Campion udał przejęcie.
– To fatalnie – powiedział.
– Oczywiście. – Luke był w znakomitym humorze. – Po dziesięciu dniach pełnej gotowości. Mimo, że każdy port był obserwowany jak ostatnie ciastko na zabawie szkolnej. Nasza Apron Street miała połowę roboczogodzin, jaka jej się należała. Zważywszy jednak na to, iż…, jak piszą -w podręcznikach licealnych. – Postawił butelkę ostrożnie na ziemi, pomiędzy nogami. – Jakoś to kulawo idzie. Wreszcie dostałem dwóch chłopaków, którzy pracują nad sprawą Taty Wiłde'a i szukamy Belli-żałobnicy, ale jak dotychczas nic interesującego z tego nie wynikło. Chyba tylko to, że ten stary, cokolwiek robił, wcale nie miał tak dużo pieniędzy. – Westchnął głęboko i szczerze. – Biedny pigularz! Oddałbym całą moją pensję, żeby to się nie stało. Ale mam coś dla pana. – Zaczął grzebać w wewnętrznej kieszeni. – Lekarz dostał jeszcze jeden anonim. Ten sam charakter, ten sam znaczek, ten sam papier. Tylko treść nieco inna. – W zamyśleniu podrapał się po nosie. – Ale nadal się objawia ten sam miły charakterek. Autorka ma nadzieję, że się będziemy żywcem smażyć w piekle.
Wyjął kartkę papieru, która – jak sobie pomyślał Campion -została zrobiona tak, żeby jej nikt nie rozpoznał. Była cienka, zwyczajna, szarawobiała i nie miała znaku wodnego. Ten gatunek papieru można było z pewnością dostać w każdym sklepie piśmiennym w Londynie. Nawet charakter pisma nie wyróżniał się niczym szczególnym.
Po bliższym przyjrzeniu kartka budziła jednak zaciekawienie. Po szeregu nie do odcyfrowania słów, ułożonych bezładnie, choć wybranych ze świadomą satysfakcją, osoba pisząca była bardziej precyzyjna:
Ty stary durniu tak daleko zaszłej bo wszystkie lekarze. To tchórze ale niewiele udało ci się obłowić na zmarłej i powiem ci dlaczego, prosto z mostu ty stary durniu.
Brat stary dureń chciwiec i skąpiec ale mądrala i wziął to co zostawiła durniowi tak zwanemu kapitanowi który jest biedny i głupi jak but ja ciebie obserwuję to twoja wszystko wina całe to zamieszanie i nieszczęście bogu jednemu wiadomo amen kto mówi prawdę nie zapominaj że tacy jak ty to durnie i przez nich inni cierpią chociaż udają że dobrzy i pomagają policji ale zawsze najgorsi gotowi brać gotówkę i zrobić oszustwo. Żywcem będą się smażyć w piekle i ty także. Jesteś najgorszy ty durniu durniu durniu durniu.
– Sympatyczna, kobieta, co? – Charlie Luke rzucił spojrzenie przez ramię. – Ale potrafi pisać jeszcze lepsze listy. Kiedy jest w dobrej formie, nie powtarza tyle razy tych samych słów. Widzę, że coś pana zainteresowało?
Campion rozłożył papier na stoliczku nocnym i zaczął podkreślać niektóre słowa ołówkiem. Kiedy skończył powstała krótka wiadomość: „Brat mądrala. Wziął to, co zostawiła kapitanowi, który jest biedny i głupi".
– To rewelacyjne, jeśli prawdziwe – mruknął.
– O co chodzi? – Luke przekrzywił głowę.
– Panna Ruth w największej tajemnicy jako legat zostawiła kapitanowi, którego nie lubiła, osiem tysięcy akcji pierwszej preferencji. – Uśmiech jego był szeroki. – Niech pan siada – poprosił:- a opowiem panu coś w zaufaniu..
Zanim jednak odezwał się ponownie, jego ołówek wędrując wśród bezładnych obraźliwych słów podkreślił jeszcze pięć z nich.
19. Labirynt
Duży pokój zaraz po lewej stronie frontowych drzwi Portminster Lodge pochodził z owych czasów, kiedy uważano, że po to, by dobrze zjeść, trzeba temu poświęcić trochę myśli, czasu, a nade wszystko przestrzeni.
Ojciec Lawrence'a Palinode'a, którego portret olejny wisiał nad kominkiem, urządzając tę niewielką salę bankietową opierał się na najlepszych wzorach wiktoriańskich.
Teraz jego syn pracował w jednym jej końcu, a spał w drugim.
Polowe łóżko Lawrence'a wciśnięte było pomiędzy dwa, nawet ładne, mahoniowe postumenty z mosiężnymi urnami i nie ulegało wątpliwości, że lokator Swe ubranie trzyma starannie złożone w kredensie, ó wiele teraz za dużym na potrzeby powojennego prywatnego domu.
Pokój sprawiał jednak – rzecz dziwna – ogólne wrażenie wygodnego. Przykryty gobelinem fotel stojący przy kominku był mocno wgłębiony, ale schludny, długi zaś, solidny stół z zaokrąglonymi kantami, który stał na zniszczonym dywanie', starannie podzielono na trzy części: pierwsza pełniła rolę biurka, druga kartoteki, a trzecia baru dobrze zaopatrzonego w kanapki.
Poza tym wszędzie leżały książki, ale żadna z nich nie była zakurzona ani nie miała zawiniętych rogów; zapełniały one ściany i boczne stoliki, piętrzyły się na szafkach, wypływały stosami z kątów i krzeseł.
A jednak był to najporządniejszy pokój, jaki Charlie Luke spotkał w swej bogatej karierze. Zrobił na ten temat uwagę, kiedy stal obok Campiona i rozglądał się po pokoju.
Weszli bez zaproszenia i robili,,krótki przegląd", jak to określił Luke; czekając na właściciela. Po stronie biurkowej stołu znajdowała się taca na nóżkach, wypakowana – używanymi najwidoczniej często – książkami, złożonymi porządnie grzbietami do góry.
Campion pochylił się nad nimi. Pierwszy tytuł, jaki mu się rzucił w oczy, to była,,Medycyna sądowa" Sidneya Smitha, dalej,,Toksykologia" Buchanana. Kiedy przebiegał wzrokiem po grzbietach, jego oczy coraz bardziej.stawały się bez wyrazu. Był tutaj nieunikniony Gross i,,Materia medica",,,Chemia sądowa" Lucasa i bardzo stary podręcznik Quaine'a. Zaczął szukać innych dawnych przyjaciół i z rozrzewnieniem znalazł Glaistera, Keitha Simpsola i H. T. F. Rhodesa, jak również bogaty wybór prac uzupełniających, takich jak Streker i Ebaugh oraz „Zbrodnia nienormalność umysłowa".
Była to mała, lecz wyczerpująca biblioteczka z dziedziny kryminologii.
Wziął do ręki „Materia medica", spojrzał na stronę tytułową, westchnął ze zrozumieniem i nadal.przeglądał książki, kiedy inspektor Luke przeszkodził mu.
– Żebym tak skonał!
To stare andrusowskie wyrażenie zabrzmiało tutaj szokująco. Campion spojrzał na niego zaskoczony i zobaczył oczy Luke'a wprost okrągłe ze zdumienia: w ręku trzymał kartkę papieru, którą zdjął z kominka.
– Znowu nasza wulgarna Pytia – powiedział. – Niech pan tylko spojrzy.- Campion podszedł do niego i razem przeczytali taki sam list, jaki dostał doktor. W trakcie czytania Campion poczuł chłód, który przenikał go zawsze, ilekroć miał do czynienia z chorobą psychiczną. Było to świadectwo szaleństwa wyrachowanego i rozwścieczonego.
Wiadomość wybrana z masy odrażających słów była prosta:
Ograbiłeś… głupiego..
Koperta, która nadal leżała na półeczce, była poprawnie zaadresowana do Lawrence'a Palinode'a, a stempel miejscowej poczty wyraźnie odbity.
– Wysłany wczoraj rano. -: Luke odłożył list na miejsce. – Nie wiem, czy to pierwszy list, jaki otrzymał. Jeśli nie, to dlaczego, u diaska, nie zawiadomił nas o tym? Dziwne to bardzo.
Przeszedł wzdłuż pokoju bawiąc, się hałaśliwie monetami w kieszeniach. Idący za nim Campion wprost słyszał, jak jego mózg pracuje.
– No, cóż, trzeba będzie z nim znowu porozmawiać – ciągnął, kiedy znaleźli się w drugiej połowie rozległego pokoju. – Muszę przyznać, że nie zrozumiałem co najmniej połowy z tego, co do mnie mówił ostatnim razem, ale to pewno z powodu braku odpowiedniego wykształcenia. – Rozłożył ręce gestem bezradności. – Trzeba będzie jeszcze raz spróbować.
Campion dotknął jego ramienia.
– I to zaraz.
Z hallu dobiegła do nich wyraźnie podniecona rozmowa, w której górował gęgający głos Lawrence'a. Drzwi trzasnęły i nastąpił moment ciszy, wreszcie usłyszeli, jak mówi:
– Wejdź! Natychmiast!
Luke i Campion, zasłonięci przez skrzydło rozkładanych drzwi, nawet nie drgnęli. W ciemnym kącie byli raczej słabo widoczni.
Lawrence spiesznie wszedł do pokoju. Sięgnął do przełącznika światła i niezwykle czymś pochłonięty nie zwrócił uwagi, że już jest zapalone. Wysoki, kościsty, był bardziej niezgrabny niż zwykle, a trząsł się przy tym tak bardzo, że drzwi, o które oparł rękę, drżały wyraźnie, a książka ze stosu na krześle zsunęła się na ziemię.