma nierówne brzegi. Może więc znajdzie miejsce, gdzie ściany nie będą zbyt strome, aby się na nie wspiąć.

Pokonując ból, ruszyła przed siebie, czołgając się po omacku wzdłuż widniejącego nad nią pasa nieba.

Po kilkunastu metrach szczelina zwęziła się tak znacznie, że dalsze ruchy stały się niemożliwe. O pionowej zaś wspinaczce ze zgruchotaną stopą nie było mowy. Musiała więc zawrócić.

A jak natrafi na zbyt wąskie przejście? Oznaczałoby to, że znalazła się w pułapce.

Wpadła w panikę. Z desperacją zdwoiła szybkość ruchów, mimo nieznośnee bólu.

Byle szybciej! Byle szybciej przekonać się!

Niespodziewanie ręka natrafiła na porzucony aparat plecowy. Dopies-teraz zauważyła, że rura, w której dokonywało się przyspieszanie cząstek materii odrzutowej, była utrącona, a długi pręt sterowniczy wygięty w pałąk. Przyszło jej do głowy, że pręt ten może się przydać przy windowaniu ciała w górę. Wykręciła go więc z aparatu i zabrała ze sobą.

O dwa metry dalej wznosiło się usypisko kamieni

Z nową nadzieją zaczęła się wspinać na czworakach po pochyłym zboczu.

Metr, dwa, trzy… Usypisko było coraz bardziej strome, tak iż raz po raz zsuwała się w dół.

Wreszcie, wyczerpana niemal do ostateczności, zapominając o bólu, zauważyła z radością, że tylko niewielki występ skalny dzieli ją od krawędzi rozpadliny.

W dziewczynę wstąpiły nowe siły.

Mimo czterokrotnie mniejszego ciążenia niż na Ziemi, nie byłaby jednak w stanie, wspiąć się na skałę, gdyby nie pręt, który udało się jej zaczepić o krawędź szczeliny. Jeszcze jeden wysiłek i dziewczyna wypełzła wreszcie z rozpadliny. Upadła na twarz i dysząc ciężko przeleżała tak nieruchomo kilka minut. Podparła się rękami i unosząc głowę próbowała ocenić położenie.

Widoczność była bardzo ograniczona, choć teren należał raczej do płaskich i tylko gdzieniegdzie zaznaczały się większe wypukłości. W pierwszej chwili Zoe sądziła nawet, że jest w kotlinie.

Z ogromnym wysiłkiem, opierając się na pręcie, stanęła na prawej nodze. Pole widzenia było teraz nieco szersze, ale promień jego nie przekraczał dwóch kilometrów.[19] Wokół rozciągała się nieznacznie pofałdowana równina, z rzadka poprzecinana rysami szczelin. Mrok uniemożliwiał wprawdzie rozróżnienie szczegółów głębiej położonych partii otoczenia, zauważyła jednak szereg wyniosłości rysujących się niewyraźnie w dali.

Spojrzała na niebo, chcąc według gwiazd określić kierunek, gdzie powinna znajdować się baza.

Zastanawiała się przez dłuższą chwilę. Wszak dotychczas obserwowała niebo w zupełnie odmiennych warunkach.

Nisko nad horyzontem świecił Procjon. Ponad nim Orion z jaskrawym niebieskawym punkcikiem Syriusza obok czerwonawej Betelgeuze.

Rozejrzała się szukając Kasjopei z jasnym, żółtawym płomykiem Słońca. Znalazła ją wkrótce na lewo, tuż przy widnokręgu. Proxima ani też para gwiazd Alfa Centauri nie były widoczne.

Procjon wskazywał kierunek wschodni. Wkrótce wysuną się zza horyzontu Bliźnięta. Baza była więc położona po przeciwnej stronie, poza zarysami spiętrzonych bloków skalnych, nad którymi świeciła wysoko gwiazda Fomalhaut. Czyżby to właśnie były góry, które tak często obserwowała z Bolidu? A może od bazy dzieli ją kilkadziesiąt kilometrów? Przecież tak łatwo pomylić się w ocenie odległości, zwłaszcza że w ostatnich minutach spadania zmieniała parę razy kierunek lotu.

Tymczasem ból w nodze, który chwilowo jakby przycichł, znów odezwał się ze zdwojoną siłą. Dziewczyna czuła, że w pionowej pozycji długo nie wytrzyma. Jeszcze raz spojrzała w górę i uczuła radosne podniecenie.

Po niebie przesuwał się nikły czerwony punkcik.

— Rakieta! To Wład! To Wład leci!

Uczyniła ruch tak gwałtowny, że straciła równowagę i runęła na twardą płytę skalną. Upadek nie był groźny wobec niedużej siły przyciągania. Zapominając o bólu szybko usiadła na ziemi i śledziła dalej ruchy rakiety. Rosła ona z każdą sekundą spadając coraz niżej.

Lecz oto czerwony ognik począł zbaczać na wschód. Już przeleciał nad głową Zoe… Już słabnie blask… Punkcik zniżając swój lot staje się coraz mniejszy.

Rakieta zniknęła za horyzontem. Zoe zerwała się na klęczki, ale to, co zobaczyła, kazało jej rzucić się natychmiast na ziemię.

Zza czarnej linii widokręgu wypełzł obłok o oślepiającej jasności.

Rakieta ta nie niosła jej ratunku. To był jedynie pocisk detonacyjny. Rozpoczynały się kolejne badania sejsmiczne planety.

Szybko, jak tylko mogła najszybciej, zaczęła czołgać się na zachód. Byle jak najdalej od miejsca eksplozji.

Raptowny wstrząs gruntu przykuł ją do ziemi. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że to nadeszły fale sejsmiczne niedawnych eksplozji. Odważyła się podnieść głowę. Wokół panował mrok. Tylko nad widnokręgiem uniosła się świecąca blado mgiełka radioaktywnego pyłu. Następna seria pocisków ma spaść za dwie godziny. Jeśli któryś z pocisków, z kolejnych serii, padnie choćby o kilka kilometrów od niej!…

Strach potęgował siły. Znów zaczęła czołgać się w kierunku gwiazdy Fomalhaut. Jasny punkcik, opadający z wolna ku zachodowi, jakby krzepił ją nadzieją. Mimo że każdy ruch powodował nieznośne cierpienie, wytrwale, uparcie dążyła naprzód.

Teren opadał, to znów podnosił się. Musiała kilkakrotnie omijać szczeliny, spękane bloki skalne i nieduże kratery, prawdopodobnie meteorytowe, zasypane pyłem i drobnymi odłamkami skał. Wreszcie zziajana, spocona dobrnęła do kilkumetrowego progu i ostrożnie zsunęła się w dół.