Изменить стиль страницы

– Jaką mamy wysokość? – zapytał pilota. Ten przełknął ślinę i odpowiedział:

– Dziewięćset metrów.

– Wznieś się trochę – powiedział Reacher. – Na jakieś półtora kilometra.

81

Zwiększenie pułapu spowodowało, że beli przestał wirować. Drzwi uderzyły kilka razy o kabinę i zatrzasnęły się. Hałas stał się mniej dokuczliwy. W porównaniu z niedawnym harmidrem można było odnieść wrażenie, że zapanowała cisza. O’Donnell w dalszym ciągu trzymał pistolet przy głowie pilota. Reacher nadal przyciskał wygiętego Lamaisona do fotela. Ten wciąż bezskutecznie mocował się z ramieniem Reachera. Nagle dziwnie zobojętniał i zaprzestał walki. Jakby wyczuł, co go czeka, lecz nie mógł uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę.

Swan też nie mógł w to uwierzyć, pomyślał Reacher. Ani Orozco, ani Franz, ani Sanchez. Poczuł, jak helikopter wznosi się coraz wyżej i wyrównuje. Słyszał odgłosy płatów młócących powietrze. Turbiny ryczały coraz głośniej. Pilot spojrzał na niego i skinął głową.

– Wyżej – powiedział Reacher. – Jeszcze sto metrów. Dźwięk silnika i wirujących płatów ponownie uległ zmianie.

Maszyna uniosła się wolno i precyzyjnie. Lekko skręciła i ponownie zawisła w powietrzu.

– Tysiąc sześćset metrów – powiedział pilot.

– Co jest pod nami? – zapytał Reacher.

– Pustynia.

Reacher odwrócił się do Dixon i powiedział:

– Otwórz drzwi.

Lamaison odnalazł w sobie więcej sił. Szarpnął się i rzucił na fotelu.

– Błagam, nie – wyjęczał. Reacher mocniej zacisnął ramię.

– Czy moi przyjaciele błagali? – zapytał. Lamaison potrząsnął głową.

– Nie zrobiliby tego – powiedział Reacher. – Byli zbyt dumni.

Dixon cofnęła się i chwyciła lewą ręką pas fotela Lennoxa. Wyciągnęła prawą, poszukała klamki i otworzyła drzwi. Była niższa od Lennoxa, dlatego musiała się bardziej wyciągnąć. Udało się. Nacisnęła klamkę i silnym ruchem odepchnęła drzwi. Reacher odwrócił się do pilota i powiedział:

– Zacznij obracać maszynę tak jak przedtem.

Pilot wprawił helikopter w wolny ruch obrotowy. Drzwi otworzyły się na całą szerokość. Do wnętrza wdarło się lodowate powietrze i ogłuszający hałas. Na horyzoncie pojawiły się ciemne kontury gór. Za nimi widać było jasne światła leżącego osiemdziesiąt kilometrów dalej Los Angeles. Milion jasnych świateł uwięzionych pod masami powietrza gęstego jak zupa. Po chwili obraz miasta zniknął, zastąpiony przez mrok pustyni.

Dixon usiadła na złożonym fotelu Parkera. O’Donnell mocniej chwycił kołnierzyk pilota. Reacher wykręcił kark Lamaisona ramieniem, naciskając na krtań i niemal do kresu wytrzymałości napinając pasy. Przytrzymał. Następnie otworzył zapięcie lufą SIG-a. Pasy puściły. Pociągnął go do tyłu i cisnął na podłogę.

Lamaison dostrzegł okazję. Odepchnął się do pozycji siedzącej i zaparł piętami, próbując zrzucić z siebie nogi Reachera. Ten był na to przygotowany. Przygotowany jak nigdy dotąd. Wymierzył mu silnego kopniaka w bok i walnął łokciem w ucho. Przycisnął twarz Lamaisona do podłogi, oparł kolano między jego łopatkami i przytknął SIG-a do wierzchołka kręgosłupa. Lamaison uniósł głowę. Reacher wiedział, że ma przed sobą mroczną otchłań. Rozpaczliwie wierzgał nogami. Wrzeszczał. Reacher słyszał go mimo ogromnego hałasu. Czuł falującą klatkę piersiową.

Za późno, pomyślał. Czas zebrać, coś posiał.

Lamaison wymierzył na oślep kilka słabych niecelnych ciosów. Później oparł dłonie na wykładzinie, próbując zrzucić Reachera z grzbietu. Zapomnij o tym, pomyślał. Chyba że potrafisz wykonać pompkę ze stu trzydziestoma kilogramami na plecach. Niektórzy potrafią. Reacher widział to na własne oczy. Lamaison jednak tego nie umiał. Był silny, lecz niewystarczająco. Napiął się z całych sił i opadł na wykładzinę.

Reacher przełożył SIG-a do lewej ręki i chwycił szyję Lamaisona od tyłu jak w kleszcze. Lamaison miał potężny kark, lecz Reacher miał wielkie dłonie. Wetknął kciuk i koniec środkowego palca we wgłębienie za uszami i mocno nacisnął. Zablokował tętnice, pozbawiając mózg tlenu. Mężczyzna przestał krzyczeć i wierzgać. Reacher przytrzymał palce kolejną minutę, a następnie obrócił Lamaisona jak pijanego.

Chwycił go za pasek i kołnierzyk koszuli.

Posadził na podłodze. Najpierw siedzenie, później stopy.

Przyciągnął go na próg i przytrzymał z rękami na plecach. Helikopter wolno wirował. Silniki wyły, śmigło młóciło powietrze, wydając niskie basowe dźwięki. Reacher czuł w piersi uderzenia płatów jak bicie serca. Kilka minut później zimny powiew sprawił, że Lamaison otworzył oczy i rozejrzał się wokół. Siedział na krawędzi helikoptera z nogami dyndającymi w próżni, jak mężczyzna na wysokim murze.

Około tysiąca sześciuset metrów nad pustynią. Jedną milę. Pięć tysięcy dwieście osiemdziesiąt stóp.

Reacher przygotował mowę na tę okazję. Zaczął ją opracowywać już w restauracji Denny’ego w Sunset, kiedy trzymał w ręku teczkę Franza. Mowę pełną pięknych słów o wierności i zemście, serdeczną mowę pogrzebową na cześć czwórki zmarłych przyjaciół. Kiedy przyszła pora, by ją wygłosić, nie powiedział wiele. Po co miałby to robić? Lamaison nie usłyszałby ani słowa. Był śmiertelnie przerażony. Poza tym hałas był zbyt duży. Kakofonia dźwięków. W końcu pochylił się, przyłożył usta do ucha Lamaisona i powiedział:

– Popełniłeś błąd. Zadarłeś z niewłaściwymi ludźmi. Pora zapłacić.Wyprostował jego ramiona za plecami i pchnął. Lamaison ześlizgnął się kilka centymetrów, a następnie rzucił w tył, próbując usiąść na progu. Reacher pchnął go ponownie. Lamaison zwinął się wpół, dotykając kolanami klatki piersiowej. Spojrzał w mroczną otchłań. Tysiąc sześćset metrów. Rozpędzony samochód potrzebuje minuty, aby pokonać taki dystans.

Reacher pchnął ponownie. Lamaison zaczął się chwiać.

Reacher oparł piętę na krzyżu Lamaisona.

Ugiął nogę.

Puścił ramiona.

Wyprostował nogę szybko i sprawnie. Lamaison wyleciał z kabiny i zniknął w mroku.

***

Nie krzyknął. A może krzyknął, lecz wołanie zagłuszył dźwięk wirujących płatów. O’Donnell szturchnął pilota, który zmienił kurs i obrócił maszynę w drugą stronę. Drzwi się zamknęły. W kabinie zapanowała cisza. W porównaniu z tym, co było przed chwilą. Dixon z całych sił przywarła do Reachera.

– Musiałeś czekać do ostatniej chwili? – zapytał O’Donnell.

– Miałem pokusę, by pozwolić im cię wyrzucić, a później uratować Karlę. Trudna decyzja. Wymagała czasu.

– Gdzie jest Neagley?

– Mam nadzieję, że pracuje. Pociski opuściły fabrykę w Kolorado osiem godzin temu. Nie wiemy, dokąd pojechały.

82

Pilot nie mógł im niczego zrobić, nie zabijając jednocześnie samego siebie, więc zostawili go w kokpicie. Wcześniej sprawdzili poziom paliwa. Zostało niewiele. Na niecałą godzinę lotu. Komórki nie miały zasięgu. Reacher kazał pilotowi obniżyć pułap i skręcić na południe, aby złapali zasięg. Dixon i O’Donnell rozłożyli tylne fotele i usiedli. Nie zapięli pasów. Reacher pomyślał, że mają dość więzów. Sam położył się na podłodze na plecach z szeroko rozpostartymi rękami i nogami. Był zmęczony i przygnębiony. Śmierć Lamaisona nie przywróciła życia żadnemu z jego przyjaciół.

– Gdzie wywiozłabyś sześćset pięćdziesiąt pocisków ziemia-powietrze?

– Na Bliski Wschód – odparła Dixon. – Drogą morską. Moduły elektroniczne przez Los Angeles, rakiety i wyrzutnie przez Seattle.

Reacher uniósł głowę.

– Lamaison powiedział, że jadą do Kaszmiru.

– Tak i nie. Myślę, że świadomie uwierzył w to kłamstwo, aby oczyścić sumienie. Nie chciał poznać prawdy.

– To znaczy?

– Planują jakąś akcję terrorystyczną w Stanach. To oczywiste. Kaszmir to sporny obszar, o który walczą Indie i Pakistan. Zakupem broni zajmują się rządy. Ci faceci nie spacerują z walizką Samsonite wypchaną akcjami, hasłami dostępu do tajnych kont i woreczkami z diamentami.