Oni muszą go odnaleźć! Muszą przerwać ostrzeliwanie planety! Przeszukać płaskowyż w sektorze K-14…

I oto Zoe zdobywa się na jeszcze jeden wysiłek. Choć ręce ciążą jej jak odlane z ołowiu, choć mgła zasłania coraz bardziej wzrok, a mózg walczy resztkami sił z sennością — czołga się z największym trudem ku radioaktywnej obręczy.

Musi dotrzeć z powrotem do pierścienia! Musi ułożyć go płasko na ugniecionym pyle, by stał się wyraźnie widoczny z daleka wśród panującej ciemności. Może jego regularny kształt zwróci uwagę… Może dojrzy go Wład…

Jest półprzytomna, gdy kładzie pierścień na ubite swymi plecami miejsce. Czerwone i żółte płaty latają jej przed oczami. Nie ma już sił, aby oddalić się od pierścienia na bezpieczną odległość…

Ostatnim wysiłkiem odwraca się na wznak. Otwiera jak najszerzej oczy, ale zamiast gwiazd majaczą tylko przed nią rozmazane plamy, zasnuwające się co chwila czerwonawą mgłą…

Gdzieś z boku, tuz obok niej, pojawia się w kręgu zielonkawego blasku jasno świecący punkt. Krąg unosi się w górę… Jest już ponad nią. To pierścień odnaleziony w pyłach. Widzi go wyraźnie. Jest coraz bliżej…

Krąg i świetlisty punkt znikają, Zoe wydaje się teraz, że ona sama unosi się w przestrzeni, nad powierzchnią Nokty. Pod nią rozległa pustynia… Jakaś postać ludzka w skafandrze, leżąca bezwładnie — w kręgu zielonkawej poświaty… Dwa oślepiające błyski…

SMUGA

Krąg światła zataczał coraz to mniejsze koła na pagórkowatym terenie, przeciętym czarną kreską wąskiej szczeliny.

— To tu? — spytał Dean.

— Prawdopodobnie — odparła krótko Mary.

— Podzielmy się na dwie grupy — zaproponował Hans. — Ty i Daisy zajmiecie się szczegółowym przeszukiwaniem najbliższego terenu, zwłaszcza miejsc pokrytych grubymi warstwami pyłów. Ja z Deanem zbadamy szczelinę. Sądzę, że wystarczy przeszukać teren w promieniu kilometra. Sejsmografy są tu rozmieszczone stosunkowo gęsto i chociaż drugi wstrząs był bardzo słaby, jednak położenie udało się dość dokładnie określić.

— Pierwszy wstrząs to odrzucony aparat plecowy? — wtrąciła Daisy.

— Tak — potwierdził Hans. — Zderzenie z powierzchnią planety przy prędkości co najmniej 2 km na sekundę. Jeśli to meteoryt, byłby to zadziwiający splot okoliczności. Wzrost ciśnienia nad tym obszarem wskazuje zresztą na długotrwałe działanie silników. Chyba że…

Reflektor zgasł i tylko cztery światła pozycyjne błyskały raz po raz w ciemności ponad ognikami materii odrzutowej.

— Gdzie siadamy?

— Tam! W tej dolince! — Hans skierował wąski snop światła w dół, gdzie szczelina przebiegała przez rozległe zapadlisko. — Uwaga! Przechodzę do lądowania! — Zatoczył szeroki łuk, opadając szybko w dół.

Snop materii odrzutowej z aparatu plecowego ślizgał się po powierzchni planety, krzesząc snopy różnobarwnych iskier. Kilka metrów nad ziemią geofizyk wyłączył silnik i w parę sekund później zarył się butami w miękkim gruncie.

Około trzydziestu metrów od niego wylądował Dean. Mary i Daisy poleciały dalej.

Hans i Dean ruszyli skrajem szczeliny w przeciwnych kierunkach, oświetlając jej dno latarkami.

Postać Deana majaczyła już niewyraźnie w dali, gdy naraz do uszu Hansa dobiegł ze słuchawek zdławiony krzyk. Sylwetka astronoma zachwiała się i nagle zniknęła z pola widzenia. Widocznie astronom skoczył w głąb szczeliny. Hans bez namysłu puścił się skokami wzdłuż przepaści. Niemal w tej samej chwili rozległ się pod jego hełmem głos Deana:

— Hans!!! Mam! Znalazłem!!!

W chwilę później geofizyk dopadł miejsca, skąd wydobywało się światło latarki. W dole stał astronom trzymając w rękach podłużny; błyszczący przedmiot. Był to odłamek dyszy aparatu plecowego. Niżej, u stóp Deana, leżał pogruchotany kadłub silnika i szczątki rozbitego reflektora. Jasny błysk światła i jakiś cień mignął obok Hansa, spadając w głąb czarnego otworu. To Daisy wylądowała na dnie szczeliny. Geofizyk sam nie wiedział, kiedy znalazł się w dole. Pochwycił aparat, który Daisy zdążyła już podnieść z ziemi. Żadne z nich nie było w stanie wymówić słowa.

— Znaleźliście ją? — przerwał niespodziewanie ciszę głos Mary. Stała nad nimi na skraju szczeliny.

Hans opanował się pierwszy.

— Znaleźliśmy aparat plecowy… — odparł już dość spokojnie. — A to znaczy więcej, niż gdybyśmy ją… — Nie dokończył.

— A więc żyje! — zawołała radośnie Daisy.

— Wszystko na to wskazuje. Przecież wykluczone, aby odpięła aparat w czasie lotu… Również wątpliwe, by pasy się urwały… Zaraz zresztą zobaczymy.

Hans począł z uwagą badać pasy.

— Są naderwane, ale nie urwane — rzekł po chwili. — Widocznie wpadając w tę szczelinę uderzyła silnikiem o brzeg urwiska. Bardzo prawdopodobne, że to właśnie ją uratowało.

— Może tam gdzieś w pobliżu… — podsunęła Daisy.

— Wątpliwe. Chyba że nie jest v/ stanie chodzić… — odrzekła Mary. Zawiadomiono niezwłocznie Kalinę o odnalezieniu śladu Zoe, polecając mu rozpoczęcie szczegółowej obserwacji terenu przez pantoskop.

— Jest niemal pewne — mówił Hans ustalając z Władem plan działania — że w czasie upadku radio uległo uszkodzeniu. Rozbity został reflektor. Nie ma też rakiet sygnalizujących. Z jej strony nie można więc oczekiwać żadnych sygnałów.

— Gdzie ona w tej chwili może być? Chyba daleko nie zaszła…

— Sądzę, że skokami mogła przebyć nawet sto kilometrów. Orientuje się w ruchach nieba, więc prawidłowo powinna określić położenie bazy.

— Dlaczego jednak nie wykryła jej analiza zdjęć? Może leżała w szczelinie nieprzytomna? I dopiero później wyszła na powierzchnię?

— I to możliwe. Musisz jeszcze raz przeprowadzić analizę porównawczą terenu między bazą i tą szczeliną. Zresztą trzeba się spieszyć. W końcu zabraknie jej płynu i padnie z wyczerpania… Zaczniesz od miejsca lądowania, potem coraz szerszym pasem ku bazie…

Urywany dźwięk brzęczka pod hełmem Hansa przerwał rozmowę.

— Zero! — rzucił hasło łącząc się z towarzyszami.

— Hans! Hans! — rozległ się głos Daisy. — Znalazłam jakiś ślad! Ale bardzo dziwny… Chodź prędko!

W odległości dwustu metrów jarzył się duży reflektor.

Po chwili Hans ujrzał Deana i klęczącą obok niego Daisy. Astronom oświetlał reflektorem nieduży krater meteorytowy.

— Co znaleźliście?

— Siad w pyle… — wyjaśniła Daisy. — O, patrz, tu… — wskazała ruchem dłoni dwa wgłębienia tuż przy brzegu krateru. Hans ukląkł również i przez chwilę badał miejsce.

— Tak — rzekł wreszcie. — To wygląda na ślady nóg i rąk. Wgłębienia są zasypane, ale wyraźnie działała tu siła prostopadła do powierzchni, i to chyba niedawno.

Odwołano Mary, która przeszukiwała szczelinę. Ruszyli teraz we czworo, szerokim pasem badając okolicę. Po przejściu około trzystu metrów doszli do niewysokiego progu skalnego, za którym rozciągał się teren grubiej pokryty pyłem. Tu przystanęli i Hans połączył się z Władem.

— Analizator już pracuje — meldował fizyk. — Obserwuję teren przez pantoskop w podczerwieni. Na razie w pobliżu was nie zaobserwowałem żadnej plamy przypominającej człowieka. Jedyny jasny punkt w waszym sąsiedztwie, to źródło radioaktywne, które już na początku poszukiwań widziała Daisy. Znajduje się ono mniej więcej cztery kilometry na południowy zachód od miejsca lądowania Zoe.

Hans spojrzał we wskazanym przez Wiada kierunku.

Z progu wzniesienia widok na dolinę był szeroki, a noktowizyjna warstwa w szybie hełmu wzmagała jasność wizualną obrazu. Hans bez trudu dostrzegł ognik świecący blado w oddali, niemal tuż pod widnokręgiem.

— Zajmę się więc… — podjął Kalina.

— Zbadaj przez pantoskop okolicę tego źródła światła — przerwał mu Hans.

— Dobrze. A potem rozpocznę szczegółowe obserwacje zgodnie z planem.

Twarz Włada zniknęia z ekraniku.

Hans, Mary, Dean i Daisy zeskoczyli z progu i ruszyli w dalszą drogę, badając teren piędź po piędzi. Uwagę Mary przykuło długie, podobne do koryta wgłębienie, które wiło się falistą linią poprzez pył.