— Nie bardzo rozumiem…

— Szkice sytuacyjne i przeliczenia wskazują, iż rozważała dwa warianty lotu: jeden kończy się lądowaniem na płaskowyżu w sektorze K-14, tam gdzie rzekomo widziała błyski, drugi — lądowaniem u was w bazie. Ten drugi wariant jest prawdopodobnie późniejszy, można powiedzieć — zastępczy. Lot do sektora K-14 wymaga nie tylko hamowania, ale i zmiany płaszczyzny orbity. Ten płaskowyż leży bowiem 800 km na północ od równika, w którego płaszczyźnie porusza się Bolid. Zoe dokonując obliczeń musiała się zorientować, że na ten lot nie starczy materii odrzutowej nawet z dwóch aparatów plecowych. Stąd drugi wariant, wymagający znacznie mniejszego zapasu materii odrzutowej.

— Myślisz, że wylądowała tu gdzieś w pobliżu? — zapytała z nadzieją Mary. Wład pokręcił przecząco głową.

— Nie… Chyba nie — poprawił się natychmiast. — Gdy radar nie dał wskazań, a radio milczało, postanowiłem szukać na powierzchni Nokty… Program analizy porównawczej… Rozumiecie? Mamy przecież zdjęcia topograficzne sprzed tygodnia! W promieniowaniu widzialnym i podczerwieni. Każda zmiana w obrazie to sygnał powodujący wtórną analizę pod kątem poszukiwania konkretnych obiektów. Oczywiście, trzeba było zastosować duże powiększenia… Niestety, żadnego śladu!

— Jaki obszar przebadałeś?

— Na razie w promieniu 100 km od bazy.

— Mogło ją znieść dalej — podsunęła nieśmiało Daisy.

— I ja tak sądzę. W tej chwili automaty wykonują program analizy porównawczej całego pasa równikowego o szerokości około 500 km. Trzeba było zmienić zadanie dla automatycznych obserwatoriów towarzyszących Bolidowi. Powinienem właściwie otrzymać na to twoją zgodę. Me, ale czasu jest tak niewiele…

— W porządku. Kiedy wyniki?

— To duża robota. Realizacja całego planu zajmie automatom około 40 minut. Ale jeśli odkryją jakiś podejrzany ślad, natychmiast przekażą sygnał alarmowy.

— Dobrze. Przekaż nam kopię obliczeń pozostawionych przez Zoe. Może to ułatwi poszukiwania. Pośpiesz się.

Twarz fizyka znikła z ekranu..Hans począł przemierzać krokami salę.

— Dlaczego ona to zrobiła? Co za szalony pomysł!

— Wydaje mi się, że ją rozumiem… — rozpoczęła Daisy i urwała spojrzawszy na męża, który stojąc oparty o ścianę patrzył ponuro w martwy ekran.

— Hans! — zawołała Mary. — Przygotuj maszynę. Lada chwila może być wiadomość i trzeba będzie startować.

Geofizyk skinął głową twieidząco i wyszedł z pokoju.

— Zdaje się, że są już notatki! — zawołała Daisy.

Dean jakby się przebudził. Pobiegł do szafki teleprzesyłacza, na szczycie której migotało czerwone światło.

W szufladce leżały świeże kopie kartek i wykresów Zoe. Astronom chwilę uważnie studiował przekazane przez Kalinę dokumenty, stanowiące jedyny ślad eskapady dziewczyny. Podszedł wreszcie do elektronowego rachmistrza i pogrążył się w obliczeniach. Mary stanęła obok niego i z napięciem śledziła przebieg obliczeń.

Po chwili Dean wstał z fotela.

— Obliczenia są w zasadzie prawidłowe. Powinna była dysponować rezerwą około 10 kg masy odrzutowej wobec małej wagi jej ciała. Tylko że… Urwał na chwilę.

— Tylko że bez przyrządów nawigacyjnych to bardzo trudna sprawa. Wiadomo, jak łatwo pomylić się w ocenie odległości. Zwłaszcza przy lądowaniu.

— A więc pozostaje tylko czekać… — Daisy czuła, jak łzy cisną się jej pod powieki.

Mary patrzyła ponuro w podłogę.

Dean dokonywał jakichś obliczeń i milczał również.

Tak upłynęło dziesięć, potem piętnaście minut, gdy znów połączył się z nimi Kalina.

Niestety, nie przynosił pomyślnych wiadomości. Żadnego przedmiotu wysyłającego promieniowanie cieplne i zbliżonego kształtem do ciała ludzkiego ubranego w skafander, dotąd nie wykryto. Analizatory zaobserwowały, co prawda, kilkadziesiąt słabszych lub silniejszych źródeł promieniowania, ale wiązały się one z pozostałościami po niedawnych eksplozjach lub też płytko położonymi złożami pierwiastków radioaktywnych.

— Proponuję — zaczął Wład — aby po zakończeniu tej serii analiz, jeśli nie odnajdziemy żadnych śladów, przejść na orbitę biegunową i przebadać całą powierzchnię planety. Jeśli tak, chcę zaraz przygotować program…

— Ile zajmie to czasu? — zapytała Mary.

— Niezbędne manewry i pełny program analiz porównawczych: chyba około sześciu godzin.

— Niedobrze. A jeśli metoda jest niewłaściwa?

— Jeśli wpadła w jakąś szczelinę lub leży zagrzebana w pokładach pyłu, nadzieja na odnalezienie byłaby bardzo nikła.

— Może jej skafander nie wysyła promieniowania cieplnego? Może urządzenia termiczne przestały działać? — wyszeptała Daisy. — Mogły ulec uszkodzeniu przy upadku.

— Nie kracz! — zgromił ją Dean. — Jeszcze nic nie wiadomo. Wsunął do kieszeni notkomputer i podszedł do Mary.

— Istnieje jeszcze jeden sposób. Materia odrzutowa w czasie lądowania uderza w powierzchnię planety i odbite cząsteczki gazu rozbiegają się, unosząc dość wysoko pyły. Upływa zwykle wiele godzin, zanim opadną one z powrotem. Ponadto nad terenem lądowania można zaobserwować okresowy wzrost ciśnienia, a ściślej — liczby cząstek, bo trudno tu mówić o ciśnieniu atmosferycznym. Można by więc…

— Rozumiem — przerwała Mary. — Na jakiej wysokości trzeba przeprowadzać pomiary?

— Myślę, że wystarczy nawet 8—10 km nad powierzchnią. Trzeba sprowadzić Bolid na ciasną orbitę… Program pomiarów liczby cząstek i odpowiednie przyrządy istnieją…

— Wład, co o tym sądzisz? — Mary zwróciła się do fizyka.

— Dean jest optymistą. Ale myślę, że trzeba spróbować. Jest jakaś szansa. Można wybrać taki tor, aby Bolid przebiegł kilkakrotnie nad okolicami bazy i płaskowyżem K-14…

— Czy jesteś w stanie jednocześnie realizować program analiz porównawczych?

— Ustawię na orbicie stacjonarnej dodatkowe obserwatoria automatyczne.

— To się śpiesz!

Twarz Kaliny znów zniknęła z ekranu. Mary, Dean i Daisy przeszli na taras bazy przykryty przezroczystą kopułą. Nad nimi, na ciemnym niebie, wśród setek gwiazd, błyskała rytmicznie czerwonym światłem maleńka iskierka Bolidu. Stali zapatrzeni w ten rubinowy punkcik czekając chwili, gdy rozjarzy się jaskrawym, błękitnym blaskiem i pocznie wędrować po nieboskłonie.

SZEŚĆ GODZIN WCZEŚNIEJ

Zoe stanęła na krawędzi owalnego otworu. Spojrzała w dół. Tuż pod jej stopami ziało pustką wyiskrzone gwiazdami niebo. Jego czasza, niczym gigantyczna karuzela, obracała się szybkim ruchem wokół osi wirowania Bolidu. Zoe zawahała się. Może jednak powinna była napisać kartkę do Włada? Powrót oznaczałby jednak konieczność ponownych obliczeń…

Nie! Niech się trochę o nią pomartwi. Zawiadomi go dopiero po lądowaniu przez radiG.

Jeszcze raz sprawdzua, czy przypięty z przodu do pasa dodatkowy silnik nie będzie jej utrudniał ruchów, i spojrzała na chronometr umieszczony we wnętrzu kołnierza, obok wskaźników przyśpieszenia i zużycia materii odrzutowa

Powinna wystartować za dwie minuty.

Odepchnęła się lekko od poręczy i ciało jej popłynęło w przestrzeń.

Spojrzała za siebie. Jarząca się czerwonym, pulsującym światłem kula Bolidu oddalała się wolno.

Zoe zacisnęła diuń na manetce sterowniczej. Karuzela niebieska przestała się obracać. Układ stabilizujący działał bez zarzutu.

Spojrzała na chronometr. Nie miała ani cuw'ili do stracenia. Wielka tarcza Nokty zakryła już sobą Procjona, widocznego w konstelacji Bliźniąt, Na północ od planety świeciły Kastor i Polluks.

Dziewczyna zaczęła teraz manewrować dźwignią orientacji przestrzennej. W wizjerze, umieszczonym w hełmie na wysokości brwi, przesuwały się gwiazdy i konstelacje: Orzeł, Herkules, wreszcie Wolarz.

Ustawiwszy swe ciało w takim położeniu, iż w wizjerze ukazała się niewielka gwiazda w okolicy Arktura, Zoe przesunęła dłoń na dźwignię przyspieszeń i spojrzała na chronometr.

Z determinacją nacisnęła dźwignię.

Przytłumiony szum przerwał ciszę. Ciało Zoe nabrało gwałtownie wagi.