Człowiek niezdarnie zabalansował pudełkiem i z wewnętrznej kieszeni wyłowił wizytówkę. Wręczył ją Newtonowi. Napisane tam było:

Giles Baddicombe Robey, Robey, Redfearn and Bychance

Radcowie Prawni

13 Demdyke Chambers,

PRESTON

— Tak? Czym mogę panu służyć? - spytał uprzejmie.

— Może mnie pan wpuścić do środka? - odparł Mr Baddi­combe.

— Nie przynosi pan pozwu czy czegoś podobnego, prawda? — zapytał Newton. Wydarzenia poprzedniego wieczoru tkwiły w je­go pamięci jak chmura nieustannie zmieniająca kształt, jeśli tylko pomyślał, że może sobie stworzyć wyraźny obraz wydarzeń, ale nie­jasno przypominał sobie, że psuł jakieś rzeczy i oczekiwał jakiejś formy zadośćuczynienia.

— Nie - rzekł Mr Baddicombe z lekką urazą. - Do takich rze­czy mamy odpowiednich ludzi.

Przecisnął się obok Newtona i postawił na stole pudełko.

— Prawdę powiedziawszy — powiedział - jesteśmy tym bardzo zainteresowani. Mister Bychance nieomal przybył tu osobiście, ale już niezbyt dobrze mu się podróżuje.

— Słuchaj pan - powiedział Newton. - Naprawdę nie mam naj­mniejszego pojęcia, o czym pan opowiada.

— To - rzekł Mr Baddicombe, podsuwając pudełko i rozpro­mieniając się jak Azirafal w chwili, gdy zamierzał popróbować sztuczki magicznej - należy do pana. Ktoś chciał, aby pan to posia­dał. Instrukcje były bardzo ścisłe.

— Prezent? — zdziwił się Newton. Zerknął ostrożnie na oklejo­ny taśmą karton, a potem zaczął szperać w szufladzie kuchennej w poszukiwaniu ostrego noża.

— Uważam, że raczej spadek - powiedział Mr Baddicombe. -Widzi pan, mamy to od trzystu lat. Przepraszam. Czy to z powodu tego, co powiedziałem? Powinienem był zamilczeć.

— Co to, u diabła, wszystko znaczy? - spytał Newton, ale jużza­czynał dostawać gęsiej skórki od rodzącego się podejrzenia. Wy­ssał skaleczenie.

— To zabawna historia... czy nie ma pan nic przeciwko temu, żebym usiadł...? I oczywiście, nie znam wszystkich szczegółów, po­nieważ wstąpiłem do firmy ledwie piętnaście lat temu, ale...

Gdy pudełko zostało w niej przezornie złożone, była to bardzo mała firma prawnicza. Redfearn, Bychance i obaj Robeyowie, a cóż dopiero Sam Baddicombe, znajdowali się w dalekiej przyszłości. Bo­rykający się z przeciwnościami losu pomocnik jurysty, który odebrał przesyłkę, z zaskoczeniem stwierdził, że na wierzchu pudełka znajdu­je się przywiązany szpagatem list zaadresowany do niego.

Zawierał pewne instrukcje oraz pięć interesujących faktów z historii najbliższego dziesięciolecia, które, jeśli zostaną dobrze wykorzystane przez bystrego młodzieńca, zapewnią mu dość fun­duszów na rozpoczęcie bardzo pomyślnej kariery prawniczej.

Miał tylko zapewnić, żeby pudełko było starannie strzeżone przez ponad trzysta lat, a wówczas przesłane pod pewien adres...

— ...choć oczywiście firma zmieniła wielokrotnie właścicieli w ciągu wieków — powiedział Mr Baddicombe. — Ale pudełko za­wsze pozostawało niejako częścią jej inwentarza.

— Wcale nie wiedziałem, że w siedemnastym wieku produko­wano Pokarm Dla Niemowląt Heinza.

— To tylko po to, aby w samochodzie nie doznało uszkodzeń — wytłumaczył Mr Baddicombe.

— I nigdy nikt go nie otwierał przez te wszystkie lata? - zapytał Newton.

— Dwukrotnie, o ile mi wiadomo — odrzekł Baddicombe. -W tysiąc siedemset pięćdziesiątym siódmym roku George Cranby oraz w tysiąc dziewięćset dwudziestym ósmym Arthur Bychance, ojciec obecnego pana Bychance. - Odkaszlnął. - Najwidoczniej pan Cranby znalazł list...

— ...zaadresowany do niego — uzupełnił Newton. Baddicombe wyprostował się nagle.

— Absolutna prawda. Jak pan to odgadł?

— Myślę, że rozpoznaję pewien styl - odparł ponuro Newton. -Co się z nimi stało?

— Czy pan już o tym słyszał? — zapytał podejrzliwie Mr Baddicombe.

— Nie w związku z nimi. Nie zostali wysadzeni w powietrze, co?

— Nooo... Pan Cranby doznał ataku serca, tak się przynajmniej uważa. A pan Bychance, o ile mi wiadomo, zbladł jak ściana i wło­żył list z powrotem do koperty, i wydał bardzo surowe polecenie, by za jego życia pudełka nie otwierano. Zapowiedział, że ktokolwiek je otworzy, zostanie wyrzucony z pracy bez referencji.

— Okrutna groźba - rzekł sarkastycznie Newton.

— Taka była w tysiąc dziewięćset dwudziestym dziewiątym roku. Zresztą te listy znajdują się w pudełku. Newton rozpakował karton. Wewnątrz znajdowała się okuta żelazem skrzyneczka, bez zamka.

— Proszę nie przerywać, niech pan to otworzy - powiedział podnieconym tonem Mr Baddicombe. - Muszę przyznać, że bar­dzo bym chciał dowiedzieć się, co jest tam w środku. W biurze po­robiliśmy zakłady na ten temat...

— Coś panu powiem - rzekł wspaniałomyślnie Newton. - Zapa­rzę nam kawę, a pan może otworzyć skrzynkę.

— Ja? Czy to będzie w porządku?

— Nie wiem, czemuż by nie? — Newton przyjrzał się rondlom wi­szącym nad kuchnią. Jeden miał wielkość odpowiednią do jego za­miarów. - Dalej - powiedział. - Śmiało. Nie mam nic przeciwko te­mu. Mogę uznać pana za... za pełnomocnika, czy coś w tym rodzaju.

Mr Baddicombe zdjął palto.

— Dobrze - oświadczył, zacierając ręce. - Ponieważ tak to pan ujmuje... będę miał o czym opowiadać wnukom.

Newton ujął rondel i ostrożnie położył dłoń na klamce.

— Mam nadzieję - powiedział.

— Uwaga!

Newton usłyszał ciche skrzypnięcie.

— Co pan tam widzi? — zapytał.

— Są dwa otwarte listy... o, i jeszcze trzeci... zaadresowany do...

Newton usłyszał, jak chrupnęła przełamywana woskowa pie­częć i coś brzęknęło na stole. A potem głośny wdech, łoskot pada­jącego krzesła, tupot nóg biegnących przez hol, trzaśniecie drzwi i wreszcie głos zapalanego silnika samochodowego i warkot wozu odjeżdżającego dróżką w najwyższym pośpiechu.

Newton zdjął garnek z głowy i wyszedł zza drzwi.

Podniósł list i nie było dla niego stuprocentowym zaskocze­niem gdy okazało się, że zaadresowany jest do pana G. Baddicom­be'a. Rozłożył go. List brzmiał:

Otóż y Floren, iurysto; a teraz byeży szybko, ieśli zaś nie, Świat dowie się Prawdy o tobie i o Paniey Spiddon, brance Machiny Piszącey.

Newton przejrzał pozostałe listy. Na trzeszczącym papierze za­adresowanym do George'a Cranby'ego napisano:

Cofniy twą złodzieyską Rękę, Magister Cranby. Pomnę dobrze, żeś oszwabił Wdowę Plashkin na zeszły Śwyęty Michał, ty stary, chudy Porywa­czu Pasztetów.

Newton zadumał się, kto to jest porywacz pasztetów. Mógłby się założyć, że nie ma to nic wspólnego ze sztuką kulinarną. Ten, który czekał na wścibskiego Bychance'a, zawiadamiał:

Porzuciłeś ich, ty Tchórzu. Odłóż ten List do sepetu, inaczey Świat pozna prawdę o Zdarzeniach Siódmego Junia, Tysiąc Dziewięćset i Sze s­nastego.

Pod listami znajdował się rękopis. Newton wpatrzył się weń. — Co to takiego? — zapytała Anathema.

Zakręcił się w miejscu. Stała oparta o framugę drzwi jak wcie­lenie ponętnego zaspania.

Newton wycofał się w stronę stołu.

— Och, nic takiego. Mylny adres. Nic. Zwyczajne, stare pudeł­ko. Reklamy.

— W niedzielę? - zapytała, odsuwając go na bok. Wzruszył ramionami, widząc jak Anathema bierze w dłonie pożółkły manuskrypt i wydobywa go ze skrzynki.

Dalsze przistoyne i akuratne profecye Agnes Nutter —odczytywała powoli - tyczące świata, który ma nadejść; tak trwa opowieść! O,mój...

Położyła rękopis z szacunkiem na stole i miała sięgnąć po pierwszą stronicę.

Newton łagodnym ruchem położył dłonie na jej dłoniach.

— Pomyśl o tym tak — powiedział spokojnie. — Czy chcesz być przez resztę życia tylko potomkiem?

Podniosła głowę. Ich spojrzenia spotkały się.

* * *

Była niedziela, pierwszy dzień odpoczynku świata, około godziny jedenastej trzydzieści.

St. James Park był w miarę pusty. Kaczki, specjalistki realpo-litik rozpatrywanej z punktu widzenia chleba, winę przypisały zmniej­szeniu napięcia międzynarodowego. Istotnie napięcie międzynaro­dowe zmniejszyło się, ale masa ludzi znalazła się w biurach, próbując dowiedzieć się, gdzie zniknęła Atlantyda wraz ze znajdującymi się na niej trzema delegacjami badawczymi oraz próbując wykryć, co się wczoraj stało ze wszystkimi komputerami.