— Emisja promieniowania elektromagnetycznego zanikła na wszystkich zakresach. Tego chyba jeszcze nie było? — Nym zwrócił się do Włada.

— Nie było! Przez całe dziesięć dni lotu z Nokty na Sel, a później tu, w laboratorium, utrzymywała się, chociaż bardzo słaba i na niektórych tylko zakresach. Jedynie korpuskularne…

— Czyżby jednak? — głos Ziny drżał z podniecenia. — Spójrz tu, Nym! Promieniowanie alfa zanikło również! Za to beta wzrasta. Jak szybko!… Krótką chwilę ciszy, pełną napięcia, przerwał raptownie okrzyk Włada:

— Uwaga!!! Pierścień!!!

Ujrzeli, jak srebrzysty torus wymknął się z rąk Włada i mętniejąc zaczął pęcznieć niczym balon napełniany gwałtownie gazem. Wład usiłował go pochwycić, ale palce manipulatora grzęzły w miękkiej powłoce, która rozpływała się, przeobrażając w obłok szarej mgły. Szybko wypełnił on obszar holowi-zyjnej ekspozycji i zgęstniał, przysłaniając stół laboratoryjny i dłonie rękawic manipulacyjnych.

Nagły błysk światła. Nie ma już ani obłoku mgły, ani stołu laboratoryjnego. W pustej przestrzeni pozostały tylko, nie przysłonięte już holowizyjnym obrazem, rękawice manipulacyjne na rękach Włada.

— Łączność zerwana!

Nym przebiegł wzrokiem po ekranach wskaźnikowych.

— Radiometry działają nadal. Ciśnienie i temperatura… w porządku. Nie mamy tylko łączności optycznej. A jak manipulator? Palce Włada obmacywały niewidzialną płaszczyznę.

— W porządku… Dotykam teraz blatu stołu…

— A pierścień?

Wład pochylił się do przodu i wyciągniętymi rękami wodził w przestrzeni.

— Nie ma go… To dziwne…

— Może… to nie było złudzenie? — wtrąciła Zina.

— Ciśnienie i temperatura bez zmian! — stwierdził Nym pochylając się nad pulpitem. — Gdyby materia pierścienia przeszła w stan gazowy, ciśnienie powinno wzrosnąć co najmniej o piętnaście procent. A tymczasem utrzymuje się nadal jak poprzednio: jedna piąta atmosfery.

— Skład chemiczny!

— Też bez zmian…

— Sprawdź zapis! Może uda się znaleźć korelację między zmianami w natężeniu promieniowania i ciśnienia w ostatnich pięciu minutach.

— Właśnie to robię.

Wład wydobył dłonie z rękawic i podszedł do ekranu.

— Tu chyba się zaczęło? — wskazał na miejsce, g4zie jedna z krzywych poczęła szybko wznosić się w górę.

— Tak — potwierdził Nym. — Wzrost emisji elektronów, a potem nieznaczny spadek. Dalej już bez zmian. A to promieniowanie elektromagnetyczne… Prawie całkowity zanik. To samo z emisją alfa. Jeśli nałożymy na to krzywą ciśnienia… — nacisnął guzik.

— A jednak ślad jest! — zawołała Zina, patrząc na ekran. Na biegnącej poziomo linii, w dwóch miejscach, zaznaczały się niewyraźne garby.

— Coś tu nie gra — zasępił się Wład. — Gdyby ciśnienie wzrosło tylko na skutek wzmożonej emisji elektronów, powinno utrzymywać się nadal…

— Rzeczywiście to dziwne… — potwierdził Nym. — Pierwszy skok w momencie maksymalnego natężenia promieniowania… A potem powrót do normy i znów skok, nie skorelowany z żadną z krzywych.

— Co się właściwie mogło stać z pierścieniem? — zastanawiała się Zina. — Wszystkie krzywe biegną niemal równolegle…

— Tak. Nigdy jeszcze nie zachowywał się tak spokojnie… — powiedział. Wład. — Gdyby nie ta emisja elektronów, można by sądzić, iż rzeczywiście znikł. Co o tym myślisz, Nym?

— Nic w przyrodzie nie ginie… Jeśli nie odnalazłeś pierścienia na stole, a ciśnienie pozostało bez zmian… — Nym zamyślił się. — Przypuśćmy — podjął po chwili — że pierścień na skutek jakichś wewnętrznych procesów, wywołanych przekazaniem mu jego własnych sygnałów, uległ rozpadowi… Że zmienił się w pył lub przeszedł w stan ciekły…

Wład spojrzał na niego z niepokojem.

— Oznaczałoby to, iż struktura pierścienia została zniszczona, i to bezpowrotnie…

— Biedna Zoe… — westchnęła Zina. — I to przeze mnie…

— Skąd mogłaś wiedzieć, że taka będzie reakcja? — powiedział łagodnie Wład. — Zresztą czy koniecznie pierścień musiał się rozpaść? Może po prostu zwiększył objętość… Przy niewielkim ciążeniu, panującym na Sel, mógł unieść się jak balon… Sam czułem…

— Gadasz głupstwa! — zaperzył się astrofizyk. — Zwiększenie objętości spowodowałoby wzrost ciśnienia w komorze laboratorium.

— Niech ci będzie… — skapitulował Wład. — W każdym razie wiemy teraz, że…

— Nic nie wiemy! — przerwał Nym ze złością i wstał od pulpitu. — Spektrografy nie dają wskazań. Widocznie też uszkodzone. Wyobrażam sobie, co powie Andrzej…

W oczach Ziny pojawiły się gniewne błyski. Opanowała się jednak.

— Dobrze! — powiedziała zdecydowanym tonem. — Zainstaluję zastępczą kamerę i spektrometr. Ewentualnie, jeśli to, co mówisz, okaże się prawdą, przywiozę próbki…

— Ani się waż! — wybuchnął Engelstern. — Jeszcze tego brakowało! Chcesz tak jak Zoe? Myślisz, że to zabawa?

— Nie rozumiem, o co ci chodzi? Nie powiedziałam, że chcę tam lecieć osobiście.

— Słusznie! Łazik! — podchwycił Wład. — Proponuję modyfikację twego planu. Wyślemy zaraz Łazika, aby się przekonać, co z pierścieniem… Uszkodzonymi przyrządami zajmiemy się później. Chodź, Zi! — ruszył ku drzwiom. — Szkoda każdej chwili!.

— Idę z wami! — zawołał Nym już rozchmurzony, ale zaraz dorzucił: — Jeszcze narobicie jakiegoś bigosu…

Laboratorium, ukryte na dnie płytkiego krateru meteorytowego, przypominało z góry, w świetle reflektorów Łazika, biały grzyb wrośnięty głęboko w ziemię. Kierowany zdalnie przez Kalinę robot okrążył pawilon i wylądował pod wałem u stóp anteny przekaźnikowej, zapewniającej łączność laboratorium z bazą. Na sferycznym ekranie sterowni Łazika w Astrobolidzie widać było teraz wyraźnie rumowisko skalne wypełniające dno krateru i czaszę pawilonu.

— Pod śluzę chyba podejdę — zastanawiał się głośno Wład. — Nie chcę podlatywać, bo strumień odrzutowy mógłby uszkodzić powłokę. — Jasne — skinął głową Nym.

Wład poprowadził robota skrajem zbocza, a potem w dół ku laboratorium. Pięcionogi pająk posuwał się płynnie i szybko poprzez rumowiska — kontrola położenia odnóży i koordynacja ruchów przebiegały automatycznie w obwodach autonomicznych maszyny, rola zaś człowieka kierowcy ograniczała się do nadawania jej określonego kierunku.

W ścianie pawilonu jarzyło się zielonkawą poświatą wejście do laboratorium. Kalina wprowadził Łazika do otwartej śluzy i uniósłszy w górę jedno z ramion robota, sięgnął do dźwigni włączającej hermetyzujące pole'siłowe. Poświata w komorze zmieniła barwę z zielonej na żółtą, potem na pomarańczową, co sygnalizowało wypełnienie śluzy powietrzem.

Zina, Wład i Nym patrzyli teraz wyczekująco na pionową czarną linię — miejsce, gdzie powinna rozstąpić się ściana i odsłonić wnętrze roboczej komory laboratorium. Za chwilę mieli się przekonać naocznie, czy to, co widzieli niedawno, było tylko zwidem spowodowanym awarią aparatury, czy może pierścień zniknął rzeczywiście.

Ściana drgnęła i w miejscu czarnej pręgi pojawiła się szczelina podświetlona od wewnątrz. Łazik postąpił krok naprzód i jakby zawahał się.

— Stój! — Zina wpiła palce w ramię Włada. Poprzez poszerzającą się szybko szczelinę wypełzł rdzawy kłąb gęstego dymu, przysłaniając widok.

— Pożar!

— Czy Łazik zaopatrzony jest w gaśnice? — zapytał Nym.

— Tak. To wchodzi w normalne wyposażenie. Jego powierzchnia jest zresztą żaroodporna. Wytrzymuje przez kilkanaście minut nawet cztery tysiące stopni.

— Wiem. Wprowadź Łazika do wnętrza laboratorium. Trzeba zlokalizować źródło dymu. Szybciej!

Wykonanie polecenia natrafiło jednak na przeszkodę: rudy obłok otoczył zewsząd robota i na ekranach w sterowni nie można było rozróżnić żadnych szczegółów otoczenia.

— Włącz radar!

— Już to zrobiłem, ale… — Wład wpatrywał się z niepokojem w ekrany.

— Dziwne… To chyba nie jest dym — zawahała się Zina. — To odbija fale… jak…

— …jak metal — dokończył Wład i począł ostrożnie manipulować dźwigniami. Nym śledził z uwagą jego ruchy.