78
Czekał coraz bardziej zziębnięty i zdrętwiały od nieruchomego siedzenia. Wyobraził sobie scenę, która rozgrywa się czterdzieści metrów dalej. Zwłoki Mauney a w drzwiach, pusta walizka Samsonite w biurze. Gorączkowa rozmowa, nerwowe chodzenie po pokoju, lęk, zagubienie, obawy. Jego twarz znajdowała się w odległości kilku centymetrów od oparcia fotela. Dobiegał go zapach skóry. Normalnie odczuwałby duży dyskomfort. Nienawidził przebywania w zamknięciu. Cierpiał na klaustrofobię. Teraz miał jednak co innego na głowie.
Czekał.
Długich dwadzieścia minut.
Nagle ktoś otworzył przednie drzwi i helikopter przechylił się do przodu. Podwozie się ugięło i powróciło do równowagi. Ktoś wspiął się na pokład. Zamknął drzwi. Fotel zaskrzypiał. Usłyszał dźwięk zapinanych pasów. Kliknięcie przełączników. Kilkanaście zegarów rozbłysło słabym pomarańczowym światłem, rzucając cienie na sufit. Pompa paliwowa drgnęła i zaczęła terkotać. Reacher pochylił się do przodu i przysunął głowę, tak aby oko znalazło się w przerwie między fotelami. Ujrzał rękaw skórzanej kurtki pilota. Nic więcej. Wszystko inne zasłaniał masywny fotel. Ręka tańczyła wśród przełączników, dotykała przycisków, jakby facet dokonywał sprawdzenia maszyny przed lotem. Mówił do siebie, cicho recytując długą listę technicznych parametrów niczym zaklęcia.Reacher cofnął głowę.
Później rozległ się przeraźliwie głośny dźwięk.
Coś pomiędzy wystrzałem z pistoletu a krótką eksplozją sprężonego powietrza. Mechanizm startowy wymuszający obrót wirnika. Podłoga zadrżała. Chwilę później odezwały się silniki, zgrzytnęły przekładnie i płaty zaczęły leniwie wirować. Moment obrotowy powodował, że maszyna kołysała się i bujała na kołach. Delikatnie i rytmicznie. Jakby tańczyła. Kabinę wypełniło głośne dudnienie. Wał napędowy wirował nad głową. Na zewnątrz wyła rura wydechowa, wydając wysokie i ostre tony. Reacher wepchnął lufy zdobycznych SIG-ów pod nogi, aby nie kołysały się i nie stukały o siebie. Wyciągnął z kieszeni glocka i położył go u boku.
Czekał.
Minutę później ktoś otworzył z hukiem tylne drzwi. Uderzyła go fala jeszcze większego hałasu, a po nim ostra woń paliwa lotniczego. Po paliwie lotniczym przyszła kolej na Karlę Dixon. Reacher lekko przesunął głowę i ujrzał, jak pada na podłogę. Najpierw głową jak kłoda. Przewróciła się na bok, w drugą stronę. Skrępowali jej nadgarstki i kostki sznurem z sizalu. Ręce związali za plecami. Ostatni raz widział ją w pozycji horyzontalnej na swoim łóżku w Vegas.
Dwie minuty później wtaszczyli O’Donnella. Stopami do przodu. Był wyższy i cięższy, więc wylądował z większym hukiem. Związali go tak samo jak Dixon. Leżał obok niej, z nogami przy jej głowie. Przypominali drewniane kloce. Poruszali się nieznacznie, próbując rozerwać sznur.
Helikopter zakołysał się ponownie. Na pokład weszli Lennox i Parker. Zatrzasnęli drzwi i usiedli w tylnych fotelach. Fotel przed Reacherem cofnął się tak, że skóra dotknęła jego policzka. Wcisnął głowę w róg kabiny, szorując krótko przystrzyżonymi włosami o dywan.
Płaty wirnika krążyły leniwie.
Zawieszenie opadało i podnosiło się, w górę, w dół. Lewy przedni róg, prawy tylny. Kilka centymetrów, jakby tańczyło. Reacher czekał.
Ktoś otworzył drzwiczki z prawej strony pilota. W fotelu usadowił się Lamaison, dając znak, że mogą startować. Turbiny ryknęły. Kabina zaczęła drżeć. Dźwięk wirującego śmigła przeszedł w wysokie tony. Reacher poczuł, że maszyna lekko drgnęła na kołach.
Helikopter oderwał się od ziemi.
Reacher miał wrażenie, że podłoga się unosi. Usłyszał dźwięk chowanego podwozia. Stopniowo nabierali wysokości. Później podłoga pochyliła się do przodu, gdy pilot opuścił nos, by przyspieszyć. Reacher oparł się o ścianę kabiny, aby nie runąć na tylne fotele. Ryk silnika zamienił się w stłumione wycie. Reacher poczuł kołysanie typowe dla śmigłowca transportowego. Wylatał swoje wojskowymi helikopterami, często siedząc na podłodze.
Nic nowego.
Jak na razie.
79
Na podstawie zegara w swojej głowie ustalił, że podróż trwała dokładnie dwadzieścia minut. Tyle, ile oczekiwał. Pomyślał, że nowoczesne śmigłowce używane przez biznesmenów poruszają się nieco szybciej niż wojskowe hueye, z którymi miał do czynienia w armii. AH-1 potrzebowałby ponad dwudziestu minut, aby pokonać góry, więc dwadzieścia minut w zupełności wystarczy maszynie z dywanem i skórzanymi fotelami.
Przesiedział całą drogę z nisko pochyloną głową. Zwierzęcy instynkt liczący miliony lat, nadal obecny w zachowaniu psów i dzieci. „Jeśli ich nie widzę, oni też nie mogą mnie zobaczyć”. Co jakiś czas nieznacznie przesuwał ręce i nogi, napinając i rozluźniając mięśnie, jakby wykonywał jakieś dziwaczne ćwiczenia. Nie było mu zimno, lecz nie chciał zesztywnieć. W kabinie panował duży hałas, ale dawało się wytrzymać. Ryk silnika zanikał w strumieniu zaśmigłowym. Hałas wirujących płatów mieszał się z szumem pędzącego powietrza i można go było zignorować. Tamci nie rozmawiali. Nie dyskutowali o niczym. Żaden nie odezwał się ani słowa.
Dopóki trwająca dwadzieścia minut podróż nie dobiegła końca.
Reacher poczuł, że helikopter zwalnia. Podłoga ustawiła się poziomo, a następnie przechyliła lekko do tyłu. Maszyna wykonała niewielki skręt w lewo niczym koń ściągnięty lejcami na westernie. Hałas w kabinie nasilił się. Lecieli wolno, słysząc ryk silnika.
Pochylił się do przodu i spojrzał przez otwór między fotelami. Lamaison dotknął czołem szyby. Po chwili zmienił kierunek i przysunął się do pilota. Słyszał jego słowa. A może tylko je sobie wyobrażał. Tysiące razy odtwarzał te rozkazy w swojej głowie od czasu, gdy kilka dni temu zapoznał się z teczką Franza. Miał wrażenie jakby znał je słowo w słowo, w całym ich nieuchronnym okrucieństwie.
– Gdzie jesteśmy? – zapytał Lamaison. W głowie Reachera, a może również w rzeczywistości.
– Nad pustynią – odpowiedział pilot.
– Co jest pod nami?
– Piasek.
– Jaką mamy wysokość?
– Dziewięćset metrów.
– Ruchy powierza?
– Minimalne. Prądy termiczne. Żadnego wiatru.
– Jest bezpiecznie?
– Pod względem aeronautycznym, tak.
– Zaczynamy.
Reacher poczuł, że helikopter zawisł w powietrzu. Dźwięk silnika przybrał niski ton, słychać było głośne obroty wirnika. Podłoga drgała jak wirująca pokrywka, która za chwilę stanie. Lamaison odwrócił się i skinął głową w kierunku Parkera i Lennoxa. Reacher usłyszał kliknięcie rozpinanych pasów i poczuł, że fotele przed nim stały się lekkie. Skórzane poduszki odetchnęły, zmęczone sprężyny rozsunęły się, przesuwając oparcie kilka cennych centymetrów dalej od jego twarzy. Paliły się jedynie słabe pomarańczowe światełka zegarów w kokpicie. Parker był teraz z lewej, a Lennox z prawej strony. Z powodu braku miejsca obaj stanęli w dziwnym półprzysiadzie, z ugiętymi kolanami i pochyloną głową. W rozkroku i ramionami wysuniętymi do przodu, aby utrzymać równowagę na poruszającej się podłodze. Jeden z nich umrze szybko, drugi będzie umierał powoli.
Wszystko zależało od tego, który otworzy drzwi.
Wypadło na Lennoxa.
Mężczyzna odwrócił się i chwycił lewą ręką pas bezpieczeństwa. Następnie wyciągnął prawą rękę, sięgając klamki. Odblokował i nacisnął. Drzwi otworzyły się do połowy. Do kabiny wdarł się podmuch zimnego powietrza i fala hałasu. Pilot odwrócił się, obserwując go przez ramię. Lekko przechylił maszynę, aby drzwi otworzyły się na całą szerokość, a następnie wyrównał, wprawiając śmigłowiec w wolny ruch obrotowy zgodny z ruchem wskazówek zegara, tak aby pozycja śmigłowca, siła bezwładności i ciśnienie powietrza utrzymywały drzwi nieruchomo.
Lennox odwrócił się. Duży mężczyzna o czerwonej, nalanej twarzy. Przykucnął jak małpa, zaciskając lewą rękę na pasie bezpieczeństwa, a prawą balansując w powietrzu niczym człowiek na lodzie.