Изменить стиль страницы

Miał na sobie rozpięte palto, miotał się na wszystkie strony, wymachiwał rękami i bił słowami, niby młotem w twardy kamień niepodatny.

– Towarzysze, bracia! – krzyczał, mrużąc oczy. – Towarzysze, bracia! Zwyciężyliście w stolicy. Pracujący proletarjat całego świata nie zapomni nigdy waszej odwagi i porywu! Założycie teraz nowe państwo. Państwo proletarjatu! Musi się ono stać maszyną do zgniecenia wszystkich wrogów waszych… Jeszcze długo będzie trwała walka. Nie cofajcie się, pamiętajcie, że w tej chwili towarzysze wasi zdobywają Moskwę, a inni – przelewają krew we wszystkich miastach Rosji. Zwycięstwo należy do was, towarzysze! Wy, tylko wy, będziecie rządzić, sądzić i korzystać z bogactw kraju! Niema więcej praw, krępujących wolność robotników, żołnierzy i wieśniaków! Niema przywilejów! Precz z wojną!

Grzmiące okrzyki, ryk i wycie przerwały mowę Lenina.

On stał, niewzruszony, i bacznie, jak czujny zwierz, patrzył, słuchał i, mrużąc oczy, swoim instynktem wchłaniał ukryte, nie wyrywające się nazewnątrz myśli i żądze tego tłumu. Podniósł rękę i uciszył zebranych.

– Jutro zaproponujemy wszystkim państwom walczącym na frontach zawarcie pokoju bez aneksji i kontrybucji! Zaproponujemy zawieszenie broni pomiędzy Niemcami a nami! Ziemię, zagarniętą przez carów i burżujów, oddajemy chłopom!

– Oho – ho – ho! – przemknęło przez salę.

– Fabryki, banki, koleje, statki – wezmą robotnicy i będą odtąd sami kierowali wszystkiem!

– Lenin! Niech żyje Lenin! – targnęły powietrzem burzliwe okrzyki, brzmiące radością i zachwytem.

Ludzie cisnęli się do stołu, wyciągali ręce do mówcy. Wreszcie dosięgli go, porwali, unieśli nad głowami i szli z nim, jak chodzili niegdyś, uginając się pod ciężarem obrazów świętych, noszonych w procesjach kościelnych.

Lenin stał się od tej chwili nowym mesjaszem, bóstwem dla tych głodnych, uciśnionych, ciemnych, ślepych tłumów. Krzyczał coś jeszcze, wymachiwał czapką, lecz wszystko tonęło w zgiełku, w burzy tysiącznych głosów.

W jednej z sal przez tłum przebili się rewolucjoniści fińscy, stanowiący przyboczną straż Lenina. Obok niego stanął nieodstępny, mocny, jak dąb, Chalajnen, a pomiędzy szeregami Finów przeciskali się do wodza Trockij, Zinowjew, Kamieniew, Unszlicht, Dzierżyński, Wo-łodarskij, Urickij, Kalinin, Krasin, Joffe, Nechamkes i ci wszyscy, którzy pozostawali w pierwszych szeregach wodzów i kierowników lipcowej i październikowej rewolucji prole-tarjatu.

Do Lenina zbliżył się Łunczarskij i, pochylając się do ucha, szepnął:

– Towarzyszu! Proletarjat czyni gwałty, burzy niezrównane skarby sztuki, wynosi obrazy z galerji Ermitażu.

Lenin podniósł głowę i przyglądał się rozradowanym, czerwonym, dzikim, bezmyślnym twarzom ludzi, stojących w tłumie.

– Dziś jest ich dzień! – odparł spokojnie. – Zabytki sztuki nie są im potrzebne, towarzyszu, a i Rosja bez nich się obejdzie! Tymczasem wolno im wszystko… tymczasem… Taka jest ich wola… taką czują żądzę… w dniu dzisiejszym!

Poprzedzani przez fińskich strzelców szli dalej poprzez wspaniałe sale, któremi tłoczyły się przed nimi rozszalałe kupy powstańców i tłuszczy ulicznej. Pod nogami dzwoniło potłuczone szkło, zawadzały odłamki mebli, kawałki posągów, tynku, jakieś szmaty pętały nogi.

Gdy Lenin wyszedł na wybrzeże, ktoś roztrącił otaczających go żołnierzy i stanął przed nim.

Wysoki człowiek o bladej twarzy i długich, siwiejących bokobrodach stał bez czapki, zgubionej w ścisku. Ponura stanowczość, granicząca z rozpaczą, zapaliła mroczne ognie w jasnych oczach, usta drżały, a skurcz gwałtowny krzywił je co chwila. Przez zaciśnięte zęby mówił:

– Obywatelu! Mój syn nie mógł dopuścić, aby wolny lud gwałcił bezbronną kobietę… Zraniono go za to,… zabrano… Nie wiem: gdzie i poco… Żądam sprawiedliwości, obywatelu!

Lenin obejrzał się nieznacznie.

Tłum pozostał we wnętrzu pałacu, nie mogąc przecisnąć się przez wąskie drzwi prywatnego wyjścia z apartamentów carskich i przez szeregi fińskich strzelców.

Nikt z tych, dla których stał się bóstwem, nie mógł go słyszeć.

Spojrzał na stojącego przed nim człowieka i rzekł, zwracając się do zdobywcy Zimowego pałacu:

– Towarzyszu Antonow! Dopomóżcie pierwszemu burżujowi, odwołującemu się do sprawiedliwości proletarjatu. My mamy najwyższe prawo do sprawiedliwości, przetrwawszy wiek niewoli. Nasze prawo – sąd doraźny i doraźne miłosierdzie!

Lenin wsiadł do samochodu wraz z Chalajnenem i kilkoma Finnami.

Auto ryknęło i pobiegło wzdłuż wybrzeża. Za nim sunęły inne, wioząc przyszłych komisarzy ludowych i strzelców eskorty.

Antonow-Owsienko wypytywał inżyniera Bołdyrewa o szczegóły wypadku, telefonował z kancelarji pałacowej do szpitali, poczem skinął na dwóch żołnierzy i kazał odprowadzić Bołdyrewa na registracyjny punkt Czerwonego Krzyża.

Tłum niechętnie opuszczał siedzibę carów, wypierany z gmachu przez żołnierzy.

Jednak stopniowo sale opustoszały.

Antonow wraz z organizatorem bojówek komunistycznych, towarzyszem Frunze, obchodził parter i pierwsze piętro.

– Pohulali nas! – śmiał się Antonow, wskazując na wysadzone drzwi szaf, rozsypane papiery, potłuczone zwierciadła, posągi, wazy, żyrandole, połamane meble, zdarte tapety i makaty, porwane kobierce i zrzucone na posadzkę portrety i obrazy. – Pohulali…

Frunze nic nie odpowiedział.

Już mieli zejść na podwórze, gdy do słuchu ich doszły głośne wybuchy śmiechu, śpiewy i pisk kobiet.

Poszli na te odgłosy i znaleźli się wkrótce w prywatnych apartamentach rodziny carskiej. Hałas dochodził z dalszych pokoi. Otworzyli drzwi i stanęli w podziwie.

W jasnej, obszernej komnacie, o ścianach, okrytych złocistą tkaniną, stały dwa wspaniałe łoża, miękkie meble, biała toaleta, zawalona odłamkami zbitego lustra i flakonów.

W rogu wisiały obrazy święte i na srebrnych łańcuchach wspaniała, rzeźbiona lampka kościelna. Portrety i obrazy leżały już na podłodze.

Był to sypialny pokój cara i carowej.

Zgromadziła się w nim niewielka grupa marynarzy i kilka dziewczyn ulicznych. nagie, rozpustne, przeraźliwe nawołujące, leżały na żółtych atłasowych pokrowcach z wyhaftowanemi na nich czarnemi orłami herbowemi. Bezwstydnemi wyuzdanemi ruchami podniecały mężczyzn, krzycząc:

– Jam caryca… Hej, towarzyszu, chcesz być carem? Idź-że do mnie!

Na łożach, nie skrępowane obecnością ludzi, odbywały się ohydne orgje, mroczne mister-jum dzikiego szału.

Frunze namarszczył brwi. Antonow tarł czoło i myślał, że inaczej w marzeniach wyobrażał sobie pierwszy dzień wyzwolenia proletarjatu. Widział go podczas bezsennych nocy, po więzieniach niezliczonych i w wilgotnych okopach na froncie. Miał to być czerwony dzień, w którym krew musiała występować z ziemi, tryskać z ciał mordowanych wrogów ludu, spływać z nieba. Dzień skupienia poważnego, zimnej zemsty, wobec których nie pozostawało ani chwili czasu na rozpustę.

Już szczęki ścisnął, aż mięśnie się poruszyły koło uszu, już chciał krzyknąć, gdy nagle jeden z marynarzy, tuląc do siebie nagą dziewczynę, zawołał:

– Cha! Cha! Towarzysze! Zabawcie się z nami… Hulaj, dusza – dziś żyjemy, jutro gnijemy… Hu – ha! Mańka, ugaszczaj gości!…

Frunze spojrzał na przybladłą twarz Antonowa i błysnął oczami. Hamował zrywającą się w nim burzę na widok spodlenia proletarjatu, ich zgniłych, dzikich namiętności, poza które-mi nie istniało nic oprócz zachcianek ciała.

– Jeść, pić i oddawać się rozpuście – to ich ideał, – myślał oddany komunizmowi Frunze. – Najlepsze, najśmielsze umysły pracowały dla wyzwolenia proletarjatu, tysiące bojowników o nową erę w historji ludzkości zginęły w więzieniach, w kopalniach syberyjskich, przykuci do taczek, na szubienicy i w policyjnych zakamarkach, gdzie duszono rewolucjonistów i zabijano jak psy wściekłe! Dla kogo wszystkie te ofiary bez liku? Dla tych zdziczałych, bezwstydnych zwierząt, dla prostytutek nagich, rozpustnych?

Antonow myślał inaczej, prościej i potężniej: