Kula Bolidu zaczęła się szybko oddalać. Zoe nie miała jednak w tej chwili czasu na obserwację otoczenia. Z napięciem śledziła przeskakujące cyfry w okienkach chronometru.

W dwudziestej piątej sekundzie wyłączyła silnik. Wskazówka przyśpiesze-niomierza przesunęła się z powrotem z 2 G na 0. Wróciła nieważkość ciała.

Zoe spojrzała na licznik mierzący zużycie masy odrzutowej. Straciła na start blisko 6 kilogramów materiału pędnego. Jak dotąd, wszystko przebiegało zgodnie z planem: zredukowała swą prędkość po orbicie Bolidu do około 200 m/s i teraz rozpoczęło się spadanie pod wpływem siły przyciągania planety.

Wiedziała, że w pierwszych godzinach spadanie to będzie bardzo powolne. Czy Wład nie zauważy za wcześnie jej ucieczki? Może zażądać, aby wróciła na Bolid. Przecież jeszcze nie jest za późno…

Spojrzała w kierunku Bolidu. Jego pulsująca czerwonym światłem kula o trzydziestometrowej średnicy malała szybko, oddalając się z prędkością ponad 500 m/s.

Zaczęła obliczać w pamięci, ale jakoś nie mogła skupić uwagi. W każdym razie jeszcze przez ponad trzy godziny powrót na Bolid wymagać będzie mniej energii, niż zużyje jej hamowanie w czasie lądowania.

Ogromna kula planety nie zwiększała jednak dostrzegalnie swych rozmiarów, choć już pół godziny minęło od momentu startu. Zoe odwróciła głowę ku Bolidowi. Był tylko jedną z tysięcy gwiazd, które otaczały ją wokół, zda się nieruchomo zawieszoną w przestrzeni.

Po raz pierwszy od opuszczenia statku ogarnęło ją nieprzyjemne uczucie osamotnienia. Jakże pragnęła przyspieszyć ten wlokący się lot! Choćby o kilkadziesiąt metrów na sekundę!…

Znów zaczęła snuć w pamięci obliczenia. Niby tylko dla zabicia czasu.

O^yby tak poświęcić jeden kilogram paliwa?… Dla bezpieczeństwa może przecież wy redukować tę prędkość w drugiej połowie drogi.

Nie mogła oprzeć się pokusie.

Ustawiwszy swe ciało tak, iż w wizjerze widziała wyniosły szczyt położony kilkadziesiąt kilometrów na wschód od centrum tarczy planety, nacisnęła dźwignię przyspieszeń. Z przezroczystej rury wyskoczył na cztery i pół sekundy snop materii odrzutowej, a przez skafander przes/edt wibrujący dźwięk.

I znów zapanowała dzy/orsiĘCa w uszach cisza. Ale wraz z nią pojawił się niepokój, czy zwiększenie prędkości nie spowoduje zbyt dużej zmiany toru lotu.

Nie pozostawało jednak nic innego, jak czekać. Błąd mógł się ujawnić dopiero w drugiej połowie drogi.

Pod koniec trzeciej godziny spadania Zoe zmniejszyła swą prędkość o 80 m/s z drobną poprawką kierunku. Nie miała jednak pewności, czy ta poprawka nie pogłębi poprzedniego błędu.

W tej chwili widniała pod nią, w centrum tarczy planety, zupełnie inna okolica. Toteż raz po raz spoglądała z niepokojem w kierunku bazy, położonej obecnie daleko na wschód. Pamiętała z wykresu, że tak mniej więcej przebiegać będzie lot i dopiero w ostatnich trzydziestu paru minutach ciało jej „dogoni” miejsce wyznaczone na lądowanie. Nie umiała jednak ocenić, czy jej obecne położenie odpowiada planowi.

A jeśli wyląduje daleko od bazy, w terenie, gdzie spadnie kolejna seria pocisków? Nie chciała o tym myśleć.

Nie panując nad nerwami zwiększyła prędkość w kierunku na wschód, aby jak najszybciej znaleźć się wśród kolegów.

Rozmiary Nokty rosły teraz z każdą minutą. Według wszelkiego prawdopodobieństwa, najdalej za kwadrans należało rozpocząć hamowanie. Zoe nastawiła wizjer na dwa nieduże kratery. Zgodnie z poczynionymi jeszcze w Bolidzie obliczeniami, kratery te miały służyć do pomiaru odległości dla wyznaczenia momentu rozpoczęcia hamowania, gdyż aparaty plecowe nie miały radarowego dalmierza. Z chwilą, gdy odstęp między kraterami zrówna się ze średnicą wizjera, należało włączyć silnik.

Tymczasem położenie zmieniało się z błyskawiczną szybkością. Zoe patrzyła, jak baza zaczyna zbliżać się ku niej. Jest coraz bliżej… bliżej… Wreszcie niemal wprost nad nią…

Już niedługo… Już niedługo…

W tej chwili skonstatowała ze zgrozą, że pęd znosi ją na wschód.

Ale czy wolno już hamować? Czy starczy materii odrzutowej?

Zdecydowała się jednak na hamowanie. Wskazówka przyśpieszeniomierza przesunęła się na l, potem na 2 G i nagle… przeskoczyła gwałtownie na zero. Cała materia odrzutowa pierwszego silnika już się zużyła. Teraz trzeba było szybko odrzucić ten aparat i założyć drugi.

Opanowując całym wysiłkiem woli nerwowe drżenie rąk, Zoe odpięła pasy i pozbyła się balastu. Teraz należało odczepić przytroczony do pasa drugi silnik i umieścić go na plecach. Nie było to zadanie łatwe w warunkach nieważkości. Należało unikać gwałtownych ruchów i nie wypuszczać z rąk aparatu, gdyż można go było już nie dosięgnąć.

Wreszcie pasy zostały zapięte i zlana potem dziewczyna wcisnęła do gniazdka w skafandrze wtyk przewodu łączącego silnik z aparaturą kontrolną w kołnierzu hełmu. Mogła ustawić się prawidłowo w przestrzeni i wznowić hamowanie.

Gdzie krater kontrolny?

Ogrom zbliżającego się globu sugerował, że Zoe jest tuż, tuż nad jego powierzchnią. W rzeczywistości dzieliło ją od planety jeszcze sto kilkadziesiąt kilometrów.

Brzegi krateru zlewały się niemal z krawędzią wizjera. Należało natychmiast rozpocząć hamowanie! Nie było ani chwili do stracenia.

Gwałtowny obrót ciała. Zoe naciska dźwignię przyśpieszeń i trzyma ją nieruchomo na 2 G.

Mija kilkadziesiąt sekund i oto uświadamia sobie, że popełniła fatalny błąd:

snop materii odrzutowej bije w kierunku bazy. Zoe dokonuje błyskawicznej poprawki, ale wie, że już nie będzie w stanie wylądować planowo…

Prędkość zmalała gwałtownie i po chwili zamiast opadać, ciało jej poczyna się wznosić. Włącza błyskawicznie silnik.

Od powierzchni planety dzieli ją najwyżej kilkanaście kilometrów.

Bazy już dawno nie widać. Znikła gdzieś daleko za łańcuchem górskim. Ale Zoe myśli w tej chwili o czym innym.

Licznik wskazuje, iż pozostało jej tylko około 2400 gramów materii odrzutowej.

W tych warunkach wolno hamować tylko w ostatniej chwili. Zresztą nie jest już w stanie obliczyć, czy wystarczy paliwa. Przecież chodzi tu tylko o sekundy… A może nawet o ich ułamki…

Powierzchnia planety rośnie. I rośnie z każdą chwilą przerażenie.

Na wysokości tysiąca metrów Zoe raptownie naciska dźwignię przyspieszeń do dwóch, czterech, wreszcie niemal aż do pięciu G.

Trzysta kilogramów ciężaru rozciąga ciało Zoe, szarpie wnętrzności… Przyspieszenie wtłacza jej głowę w barki. Z ust wyrywa się jęk. Oczy przysłania mgła.

Tuż nad samą powierzchnią planety, pokrytą zwałami popiołu i okruchów skalnych, prędkość spadania maleje błyskawicznie do zera i Zoe zostaje wyrzucona w górę.

Niemal w tym samym momencie silnik przerywa pracę. Zoe spada teraz w dół z wysokości kilkudziesięciu metrów.

W ostatniej sekundzie, jak przez mgłę, widzi pod sobą wąską szczelinę, ziejącą czarną otchłanią. Uderza o jej krawędź nogami. Ostry ból przeszywa jej ciało. Czuje gwałtowne szarpnięcie za ramiona. Silnik odrzutowy pęka, zgrucho-tany uderzeniem o skałę.

Nagły wstrząs, błysk i ciemność…

TORUS

Głuchy szum w uszach i żółte płaty latające przed oczami. Co się dzieje? Dopiero po chwili wraca świadomość ostatnich przeżyć: gwałtowne hamowanie, potem upadek ze znacznej wysokości. Czarna otchłań szczeliny i widok zgruchotanego silnika odrzutowego.

A jednak żyje!

Uniosła głowę. Wokół panowała ciemność. Teraz dopiero zauważyła, że leży twarzą ku ziemi na jakimś ruchomym usypisku.

Podparła się rękami chcąc wstać i w tym momencie ostry ból przeszył jej klatkę piersiową, biegnąc aż do nóg.

Ponowiła wysiłek. Próbowała podkurczyć nogi. Jęknęła. Lewa stopa była najwidoczniej zwichnięta, a może nawet zgruchotana. Przewróciła się więc ostrożnie na bok, postanawiając najpierw odpiąć utrudniający ruchy aparat plecowy.

Wskazówka sekundowa na świecącej blado tarczy chronometru nie posuwała się. Zoe odpięła klamry pasów i zsunęła z ramion aparat. Zagryzając z bólu wargi usiadła teraz i rozejrzała się wokół. Nad nią, w szerokiej szczelinie między skałami, świeciły gwiazdy. Znajdowała się na dnie jakiejś niezbyt głębokiej rozpadliny, zasypanej okruchami skalnymi pomieszanymi z pyłem lub popiołem.