Изменить стиль страницы

Zdjął czapkę i zbliżył się do Lenina.

– Wysokorodny panie… – zaczął.

– Skądże wiecie, że jestem wysokorodny? – przerwał mu Lenin.

– Jakżeż inaczej – naczelnikiem teraz jesteście… – odpowiedział.

– Włóżcie czapkę, towarzyszu, bo naczelnikiem teraz jesteście wy, nie ja! Z pewnością, pracujecie, jako ładownik węgla na kolei?

– Jakbyście wiedzieli, ładownikiem jestem…

– Cóż chcecie mi powiedzieć? – zapytał Lenin.

– Gadali ludzie, że Lenin nosi na głowie koronę złotą, a w ręku trzyma „białe pismo"… -mruknął. – A teraz sam widzę, że szczekali tylko. Ani korony, ani pisma…

Lenin zaśmiał się.

– Korony nie noszę, bo jakżebym ją nosił, kiedy sam chcę zerwać ją ze wszystkich cesarzy świata? A pismo mam – jest nim wolność dla was, towarzyszu, szczęśliwe życie, równość! Nie potrzebujecie teraz przed nikim zdejmować czapki, nikogo się lękać. Wy jesteście sami „solą ziemi", jej gospodarzem!

– To już nie mam stać bez czapki przed moim naczelnikiem? – spytał chłop.

– Pocóż robiliście to?

– Bo gdy nie zdejmowałem czapki, bił mnie w ucho i strącał ją – odparł chłop. – Kiedyś tak mnie uderzył, że krew trysnęła i na lewe ucho nie słyszę…

Lenin zamyślił się na chwilę i krzyknął:

– No, to idźcie do tego „naczelnika" i uczyńcie z nim to, czego doznaliście od niego, a -dobrze! Nie żałujcie pięści!

– Ho – ho – ho! – wyli słuchacze i śmiali się, widząc, że chłop biegł już z podwórza i, zaciskając ogromne, twarde pięści, ryczał:

– Acha! Teraz czekaj, ja z ciebie duszę wytrząsnę!

Lenin zwrócił się do otaczających go ludzi, w zachwycie, strachu i podziwie patrzących na niego, i rzekł dobitnie:

– Proletarjat musi obalić swoich wrogów, którzy znęcali się nad nim! Uczyni to rząd, obrany przez was, towarzysze! Powtarzam, że każdy może dokonać zemsty nad burżujem za swoją ciężką obrazę. Naszym wybaczymy wszystkie winy, burżujom – żadnej!

– Śmierć burżujom! – krzyknął Trockij.

– Śmierć sługom burżuazji – urzędnikom i oficerom! – dodał Zinowjew.

– Śmierć, śmierć! – niosły się coraz wścieklejsze głosy z tłumu.

– Jeżeli jest taka wola wasza, towarzysze, bracia drodzy, czyńcie, co każe wam sumienie proletarjackie! – pokrył te głosy chrapliwy krzyk Lenina. – W tem sumieniu tai się wielka mądrość. Oto czuję, że myślicie w tej chwili: Jakże będę zabijał wszystkich urzędników i oficerów? Wszakże wśród nich mogę zabić synów robotników, wieśniaków?

– Prawda! Pewno, że tak myślimy! – rozległy się zmięszane głosy.

– W sumieniu swojem znaleźliście już odpowiedź. Słyszę ją. Są n a s i urzędnicy, n a s i oficerowie, którzy wyszli z proletarjatu i proletarjatowi służyć będą. Ale są tacy, co gnietli wszystkich, obsypani łaskami cała, orderami, pieniędzmi i ziemią, zabraną wam! Tym śmierć! Śmierć książętom, bogaczom, generałom, spoglądającym na nas, jak na bydło brudne! Tym śmierć!

Tłum zerwał się z miejsca, jak kupa liści, porwanych przez wicher. Biegli ku bramie cytadeli, rycząc:

– Śmierć książętom, bogaczom, generałom! Śmierć ciemiężcom! Lenin zacierał ręce, mrużył oczy i milczał.

– Samosąd… teror… – szepnął Trockij, szarpiąc czarną bródkę.

– Samosąd!… teror – powtórzył Lenin. – Nie mamy czasu do stracenia. Szeregi wrogów rewolucji powinny być zdziesiątkowane!

Zaturkotały zajeżdżające samochody.

Lenin, komisarze i żołnierze eskorty wsiadali do wozów.

Wyjechali z bramy fortecy.

O kilka kroków od niej, duża grupa ludzi, krzycząc i klnąc, biła kogoś. Wznosiły się i opadały pięści. Tłum szamotał się i przewalał z chodnika na jezdnię.

Lenin stanął w samochodzie.

Ujrzał jakiegoś staruszka, małego, siwego, jak gołąb.

Miał na sobie płaszcz generalski z czerwonemi klapami i szlify złote ze srebrnym zygzakiem – oznaką dymisjonowanego oficera.

Siwe włosy w kilku miejscach już nasiąkły krwią.

Staruszek co chwila chylił się pod spadającemi nań ciosami i zataczał się, tracąc przytomność. Nie pozwalano mu upaść i bito, kopano, szarpano. Lenin zamyślił się i zmarszczył brwi. Usiadł jednak i niedbale kiwnął ręką, szepnąwszy:

– Ich pierwszy dzień… dzień gniewu…

Nie oglądał się więcej. Samochód szybko mknął wybrzeżem.

Przed pałacem wielkiego księcia Mikołaja Mikołajewicza kupa wyrostków ciskała kamieniami do dużych okien na parterze, a inni zbiegali schodami, wynosząc zrabowane rzeczy.

– Ich pierwszy dzień… – powtórzył Lenin.

Zmrużywszy oczy, zaczął liczyć czerwone flagi, powiewające nad domami, pałacami i gmachami urzędów i przyglądać się bacznie tłumom przechodniów, wzburzonych, biegnących w różnych kierunkach i radośnie wymachujących rękami. tu i ówdzie tkwiły patrole i niewielkie oddziały żołnierzy z czerwonemi wstęgami na rękawach obok – grupki uzbrojonych robotników.

Gdzieś zdaleka dochodził turkot kulomiotu i salwy karabinowe.

Były to ostatnie echa dogasającej bitwy o władzę w stolicy, ostatnie chwile obrońców rządu Kierenskiego, który w przebraniu wieśniaczki miotał się w okolicy Piotrogrodu, próżno szukając wiernych pułków dla wyzwolenia zdradliwie opuszczonych przez niego kolegów -ministrów.

Lenin rzeką do Chalajnena:

– Każcie, towarzyszu, jechać na główny telegraf! Muszę wiedzieć, jak stoją sprawy w Moskwie.

ROZDZIAŁ XXI.

Na przedmieściu „Piaski" otoczony staremi lipami wznosi się piękny pałac z kościołem, wybudowanym dla cesarzowej Elżbiety przez znakomitego Rastrellego. Różne wypadki widziały mury pałacu „Smolnego".

Romanse i dumne marzenia carowej; modły pobożnych mniszek, którym z biegiem czasu oddano ten wspaniały gmach, a później jednostajne życie arystokratycznych pensjonarek, tak zwanych „szlachetnych dziewic"; w tym okresie, jak krążyły plotki dworskie, zaglądał tu nieraz Aleksander II, posiadający klucz od bocznej furty dawnego klasztoru, – wszystko to przeminęło, i nad gmachem powiewała teraz czerwona flaga, godło rewolucji.

Tu mieścił się sztab partji bolszewickiej i Rady komisarzy ludowych, kierowanej przez Lenina.

Sam on chodził w tej chwili po obszernym, prawie pustym pokoju. Kilka krzeseł, kanapa i biurko, zawalone dziennikami, książkami i paskami papieru z korektą artykułów. Lenin chodził szybko, prawie biegł, włożywszy ręce do kieszeni tużurka, i myślał. Mógł nie spać, nie jeść, lecz potrzebował codziennie godziny samotności. Nazywał tę część dnia „pracą kanalizacyjną".

Wyrzucał z głowy niepotrzebne myśli i resztki wrażeń, wymiatał błahe wspomnienia; układał starannie, sortował i przechowywał wszystko to, co było wartościowe i znaczące. Gdy porządek był zrobiony, zaczynał pogłębiać „kanał", prowadzić nowe odnogi. Do łożyska ich wpływały, wpadały różne myśli i mknęły narazie niesfornym potokiem, aż rozbijać się zaczynały po coraz drobniejszych rozgałęzieniach mózgu, a wtedy wyjaśniało się wszystko, układało w plan. Myśl pracowała spokojnie, zimno, sprawnie nad wykonaniem zamierzenia z szybkością i nieomylnością. Nic wtedy nie stawało na przeszkodzie dyktatorowi Rosji.

Widział drogę swoją wyraźnie.

Nie ukrywał przed sobą, że piętrzą się na niej niebezpieczne przeszkody. Nie wątpił jednak, że zwalczy je. Nie było to przeświadczenie marzyciela. Był człowiekiem najrealniejszym na świecie. Każdą myśl usiłował natychmiast wprowadzić w czyn. Gdy okazywał się szkodliwym – bez wahania odrzucał go. Dla Lenina istniał tylko cel. Aby go osiągnąć, wyrzekł się dobrowolnie osobistego życia. Nie znał ciepła rodzinnego, nie chciał miłości, nie rozumiał szczęścia poza pracą w imię dobra sprawy; dążąc do celu, nie odczuwał ani wahania, ani pokus.

Miał przed sobą walkę i musiał zwyciężyć za każdą cenę.

Nie istniało nic, coby mogło go wstrzymać. Zbrodnia, nikczemność, fałsz, zdrada nie wzruszały go, nie znajdywały echa w jego duszy. Były dla niego środkami, narzędziem, kamieniami do wytknięcia drogi.