Изменить стиль страницы

– Nie masz przy sobie rewolweru, prawda? – zapytałam.

– Oczywiście, że nie.

Nie wierzyłam jej ani przez chwilę.

Kiedy zeszłyśmy na parking, babcia podeszła do buicka.

– Myślę, że będę miała większe szansę na zdany egzamin, jeśli pojadę buickiem – oświadczyła. – Słyszałam, że niszczą młode laski w sportowych samochodach.

Na parking wjechali Habib i Mitchell. Znowu mieli lincolna.

– Wygląda jak nowy – skwitowałam ten fakt. Mitchell cały się rozpromienił.

– Tak, kawał dobrej roboty. Odebraliśmy go dziś rano. Musieliśmy zaczekać, aż lakier wyschnie. – Popatrzył na babcię, która siedziała za kierownicą buicka. – Jak dzisiaj się sprawy mają?

– Zabieram babcię na egzamin na prawo jazdy.

– To naprawdę miło z twojej strony – powiedział Mitchell. – Jesteś dobrą wnuczką, ale czy ona nie jest zbyt wiekowa?

Babcia zacisnęła sztuczną szczękę.

– Wiekowa? – krzyknęła. – Już ja ci dam wiekową! -Usłyszałam szczęk zamka od torebki. Babcia wyjęła swoją pukawkę. – Nie jestem za stara na to, żeby strzelić wam w oko – oświadczyła, mierząc do nich.

Mitchell i Habib zniżyli się na siedzeniach do tego stopnia, że zniknęli całkowicie z pola widzenia.

Rzuciłam babci piorunujące spojrzenie.

– Zdaje się, że mówiłaś, że nie masz przy sobie żadnej broni.

– Musiałam się pomylić.

– Schowaj to. I lepiej nie próbuj grozić nikomu na egzaminie, bo cię aresztują.

– Stara szurnięta wiedźma – powiedział Mitchell gdzieś z dołu lincolna.

– To już lepiej – odparła babcia. – Lubię być wiedźmą.rozdział 12

Miałam mieszane uczucia w związku z prawem jazdy babci. Z jednej strony uważałam, że to wspaniałe, bo babcia będzie bardziej niezależna. Z drugiej strony nie chciałabym znaleźć się z nią na jednej ulicy. Przez całą drogę przejeżdżała ulice na czerwonym świetle, wbijałam się w siedzenie za każdym razem, kiedy hamowała, a gdy dotarłyśmy do celu, zaparkowała na miejscu dla niepełnosprawnych, które niby to jej przysługuje, bo babcia należy do Amerykańskiego Stowarzyszenia Emerytów.

Kiedy po egzaminie ciężkim krokiem weszła do poczekalni, od razu wiedziałam, że jeszcze przez jakiś czas ulice pozostaną bezpieczne.

– Wszystko na nic – oznajmiła. – Oblał mnie na byle czym.

– Możesz zdawać jeszcze raz.

– Niech to krew zaleje, jasne, że mogę. Mam zamiar próbować, aż zdam. Bóg dał mi prawo do prowadzenia samochodu. – Zacisnęła usta. – Myślę, że powinnam była wczoraj pójść do tego kościoła.

– Nie zaszkodziłoby – potwierdziłam.

– Dobra, następnym razem stanę na głowie. Zapalę świeczkę. Zrobię wszystko.

Mitchell i Habib nadal nas śledzili, ale pozostawali z tyłu w odległości jakichś czterystu metrów. W tamtą stronę, kiedy babcia nagle hamowała, kilka razy o mało co w nas nie wjechali, więc teraz nie chcieli ryzykować.

– Nadal masz zamiar się wyprowadzić? – zapytałam babcię.

– Jasne. Już powiedziałam o tym twojej matce. A Louise Greeber przychodzi dzisiaj po południu, żeby mi pomóc. Nie musisz się niczym przejmować. To miło z twojej strony, że zgodziłaś się, żebym z tobą mieszkała. Doceniam to, ale muszę czasem trochę się zdrzemnąć. Nie wiem, jak ty w ogóle funkcjonujesz, śpiąc tak mało.

– No dobrze – powiedziałam. – Widzę, że już się zdecydowałaś. – Może ja też zapalę świeczkę.

Bob przywitał nas, kiedy weszłyśmy do domu.

– Zdaje się, że Bob chce zrobić… no wiesz co – zauważyła babcia.

Zeszłam więc z Bobem na parking. Mitchell i Habib siedzieli w samochodzie, cierpliwie czekając, aż doprowadzę ich do Komandosa, a teraz dołączyła do nich również Joyce. Odwróciłam się, weszłam z powrotem do budynku i wyszłam frontowymi drzwiami. Ruszyłam z Bobem wzdłuż ulicy i zawróciliśmy do dzielnicy małych domków jednorodzinnych, która znajdowała się w sąsiedztwie. Bob zrobił no wiecie co jakieś czterdzieści lub pięćdziesiąt razy w ciągu pięciu minut i znów poszliśmy w kierunku domu.

Nagle jakieś dwa domy przede mną wyjechał zza rogu czarny mercedes i serce mi załomotało. Mercedes podjechał bliżej i teraz serce zamarło mi w piersiach. Były tylko dwie możliwości: handlarz narkotykami lub Komandos. Samochód zatrzymał się koło mnie i Komandos lekko kiwnął głową, co miało oznaczać: „Wsiadaj".

Wpakowałam Boba na tylne siedzenie i wślizgnęłam się na miejsce koło Komandosa.

– Na moim parkingu czeka troje ludzi, którzy chcieliby się ciebie pozbyć – oznajmiłam. Co cię tutaj sprowadza?

– Chcę z tobą pogadać.

Umiejętność włamywania się do mieszkań to jedno, ale zdolność przewidywania, co robię w danym momencie dnia, to już całkiem inna historia. – Skąd wiedziałeś, że jestem na spacerze z Bobem? Co, masz jakieś kontakty z siłami nadprzyrodzonymi?

– Nic nadzwyczajnego. Zadzwoniłem i twoja babcia zdradziła mi, że wyszłaś z psem na spacer.

– O rany, co za rozczarowanie. Za chwilę powiesz mi, że nie jesteś Supermanem. Komandos uśmiechnął się.

– Chciałabyś, żebym był Supermanem? Spędź ze mną noc.

– Peszysz mnie – powiedziałam.

– Sprytne – rzekł z uznaniem Komandos.

– O czym chciałeś ze mną pogadać?

– Chciałbym zakończyć naszą współpracę.

Moje zmieszanie zniknęło i zastąpił je zalążek jakiegoś negatywnego uczucia, które usadowiło się na dnie mojego żołądka.

– Dobiliście targu z Morellim, prawda?

– Osiągnęliśmy porozumienie.

Zostałam wykluczona ze sprawy, odepchnięta na bok, wyrzucona za burtę jak niepotrzebny balast. Albo nawet gorzej, jak źródło kłopotów. W ciągu trzech sekund moje uczucia przegalopowały od zwątpienia do totalnej furii.

– To był pomysł Morellego?

– To mój pomysł. Hannibal cię widział. Alexander cię widział. A teraz połowa policjantów w Trenton wie, że włamałaś się do domu Hannibala i znalazłaś w garażu młodego Macaroniego.

– Morelli ci o tym powiedział?

– Wszyscy o tym mówią. Na mojej sekretarce nie ma już miejsca. Dalsze uczestniczenie w tej sprawie jest dla ciebie zbyt niebezpieczne. Obawiam się, że Hannibal połączy fakty i przyjdzie po ciebie.

– Można się załamać.

– Naprawdę posadziłaś faceta na krześle ogrodowym?

– Owszem. A tak przy okazji, zabiłeś go?

– Nie. Kiedy tam byłem, w garażu nie było porsche. Ani Macaroniego.

– Jak pokonałeś system alarmowy?

– Tak samo jak ty. Alarm był wyłączony. – Popatrzył na zegarek. – Czas na mnie.

Otworzyłam drzwi i zaczęłam wysiadać. Komandos chwycił mnie za nadgarstek.

– Nie jesteś zbyt dobra w wykonywaniu rozkazów, ale tym razem mnie posłuchasz, prawda? Odejdziesz. I będziesz ostrożna.

Westchnęłam, wysiadłam z samochodu i wyciągnęłam Boba z tylnego siedzenia.

– Tylko upewnij się, że Joyce cię nie złapie. To zamieniłoby dzisiejszy dzień w całkowitą ruinę.

Zostawiłam Boba w mieszkaniu, zabrałam kluczyki i torebkę i zeszłam na dół schodami. Jechałam gdzieś. Gdziekolwiek. Znalazłam się w takim dołku, że nie mogłam usiedzieć w domu. Naprawdę moja depresja nie była spowodowana wyłącznie tym, że mnie wykluczyli ze sprawy. Nie mogłam znieść, że wykluczyli mnie z niej za głupotę. Spadłam z drzewa, na miłość boską. A potem posadziłam Macaroniego na krześle. Chodzi o to, do jakich głupstw człowiek jest zdolny.

Muszę coś zjeść, pomyślałam. Lody. Polanę gorącym karmelem. I bitą śmietaną. W centrum handlowym jest lodziarnia, w której robią porcję czterosobową. Tego właśnie mi trzeba. Megalodów.

Wsiadłam do Wielkiego Błękitu, a Mitchell za mną.

– Przepraszam? – powiedziałam. – Czy to ma być randka?

– Chciałabyś – odparł Mitchell. – Pan Stolle chce z tobą pogadać.

– Wiesz co? Nie jestem w nastroju do rozmów z panem Stolle'em. Nie jestem w nastroju do rozmów z nikim, włącznie z tobą. Mam nadzieję, że nie potraktujesz tego osobiście, ale wynoś się z mojego samochodu.

Mitchell wyciągnął broń.

– Musisz zmienić nastrój.

– Strzeliłbyś do mnie?

– Nie traktuj tego osobiście – powiedział Mitchell.Sklep z dywanami „Art's" znajduje się w dzielnicy Ha-milton, która ma charakter typowo handlowy, przy trasie 33, niedaleko Five Points, i nie różni się niczym od innych firm na tej samej ulicy, z wyjątkiem błyszczącego szyldu w jaskrawozielonym kolorze; można go dostrzec nawet z Rhode Island. To jednopiętrowy budynek z dużymi witrynami, obwieszczającymi doroczną wyprzedaż. Byłam w tym sklepie wiele razy, podobnie jak każdy mężczyzna, kobieta czy dziecko w New Jersey. Nigdy niczego nie kupiłam, ale kusiło mnie. Oferowano tu korzystne ceny.