— No, nie wiem — powiedział, — Być może znajdzie się sposób.

— Uśmiechnął się do Azraela. - W każdym razie teraz to się musi skończyć - dodał. - To wszystko z maszynami. Bo w tej chwili ty musisz robić wszystko, co ja chcę, a mówię, że musi się skończyć. Śmierć wzruszył ramionami.

—JUŻ SIĘ KOŃCZY, W TEJ CHWILI - powiedział. - BEZ NICH - wskazał smutne resztki trzech pozostałych Jeźdźców - NIE MOŻE DALEJ TRWAĆ. TRIUMFUJE ZWYCZAJNA ENTROPIA.

— Śmierć podniósł kościstą dłoń w czymś, co mogło być ukłonem. ONI WSZYSCY WRÓCĄ - powiedział. - NIGDY NIE ODCHODZĄ DALEKO.

Jego skrzydła załopotały tylko jeden raz jak grzmot piorunu i Anioł Śmierci zniknął.

— No i dobrze - rzekł Adam do pustego powietrza. - Dobrze. To nie nastąpi. Wszystkie takie, co oni zaczęli... musi się zatrzymać teraz.

ROZDZIAŁ XVIII

Newton spoglądał zrozpaczony na stelaże ze sprzętem.

— Można by się spodziewać, że tu będzie ręczne sterowanie czy j coś podobnego - oświadczył.

— Możemy popatrzeć, czy Agnes ma coś do powiedzenia na ten temat - zaproponowała Anathema.

— O, tak - odrzekł gorzko Newton. -To nawet ma sens, nie­prawdaż? Dokonać sabotażu dwudziestowiecznej elektroniki za po­mocą podręcznika technicznego z siedemnastego wieku? Co Agnes Nutter wiedziała o tranzystorach?

— No, mój dziadek zinterpretował przepowiednię 3328 nader bystro w tysiąc dziewięćset czterdziestym ósmym roku i porobił pa­rę bardzo sprytnych inwestycji - odparła Anathema. - Ona nie wie­działa, jak to się będzie nazywać i nie mówiła bardzo mądrze o elektryczności w ogóle, ale...

— Moje pytanie było retoryczne.

— Przecież nie musisz sprawić; żeby to działało. Musisz prze­rwać jego działanie. Do tego nie potrzeba wiedzy, potrzeba igno­rancji.

Newton jęknął.

— No, dobrze - powiedział znużonym głosem. - Spróbujmy.

Anathema na ślepo wyciągnęła kartę.

— “On nie jest tym, czym mówi, że jest" - przeczytała. - To nu­mer 1002. Bardzo proste. Masz jakiś pomysł?

— No, posłuchaj - rzekł żałośnie Newton. - Może to i nie jest czas, żeby o tym mówić, ale - przełknął ślinę - prawdę powiedziaw­szy, nie jestem bardzo dobry w elektronice. Zupełnie kiepski.

— Powiedziałeś, że jesteś inżynierem informatykiem, o ile pa­miętam.

— To była przesada. To znaczy mniej więcej przesada do tego stopnia, ile tylko się da, tak naprawdę, faktycznie, przypuszczam, że to było więcej niż można by określić jako przesadę. Posunąłbym się nawet do powiedzenia, że to, czym to było - Newton zamknął oczy - to było ominięcie prawdy.

— Chciałeś powiedzieć: kłamstwo? - spytała słodko Anathema.

— Och, aż do tego bym się nie posunął — rzekł Newton. — Choć - dodał - prawdę powiedziawszy, nie jestem inżynierem informaty­kiem. Zupełnie nie. Wręcz przeciwnie.

— Co przeciwnie?

— Jeśli już musisz wiedzieć, za każdym razem, gdy próbuję spo­wodować, by coś elektronicznego działało, ono przestaje.

Anathema rzuciła mu promienny uśmieszek i przyjęła pozę teatralną, jak w tym momencie każdego przedstawienia magika, kiedy pani w kostiumie z cekinów cofa się i umożliwia pokazanie, na czym trik polegał.

— Trą la - powiedziała. - Zreperuj to.

—Co?

— Postaraj się, żeby lepiej działało - odrzekła.

— Nie wiem - odparł Newton. - Nie jestem pewien czy potra­fię. - Położył dłoń na szczycie najbliższej szafki.

Rozległ się dźwięk zatrzymywania się czegoś, o czym nie wie­dział, że działało i coraz niższego wycia dalekiego generatora. Świa­tła na tablicach zamigotały, a większość z nich zgasła.

Na całym świecie ludzie siłujący się z przełącznikami zauważy­li, że nagle zaczęty one przełączać. Wyłączniki automatyczne otwo­rzyły się. Komputery przestały planować trzecią wojnę światową i wróciły do leniwego skanowania stratosfery. Ludzie w bunkrach pod Nową Ziemią gorączkowo próbujący wyciągnąć zapalniki z ich gniazd nagle spostrzegli, że wreszcie mają je w rękach. W bun­krach pod Wyoming i Nebraską ludzie w polowych mundurach przestali wrzeszczeć i wymachiwać sobie pod nosami pistoletami i chętnie napiliby się piwa, gdyby było dozwolone w bazach rakiet. Nie było, ale i tak się go napili.

Zapaliły się światła. Cywilizacja przestała ześlizgiwać się w cha­os i zaczęło się pisanie listów do gazet na temat, jak to ludzie w dzi­siejszych czasach odchodzą od zmysłów z powodu najmniejszego drobiazgu.

W Tadfield maszyny przestały promieniować groźbą. Coś, co w nich było prócz elektryczności, odeszło.

—Jejku — powiedział Newton.

— No i masz - powiedziała Anathema. - Naprawiłeś je dobrze. Można wierzyć starej Agnes, to sobie wbij w głowę. A teraz musimy się stąd wydostać.

* * *

On nie chciał tego zrobić! —powiedział Azirafal. — Czy ci nie powtarzałem tyle razy, Crowley ?! Jeśli zadasz sobie trud, by wejrzeć w kogokolwiek głęboko, przekonasz się, że w gruncie rze­czy oni są catkiem...

— Jeszcze się nie skończyło — odparł stanowczo Crowley.

Adam odwrócił się i widać było, że zauważył ich po raz pierw­szy. Crowley nie był przyzwyczajony do tego, by ludzie rozpoznawa­li go tak łatwo, ale Adam przyglądał mu się tak, jakby cały życiorys Crowleya był wypisany na kartce przylepionej z tyłu jego czaszki, a on, Adam, właśnie go czytał. Przez chwilę Crowley poczuł praw­dziwy strach. Zawsze mu się zdawało, że ten odczuwany poprzednio był autentyczny, ale w porównaniu z obecnym uczuciem był to ledwie nędzny straszek. Ci na Dole mogli unicestwić przez, no, za­dawanie bólu w ilościach nie do zniesienia; ale ten chłopiec potra­fił nie tylko unicestwiać, po prostu pomyślawszy o tym, ale jeszcze tak urządzić sprawy, że się nigdy w ogóle nie istniało. Adam przeniósł spojrzenie na Azirafala.

— Przepraszam, czemu ciebie jest dwóch? - zapytał Adam.

Nooo -odrzekł Azirafal - to długa...

— To nie w porządku być dwoma ludźmi — orzekł Adam. — Uważam, że powinieneś cofnąć się do bycia dwoma różnymi ludź­mi.

Nie było żadnych specjalnych, teatralnych efektów. Był po pro­stu Azirafal, siedzący obok madame Tracy.

— Uch, to mnie uszczypnęło - powiedziała. Obejrzała Azirafa­la od stóp do głów. - Och - powiedziała lekko rozczarowana. -Ja­koś miałam nadzieję, że będziesz młodszy.

Shadwell zwrócił płonący zazdrością wzrok na Azirafala i zna­cząco zaczął dotykać spustu gromowej strzelby.

Azirafal popatrzył na swoje nowe ciało, które było, niestety, bardzo podobne do jego starego ciała, choć płaszcz miał czystszy.

— Cóż, skończyło się - powiedział.

— Nie - sprzeciwił się Crowley. - Nie. Nie skończyło się, zoba­czysz. Ani trochę nie.

Teraz już były chmury nad ich głowami kotłujące się jak wstąż­ki makaronu w garnku pełnym wrzątku.

— Widzisz - kontynuował Crowley z głosem jak ołów ciężkim od ponurego fatalizmu - tak prosto się to nie dzieje. Myślisz so­bie, że wojny się zaczynają, ponieważ zastrzelono jakiegoś starego księcia albo ktoś uciął komuś ucho, albo ktoś umieścił swoje rakie­ty nie tam, gdzie należy. To są tylko, no, ledwie powody, które nie mają z tym wszystkim nic wspólnego. Prawdziwą przyczyną wojen jest to, że istnieją dwie strony, które nie mogą się nawzajem znieść i ciśnienie wzrasta i wzrasta, aż wreszcie byle co wywołuje wybuch. Zupełnie byle co. Jak się nazywasz... eee... chłopcze?

— To jest Adam Young - powiedziała Anathema, występując naprzód z Newtonem wlokącym się w ślad za nią.

— Zgadza się. Adam Young - powiedział Adam.

— Ładna próba. Ocaliłeś świat. Zrób sobie wolne popołudnie -powiedział Crowley. - Ale w gruncie rzeczyto niczego nie zmienia.

— Uważam, że masz rację - powiedział Azirafal. - Jestem pe­wien, że moi chcą Armageddonu. To bardzo smutne.

— Czy ktoś z obecnych tu zechciałby nas poinformować, co się dzieje? - zażądała Anathema, zakładając ręce na piersiach. Azirafal wzruszył ramionami.

— To bardzo długa historia - zaczął. Anathema dumnie zadarła głowę.