Изменить стиль страницы

Zaparkowałam buicka przed sklepem. Habib postawił lincolna tuż obok. A Joyce zaparkowała koło lin-colna.

– Czego chce Stolle? – zapytałam. – Chyba nie ma zamiaru mnie zabić?

– Pan Stolle nikogo nie zabija. Wynajmuje ludzi do tej roboty. On chce tylko porozmawiać. To wszystko, co mi powiedział.

W sklepie były dwie klientki. Wyglądały na matkę i córkę. Sprzedawca skakał koło nich. Weszliśmy do środka z Mitchellem, który zaprowadził mnie, klucząc pośród stert dywanów i ekspozycji kilimów, do biura na tyłach sklepu.

Stolle liczył koło czterdziestu pięciu lat i był dobrze zbudowany. Miał klatę jak szafa i szeroką szczękę. Na sobie – tandetny sweter i spodnie od dresu. Wyciągnął rękę i na jego twarzy pojawił się uśmiech kupca.

– Będę na zewnątrz – powiedział Mitchell i zamknął drzwi, zostawiając mnie sam na sam ze Stolle'em.

– Podobno jesteś dość sprytną dziewczyną – zaczął Stolle. – Słyszałem o tobie coś niecoś.

– Mhm.

– Więc jak to się dzieje, że nie masz szczęścia w przypadku Manosa?

– Nie jestem aż tak sprytna. A Komandos nie zbliży się do mnie, dopóki w pobliżu będą Mitchell i Habib. Stolle uśmiechnął się.

– Szczerze mówiąc, nigdy nie Uczyłem na to, że wydasz nam Manosa. Ale, u diabła, kto nie gra, ten nie wygrywa, prawda?

Nie odpowiedziałam.

– Skoro, niestety, nie udało nam się tego zrobić najprostszym sposobem, będziemy musieli spróbować inaczej. Wyślemy wiadomość twojemu przyjacielowi. Nie chce ze mną rozmawiać? Dobra. Chce być nieuchwytny? W porządku. A wiesz dlaczego? Bo mamy ciebie. Kiedy całkiem stracę cierpliwość, a mało mi już brakuje, zrobimy krzywdę tobie. A Manoso będzie wiedział, że mógł temu zapobiec.

Całkowicie mnie zatkało. Takiego rozwiązania nie brałam pod uwagę.

– On nie jest moim przyjacielem – sprostowałam. -Przeceniasz to, ile dla niego znaczę.

– Być może, ale on jest bardzo rycerski. Wiesz, latynoski temperament. – Stolle usiadł na fotelu za swoim biurkiem i odsunął się do tyłu. – Powinnaś zachęcić Manosa, żeby z nami porozmawiał. Mitchell i Habib wyglądają na sympatycznych facetów, ale zrobią, co im każę. Mają na swoim koncie naprawdę parę niezłych numerów. Masz psa, prawda? – Stolle pochylił się do przodu i położył dłonie na biurku. – Mitchell jest naprawdę dobry w zabijaniu psów. Nie to, żeby miał załatwić twojego psa…

– To nie jest mój pies. Opiekuję się nim.

– To był tylko przykład.

– Tracisz czas – powiedziałam. – Komandos jest przebiegły. Nie uda ci się dotrzeć do niego przeze mnie. Nie łączy nas ten rodzaj znajomości. Być może nikogo nie łączy z nim taka znajomość.

Stolle uśmiechnął się i wzruszył ramionami.

– Jak już mówiłem, kto nie gra, ten nie wygrywa. Ale warto spróbować, prawda?

Spojrzałam na niego tajemniczym wzrokiem Stephanie Plum, odwróciłam się i wyszłam.

Kiedy wyszłam ze sklepu, Mitchell, Habib i Joyce siedzieli bezczynnie.Wsiadłam do buicka i dyskretnie sprawdziłam spodnie w kroku, żeby upewnić się, że ich nie zmoczyłam. Wzięłam głęboki oddech i położyłam ręce na kierownicy. Wdech, wydech. Wdech, wydech. Chciałam włożyć kluczyk do stacyjki, ale nie mogłam oderwać rąk od kierownicy. Pooddychałam jeszcze trochę. Powiedziałam sobie, że Arturo Stolle jest potwornym gadułą. Ale sama w to nie wierzyłam. Wierzyłam natomiast, że to kawał skurczybyka. I nie wyglądało również na to, żeby Habib i Mit-chell byli tacy wspaniali.

Wszyscy mnie obserwowali, czekając, co teraz zrobię. Nie chciałam, by wiedzieli, że jestem przerażona, więc zmusiłam się do zdjęcia rąk z kierownicy i uruchomienia silnika. Ostrożnie wycofałam, wrzuciłam bieg i odjechałam. Skoncentrowałam się na tym, żeby prowadzić powoli i pewnie.

Jadąc, wykręciłam wszystkie numery telefonów do Komandosa, jakie znałam, zostawiając lapidarną wiadomość: „Zadzwoń do mnie. Natychmiast". Potem zadzwoniłam do Carol Żabo.

– Potrzebuję przysługi – powiedziałam.

– Wal jak w dym.

– Śledzi mnie Joyce Barnhardt.

– Suka.

– Jedzie za mną także dwóch gości w lincolnie.

– Hm.

– Nic poważnego – jeżdżą za mną od dłuższego czasu i, jak dotąd, do nikogo nie strzelali. – Jak dotąd. – W każdym razie muszę ich zniechęcić do śledzenia mnie i mam pewien plan.

Byłam jakieś pięć minut drogi od Carol. Mieszkała w Burg, niedaleko moich rodziców. Kupili z Lubiem dom za pieniądze otrzymane w prezencie ślubnym i natychmiast zaczęli pracować nad powiększeniem rodziny. Po dwóch chłopcach powiedzieli sobie dość. Dobra wiadomość dla świata. Dzieciaki Carol były postrachem okolicy. Kiedy dorosną, na pewno będą glinami.

Podwórka w Burg są długie i wąskie. Wiele z nich jest otoczonych jakimś ogrodzeniem. Większość przylega do bocznych uliczek. Wszystkie uliczki mają szerokość polnej drogi. Boczna uliczka na tyłach domów przy Reed Street, między Beal i Cedar, była wyjątkowo długa. Plan polegał na tym, że zaprowadziłabym jak po sznurku Joyce i dziarskich chłopców w dół ulicy, potem czym prędzej skręciłabym w Cedar, a Carol przyszłaby mi z odsieczą i zablokowała uliczkę, symulując awarię samochodu.

Dojechałam do Burg i jeździłam w kółko przez jakieś pięć minut, dając Carol więcej czasu na zajęcie pozycji. Potem skręciłam w Reed, ciągnąc za sobą Joyce i zbirów. Dotarłam do Cedar i upewniłam się, że Carol już tam jest. Przemknęłam koło niej, a ona wyjechała do przodu i stanęła, tak więc wszyscy znaleźli się w pułapce. Zerknęłam do tyłu, żeby zobaczyć, co się dzieje, i ujrzałam Carol i trzy inne kobiety, które wysiadały z jej auta. Monica Kajewski, Gail Wojohowitz i Angie Bono. Każda z nich nienawidziła Joyce Barnhardt. Awantura w Burg!

Pojechałam prosto do Broad i w kierunku wybrzeża. Nie miałam zamiaru siedzieć z założonymi rękami i czekać, aż Mitchell zabije Boba, żeby zdobyć punkt. Dzisiaj Bob – jutro ja.

Wjechałam do Deal i powoli przejechałam koło rezydencji Ramosów. Spróbowałam znowu dodzwonić się na komórkę Komandosa. Dalej, Komandosie. Popatrz przez okno, gdziekolwiek, u diabła, jesteś. Byłam o dom dalej od różowej fortecy i miałam zamiar zawrócić na przełącz-ce, kiedy ktoś szarpnął drzwi od strony pasażera i do środka wskoczył Alexander Ramos.

– Cześć, spryciaro – powiedział. – Ciągnie cię tutaj, co?

A niech to! Nie potrzebowałam teraz, żeby wsiadał mi do samochodu!

– Dobrze, że cię zobaczyłem. Już dostawałem świra.

– Chryste – jęknęłam. – Dlaczego pan tego nie zmieni?

– Nie chcę niczego zmieniać. Chcę papierosa. Zawieź mnie do sklepu. I pośpiesz się, umieram.- Papierosy są w schowku. Zostawił je pan ostatnim razem.

Wyciągnął paczkę i włożył papierosa do ust.

– Tylko nie w samochodzie!

– Do diabła, to zupełnie jak małżeństwo bez seksu. Jedź do Sala.

Nie chciałam jechać do Sala. Chciałam pogadać z Komandosem.

– Nie obawia się pan, że zaczną go szukać? Jest pan pewien, że to bezpieczne jechać do Sala?

– Tak. W Trenton mają problem i wszyscy są zajęci, próbując go rozwiązać.

– Czy ten problem jest związany z trupem w garażu Hannibala? – No cóż, istotnie – powiedziałam. – Może mógłby pan pomóc.

– Już pomogłem. W przyszłym tygodniu załaduję ten problem na statek. Przy odrobinie szczęścia statek zatonie.

Dobra, teraz całkiem mnie wcięło. Nie wiem, jak oni mają zamiar zabrać tego nieboszczyka na statek. Nie wiem, po co chcą go tam przetransportować.

Ponieważ nie zdołałam pozbyć się Ramosa z samochodu, pojechałam do Sala, weszliśmy do środka i usiedli przy stoliku. Ramos wychylił szklaneczkę i zapalił papierosa.

– W przyszłym tygodniu wracam do Grecji – powiedział. – Chcesz jechać ze mną? Moglibyśmy się pobrać.

– Myślałam, że skończył pan z małżeństwami.

– Zmieniłem zdanie.

– To nadzwyczajne, ale chyba nie.

Wzruszył ramionami i nalał sobie następną kolejkę.

– Jak chcesz.

– Ten problem w Trenton… – Czy to jakieś interesy?

– Interesy. Osobiste. Dla mnie to jedno i to samo. Pozwól, że dam ci jedną radę. Nie miej dzieci. A jeśli chcesz mieć dostatnie życie, zajmij się bronią. To jest moja rada.