– Kim jesteś?
– Moje nazwisko nie ma znaczenia. Jestem przyjacielem Allena Lamaisona. To ci powinno wystarczyć. Powinieneś odnosić się do mnie z taką samą życzliwością jak do niego.
– Nie darzę życzliwością Allena Lamaisona – odpowiedział Reacher. – Spadaj.
Mahmoud skinął głową.
– Ujmę to inaczej. Groźba Lamaisona jest nadal aktualna. Dzisiaj to ja na niej skorzystam, nie on.
– Jaka groźba? – udał zdziwienie Reacher.
– Pod adresem twojej córki. Reacher nie odpowiedział.
– Chcę, abyś pokazał mi, jak uzbroić Little Wing – ciągnął dalej Mahmoud.
Reacher spojrzał na ciężarówkę U-Haul.
– Nie mogę – odparł Reacher. – Masz tylko moduły elektroniczne.
– Rakiety są w drodze – wyjaśnił Mahmoud. – Będą tu niebawem.
– Gdzie chcecie ich użyć?
– Tu i tam.
– Na terenie Stanów Zjednoczonych?
– Dużo tu potencjalnych celów.
– Lamaison wspominał o Kaszmirze.
– Być może wyślemy kilka pocisków grupce wybranych przyjaciół.
– My?- Jesteśmy dużą organizacją.
– Nie zrobię tego.
– Zrobisz. Tak jak wcześniej. Z tego samego powodu. Reacher przerwał na chwilę i powiedział:
– Wejdź.
Wszedł do środka. Przyzwyczajony do szacunku Mahmoud ominął Reachera i ruszył pierwszy. Reacher zadał mu silny cios w tył głowy i pchnął potykającego się mężczyznę do salonu, gdzie Frances Neagley przywitała go zgrabnym hakiem. Minutę później Azhari Mahmoud leżał spętany w korytarzu. Jedna opaska do kabli krępowała mu lewy nadgarstek i prawą kostkę, druga, prawy nadgarstek i lewą kostkę. Opaski były mocno ściągnięte, tak że ciało wokół nabrzmiało. Mahmoud krwawił z ust i jęczał. Reacher kopnął go w bok i kazał się zamknąć, a następnie wrócił do salonu i czekał na ciężarówkę z Denver.
Ciężarówka z Denver okazała się białym osiemnastokołowcem. Jej kierowca został skrępowany i rzucony obok Mahmouda zaraz po tym, jak wysiadł z kabiny. Następnie Reacher wywlókł Mahmouda z domu i wyprowadził na słońce obok jego ciężarówki U-Haul. Oczy Mahmouda były pełne lęku. Wiedział, co go czeka. Reacher pomyślał, że facet wolałby umrzeć, więc pozostawił go żywego. O’Donnell wyprowadził kierowcę i rzucił go obok jego samochodu. Stali przez chwilę, rozglądając się wokół, a następnie wcisnęli się do hondy civic Neagley i ruszyli pędem na południe. Kiedy tylko uzyskali zasięg, Neagley zadzwoniła do swojego znajomego z Pentagonu. Na zachodzie była siódma rano, na wschodzie dziesiąta. Powiedziała mu, czego i gdzie szukać. Później pojechali dalej. Reacher co chwila wyglądał przez tylną szybę. Nie zdążyli dotrzeć do gór, gdy nad horyzontem pojawił się cały szwadron helikopterów lecących na zachód. Pomyślał, że to belle AH-1 z najbliższej bazy Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego. Dosłownie zaroiło się od nich na niebie.
Po przejechaniu gór zaczęli rozmawiać o pieniądzach. Neagley przekazała Dixon papiery i diamenty. Uzgodnili, że powinna zabrać je do Nowego Jorku i zamienić na gotówkę. Ustalili, że zwrócą Neagley poniesione koszty, a następnie stworzą fundusz powierniczy dla Angeli i Charliego Franza, Tammy Orozco i jej trójki dzieci oraz Mileny, przyjaciółki Sancheza. Na koniec przekażą darowiznę Stowarzyszeniu na rzecz Etycznego Traktowania Zwierząt. W imieniu Maisi, suki Tony’ego Swana.
Później zapanowała niezręczna cisza. Neagley nie miała nic przeciwko zatrzymaniu reszty forsy w charakterze wynagrodzenia, lecz Reacher wyczuł, że Dixon i O’Donnell mają z tym pewien problem. Odczuwali pokusę, lecz mieli wątpliwości. Czuli się niezręcznie, by o tym powiedzieć. Zrobił to za nich. Wyznał, że jest kompletnie spłukany i zasugerował, aby podzielić to, co zostanie, na cztery części tytułem zapłaty. Wszyscy wyrazili zgodę.
Później nie rozmawiali wiele. Lamaison odszedł, Mahmoud znalazł się w systemie, lecz żaden z ich przyjaciół nie odzyskał życia. Reacher zaczął zadawać sobie ważne pytanie: Czy gdyby nie utknęli w korku na Dwieściedziesiątce i dotarł do szpitala na czas, poradziłby sobie lepiej niż Dixon lub O’Donnell? Lepiej od Swana, Franza, Sancheza czy Orozca? Może oni również zadawali sobie to pytanie w odniesieniu do jego osoby? Nie znał odpowiedzi i był zły z tego powodu.
Dwie godziny później byli już na lotnisku w Los Angeles. Porzucili hondę civic na drodze pożarowej i rozeszli się do różnych terminali, aby skorzystać z usług różnych linii lotniczych. Zanim się rozdzielili, po raz ostatni stuknęli się pięściami, pożegnali i obiecali, że wkrótce znów się zobaczą. Neagley poszła do stanowiska American. Dixon wybrała America West. O’Donnell ruszył na poszukiwanie linii United, a Reacher został w tłumie, obserwując, jak się oddalają.
Opuścił Kalifornię z niemal dwoma tysiącami dolarów w kieszeni. Od dealerów narkotyków sprzedających towar za muzeum figur woskowych w Hollywood, od Saropiana w Vegas i od dwóch pracowników New Age w Highland Park. Forsy wystarczyło mu na prawie cztery tygodnie. W końcu zatrzymał się obok bankomatu na dworcu autobusowym w Santa Fe w Nowym Meksyku. Jak zawsze sprawdził saldo, aby sprawdzić, czy wyliczenie banku zgadzało się z jego własnym.
Po raz drugi w życiu coś było nie tak.
Maszyna poinformowała go, że na rachunku jest o ponad sto tysięcy dolarów więcej, niż oczekiwał. Na oko więcej o jakieś sto jedenaście tysięcy osiemset dwadzieścia dwa dolary i osiemnaście centów.
Ul 822,18.
Pomyślał, że to dzieło Dixon. Łup wojenny.
W pierwszej chwili poczuł się rozczarowany. Nie sumą. Dawno nie widział takiej forsy. Był rozczarowany sobą, ponieważ nie potrafił odkryć przesłania zawartego w tej liczbie. Był pewien, że Dixon zmieni ostateczną kwotę o kilka dolarów w jedną lub drugą stronę, aby wywołać na jego twarzy cierpki uśmiech. Nie załapał, o co jej chodziło. Nie była to liczba pierwsza. Nie była nawet dwukrotnie większa od liczby pierwszej. Miała setki dzielników. Jej odwrotność była równie nudna, a pierwiastek kwadratowy tworzył długi i zawiły szereg cyfr. Jeszcze gorszy był pierwiastek sześcienny.
111 822,18.
Powoli stawał się coraz bardziej rozczarowany Dixon. Im dłużej rozmyślał, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że to naprawdę nudna liczba.
Pewnie myślała o czym innym.
Zawiodła go.
Może.
A może nie.
Nacisnął przycisk, aby otrzymać wydruk transakcji. Z bankomatu wysunął się mały pasek cienkiego papieru. Blady druk. Na jego rachunku było tylko pięć operacji. Na pierwszym miejscu nadal figurowała wpłata Neagley z Chicago. Kolejną pozycją była wypłata pięćdziesięciu dolarów dokonana na dworcu w Portland, w Oregonie. Na trzecim miejscu znajdowała się opłata za bilet lotniczy z Portland do Los Angeles.
Na czwartym – nowy przelew na kwotę stu jeden tysięcy ośmiuset dziesięciu dolarów i osiemnastu centów.
Na piątym – złożony tego samego dnia depozyt na kwotę dokładnie dziesięciu tysięcy dwunastu dolarów.
101 810,18.
10 012.
Uśmiechnął się. Dixon nie myślała o czymś innym. Myślała dokładnie o tym co on. Pierwszy przelew zawierał układ 10-18 powtórzony w celu dodatkowego podkreślenia. Żandarmeria używała takiego kodu radiowego na oznaczenie zakończonej misji. Dwóch pomyślnie zakończonych operacji. 10-18 i 10-18. Ona i O’Donnell uratowani lub Lamaison i Mahmoud pokonani. Albo jedno i drugie.
Nieźle, Karla, pomyślał.
Drugi depozyt był jej kodem pocztowym: 10012. Greenwich Village. Tam mieszkała. Współrzędna geograficzna. Wskazówka.
Pytała: Wpadniesz do Nowego Jorku, kiedy będzie po wszystkim?
Uśmiechnął się ponownie, zgniótł pasek papieru i wrzucił do kosza. Następnie podjął sto dolarów i kupił bilet na pierwszy autobus, który zobaczył. Nie miał pojęcia, dokąd jedzie.