Изменить стиль страницы

– Hurra! Hurra! – wył tłum. – Niech żyje Lenin! Niech żyje rewolucja! Lenin stał i przyglądał się krzyczącym bezmyślnie ludziom.

Badał każdą parę oczu, każden grymas, wsłuchiwał się w ryk, chwytając ostrym słuchem oddzielne słowa; zamieniał się w jakiś najczulszy mikrofon, odpowiadający ledwie zapalającej się w mózgu myśli tych tysięcy ludzi, każdemu jeszcze podświadomemu nastrojowi, rodzącemu się dopiero uczuciu.

Widział przed sobą to morze głów o pałających oczach i szeroko rozwartych ustach, lecz odróżniał wyraźnie każdą twarz, poznawał ją w szczegółach, czuł żądze i pragnienia wszystkich i każdego zosobna. Przemawiał do nich ich myślami, budził w nich to, co leżało głęboko w ich mrocznych duszach niewolników nienawidzących, spełniał ich zatajone marzenia; był władcą, bożyszczem tego tłumu; czuł się jednak sługą jego, biegnącym przed orszakiem; wiedział, że już nie może się zatrzymać ani na mgnienie oka, bo pozostanie sam; nie może się cofnąć, bo zgniecie go ta tłuszcza rozszalała, żądna coraz to nowych ofiar, wstrząsów i obietnic, gdyż wymagały tego nagle wyzwolone siły, zduszone ciężką stopą ucisku, obezwładnione okrucieństwem rządu, podstępem kościoła, zgnębione nieudanemi próbami socja-listów-ugodowców.

Fińscy strzelcy i bataljon pułku Pawłowskiego zręcznym manewrem odcięli większą część zgromadzonych od mównicy i, niby torując dla nich drogę, oczyścili plac, blanki i boczne podwórka koło rowelinów, gdzie jeszcze niedawno pędzili smutne życie wrogowie cara.

Lenin z towarzyszami pozostali sami na placu.

Na krużganku katedry stał jednak tłum, zbity głowa przy głowie.

Byli to ci, o których Leninowi nie chodziło. Gawiedź uliczna, służba domowa, drobni urzędnicy, jakieś kobiety w chustkach na głowach i szalach na ramionach – przeróżne typy, przerzucające się w dobie rewolucji z jednego obozu do drugiego „polityczna galareta", jak zwykle mawiał.

Narazie chciał kazać, aby usunięto tę gromadę ludzi, lecz po chwili pomyślał, że są to ci, którzy najszybciej rozniosą po mieście potrzebne wieści. Należało uczynić tak, aby mogli potwierdzić zwycięstwo partji. Podniósł głowę i wesołym głosem krzyknął:

– Towarzysze! Zajrzyjmy w oczy cięmiężców naszych! Do katedry! Szybko zbiegł po stopniach i wszedł do przedsionka świątyni.

Ludzie tłoczyli się przed nim, milknąc i żegnając się nabożnie.

Lenin wkroczył do kościoła w czapce, a za nim szli komisarze, fińscy strzelcy, prowadzeni przez Chalajnena, i żołnierze, a nikt nie obnażył głowy.

Tłum skamieniał i ze zgrozą patrzał na bezbożników. Gdyby kościół był przepełniony ludźmi, Lenin nie uczyniłby tego, bo nie potrafiłby uprzedzić wybuchu oburzenia. Z tą gawiedzią eskorta dałaby sobie radę, więc nie obawiał się i postanowił dać pierwszą naukę. Skutki jej i doniosłość dla przebiegu „wiecznej rewolucji" obmyślał na wygnaniu syberyjskim, po więzieniach i na emigracji zagranicą.

Los sprzyjał mu.

Otwarły się złote podwoje „bramy cesarskiej" w wielkim ołtarzu, i duchowieństwo w rytualnych szatach, z krzyżami w rękach i ewangelją, niesioną na głowie przez opasłego arcy-diakona, wyszło na spotkanie nowych władców stolicy.

Lenin stanął i pogardliwie spoglądał na popów, śpiewających i dymiących kadzielnicami.

– Albowiem rzekł Chrystus, Zbawiciel nasz: „Każda władza od Boga jest…" – zaczął proboszcz katedralny przemówienie swoje, ze zgorszeniem i strachem patrząc na małego barczystego człowieka w robotniczej czapce, z pod daszka której pytająco i przenikliwie błyskały zmrużone oczy mongolskie.

– Dość tej komedji! – dobitnie rzekł Lenin. – Władza pracujących nie jest od żadnego z istniejących bogów, tylko – od warsztatów i pługów, z potu i krwi! Dość tego! Nie znamy waszych bajek o bogach. Nie potrzebujemy tego opjum, tego haszyszu, krępującego wolę ludu! Bogów nie ma ani na niebie, ani na ziemi! Nigdzie! Nigdzie!

Duchowieństwo w lęku cofać się zaczęło; jeden z popów, zakasawszy ciężką szatę, biegł, plącząc się w jej połach.

Lenin wybuchnął śmiechem, a za nim komisarze, żołnierze i tłum, przed chwilą zgorszony i strwożony.

Ta zmiana nastroju nie uszła uwagi Lenina, więc, zwracają się do popów, zawołał:

– Gdyby wasz Bóg istniał, to i wtedy odstąpiłby on was, – służalców carskich, pasibrzuchów, pijaków, rozpustników, ciemiężycieli pracującego ludu. Lecz niema Go nigdzie! Pokarałby mnie za słowa moje, a tymczasem widzicie? Cofacie się i uchodzicie, posłyszawszy prawdę!

Lenin spostrzegł, że ten i ów z tłumu wcisnął czapkę na głowę, a stojąca wpobliżu kobieta, zamierzająca zrobić znak krzyża, nagle opuściła rękę i uśmiechnęła się zagadkowo.

Otoczony komisarzami i eskortą Lenin poszedł dalej. Wzdłuż ścian ciągnęły się grobowce carów i ich małżonek. Biały i różowy marmur, korony, krótkie, złocone napisy…

Chalajnen zatrzymał się przy jednym grobowcu i uderzył weń kolbą karabinu. Żołnierze i tłum rzucili się do rozbijania pobliskich grobowców, wywlekali trumny z zabalsamowane-mi resztkami dawnych władców. otwierali je, zrywali złote przedmioty, drogie tkaniny i wlekli sztywne, zabalsamowane zwłoki po posadzce, śmiejąc się, krzycząc i dopuszczając się sprośnych, bezwstydnych żartów.

– Wrzućcie te lalki do Newy! – poradził Lenin, dobrotliwie patrząc na rozzuchwalony, rozbawiony tłum, niby ojciec na dzieci swawolne.

Wyciągnięto ciała i trumny na plac i wleczono dalej aż do murów; wśród gwizdu, wycia, krzyku i śmiechu strącono wszystko do rzeki.

Tłum z wesołemi okrzykami powracał do katedry, lecz baczny na wszystko Lenin zjawił się na krużganku. Twarz mu się śmiała. Wołał, wyciągając ręce do biegnących ku niemu ludzi.

– Wyrzuciliście te niepotrzebne śmiecie, te relikwje burżuazji! Pokazaliście całemu światu, co myślicie o koronowanych katach!…

– Towarzyszu… – przerwał mu człowiek w czapce listonosza. – Pozostał tam jeszcze Piotr Wielki… Poigralibyśmy z nim…

Lenin wybuchnął beztroskim śmiechem.

– To, już widzę, nie chcecie, towarzyszu, nic dla mnie zostawić? Podarujcie mi Piotra Wielkiego!

– Cha! Cha! Darowujemy ze wszystkiemi gnatami, jeżeli jeszcze pozostały!… Podarunek dla Lenina, ho – ho – ho! – zaryczał ubawiony tłum.

– A wiecie, dlaczego proszę o niego? – zapytał Lenin, mrużąc oczy i dotykając ręką brody.

– Nie wiemy! Nie wiemy! Niech mówi towarzysz Lenin! – rozległy się krzyki i śmiech.

– Mam szacunek dla dwóch tylko carów – dla Iwana Groźnego i Piotra Wielkiego! Ta! Szacunek…

– Oho – ho! – odezwał się tłum.

– …dlatego, że obaj krew puszczali bojarom, popom, słowem burżuazji. Iwan bronił wieśniaków, Piotr stał się pierwszym rewolucjonistą. Będą naszymi nauczycielami w sztuce tępienia wrogów. Rozumiecie?!

Lenin skończył i z drwiącym uśmiechem patrzył na stłoczoną przed nim gromadę ludzi.

– Cha – cha! – rozległ się znowu śmiech. – Darowujemy Leninowi Piotra Wielkiego ze wszystkiemi flakami, na wieczyste władanie!

Lenin kiwał głową, wtórował tłumowi cichym, syczącym śmiechem i zacierał ręce. Pochylając się do Swerdłowa, rzekł z naciskiem:

– Towarzyszu! Każcie natychmiast odrestaurować zburzone grobowce…

Był niezmiernie szczęśliwy. Dziś pierwszego zaraz dnia zrozumiał, że jest stworzony na wodza ludu. Wiedział do jakiego celu poprowadzi te masy ślepe w nienawiści; miał wolę nieugiętą, aby czynić to; dziś przekonał się, że potrafi wolę swoją narzucić. Wyniosły go na szczyt fali siły żywiołowe, nie będzie się im opierał, jednak… ulegając potędze mas, część tej potęgi skieruje w łożysko, przez siebie przygotowane.

Jakgdyby potwierdzając ten plan, zbliżył się do niego, stary, o zbiedzonej twarzy wieśniak. Miał na sobie porwany kożuch i czapczynę, z której wyzierały kłaki brudnej waty. Zwichrzona, szczeciniasta broda, z zaplątanemi w niej zdźbłami słomy i resztkami jakiegoś jedzenia, okrywała ciemną, węglem i kurzem zawalaną twarz aż do oczu. Malutkie, wylękłe, chytre oczki biegały niespokojnie i ciekawie.