Изменить стиль страницы

– Psy i suki! – mruczał. – Gdybym mógł, kazałbym postawić ich pod ścianę i strzelałbym z Kolta w łeb każdemu i każdej!

Porwał go gniew namiętny, niepohamowany. Musiał zerwać go na czemś, rozproszyć, ukoić. Obrzucił pokój wzrokiem zamglonym, bo krwią zaszły mu oczy. Spostrzegł obrazy święte, wiszące w ciemnym kącie.

Zbolała, surowa twarz Bogarodzicy Kazańskiej i słodkie wszystko wybaczające oczy Chrystusa błogosławiącego występowały z półmroku.

Antonow nagle zbladł jeszcze bardziej, drżącemi palcami przetarł okulary i jął wpatrywać się w obrazy, jakgdyby po raz pierwszy widział je.

Myśl pracowała usilnie:

– Gdybyście istnieli, zgładzilibyście sami to brudne stado wieprzy i świń, w ohydzie i bezwstydzie miotających się przed wami w tym dniu, gdy nastąpiło błogosławieństwo przez was państwo nędznych, ubogich i skrzywdzonych… Lecz wy zachowujecie milczenie?… Jesteście starą bajką dla dzieci!… Kawałkami drzewa, szmatami płótna, warstwą farby!… Gińcie, rozproszcie się bez śladu, jak widziadła nocne!

Wyrwał z pochwy rewolwer i zaczął strzelać raz po raz. Za każdym strzałem sypały się kawałki ram i szkła, pękało i zwisało podziurawione, podarte płótno obrazów świętych.

Przerażeni marynarze i nagie dziewczyny z krzykiem, wyciem i dzikim skowytem w popłochu wybiegali, pozostawiając karabiny, płaszcze i suknię. Jedna z uciekających prostytutek porwała pokrowiec z orłem dwugłowym i biegła, owijając się w jedwabną tkaninę, plącząc się w jej ciężkich zwojach, padając i z jazgotem oszalałym czołgając się ku drzwiom.

Frunze przyglądał się towarzyszowi w milczeniu. wyciągnął do niego rękę i mocno potrząsnął ją. Antonon nic nie mówił, stał blady i wściekły, czując podnoszącą się w sercu rozpacz bezmierną, jakgdyby przed chwilą pożegnał kogoś bardzo drogiego, który już nigdy nie powróci i przez nikogo nie będzie zastąpiony.

Pałac wkrótce opustoszał. Tylko w sieniach przy wejściach pozostały patrole.

Antonow, skinąwszy na żołnierzy swego oddziału, obchodził oficyny urzędów pałacowych, zaglądał wszędzie, sprawdzał czy nie pozostali gdzie obcy ludzie, lub czy nie tli się nieostrożnie rzucony papieros. Doszli do wewnętrznego podwórza, Tu jeszcze uwijali się żołnierze, robotnicy, czerń. Wybiegali z suteryn, gdzie mieściły się piwnice z winem, wynosili butelki; zataczając się i śpiewając, szli ku bramom.

Antonow zbiegł nadół.

Przy palących się czerwonemi płomykami świecach odbywała się uczta zwycięzców. Spie-wając pijanemi, zachrypniętemi głosami, śmiejąc się i co chwila wyrzucając bluźniercze, rozpustne przekleństwa, pili na umów. Uderzeniem dłoni w dno butelek wybijali korki i, zadarłszy głowy, wylewali wino do gardzieli, sapiąc i bełkocąc głośno; inni odkręciwszy krany w beczkach, podstawiali pod strugę wyciekającego wina szeroko rozwarte usta, żłopiąc i cmokając wstrętnie.

Co chwila obsuwały się na ziemię pijane ciała i leżały, chrapiąc i rzężąc. Antonow zacisnął pięści i krzyknął:

– Precz stąd!

Żołnierze szczęknęli karabinami, uderzając kolbami w posadzkę. Ucztujący tłum, zataczając się, klnąc, opuszczał piwnicę.

– Rozbić beczki! – zakomenderował Antonow.

Żołnierze wysadzili dna, waląc w nie kolbami, drewnianemi młotami do nabijania obręczy lub ciężkiemi dębowemi zydlami; wyrywali czopy beczek.

Strugi czerwonego i białego wina z pluskiem tryskały z pośród pękających klepek i płynęły po białych płytach posadzki.

Gdy żołnierze wyszli z suteryn pałacowych i skierowali się w stronę Ermitażu, do piwnicy skradać się zaczęły ciemne postacie. Mężczyźni z butelkami, kobiety z wiadrami, nawet dzieci z blaszankami w rękach, wszyscy zbiegali nadół i, świecąc sobie zapałkami, czerpali wino i biegli, ustępując miejsce innym, coraz tłumniej napływającym z miasta.

Nikt nie widział w mroku, na ciemnej, wchłaniającej migotliwe błyski zapałek i płomyczków latarek powierzchni wylanego wina pływających topielców-pijaków, którzy pozostali wśród beczek i przewróconych stołów i ław.

Spostrzeżono ich dopiero nad ranem, gdy wynoszono już resztki wina, zmieszanego z błotem i ohydnemi śladami przebywania pijanego tłumu.

Gdy ostatni rabusie opuszczali piwnice pałacu, na jego murach naklejano czerwone plakaty, wzywające do wstrzemięźliwości i trzeźwości w imię szczęścia i wysokich ideałów prole-tarjatu, rozpoczynającego świetlaną erę w dziejach świata…

ROZDZIAŁ XX.

Lenin jechał w do fortecy św. Piotra i Pawła. Na narożnikach i na kopule katedry, dumnie podnoszącej ostrą „igłę" dzwonnicy ze złotą galerą na szczycie, powiewały już czerwone flagi.

Plac przed kościołem, blanki i podwórka cytadeli były szczelnie zapełnione przez żołnierzy, robotników i ciekawy tłum uliczny. Powitano Lenina burzliwemi okrzykami. On szedł, otoczony eskortą i towarzyszami, na środek placu, gdzie dla niego przygotowano mównicę.

Wstąpił na nią i długo patrzył na zwolna milknący tłum. Gdy ostatnie pomruki zacichły na blankach murów i krużgankach katedry, wyciągał ręce, niby objąć, ogarnąć chciał wszystkich tu zebranych, stojących w oczekiwaniu namiętnem.

– Towarzysze! – zawołał. – Po raz pierwszy w dziejach naszego kraju rewolucja stąpa po kamieniach tego straszliwego miejsca. Po raz pierwszy dumnie i zwycięsko powiewają nad niem sztandary czerwone, sztandary wyzwolenia! Wieki widziały tu rewolucjonistów, w lęku śmiertelnym dążących ku miejscu stracenia, lub dzwoniących kajdanami w kazamatach i lochach fortecy. Zgoła inne flagi biły czerwienią w oczy wykonawców woli carów i burżuazji. Były to skrwawione, szkarłatne, krwią zlane ciała męczenników, straconych ręką kata za walkę o wolność!

– Śmierć carowi! Precz z burżuazją! – buchnęły złe, ogłuszające okrzyki.

– Car będzie oddany pod sąd robotników, włościan i żołnierzy! – ciągnął Lenin, gdy się uciszyło znowu. – Burżuazja zostanie wytępiona, jako najstraszliwszy wróg nasz, wróg pro-letarjatu! Odbierzecie od niej ziemię, fabryki, kapitały, władzę; burżuazja zmarnieje, bo to tylko stanowiło jej siłę. Jeżeli zaś ośmieli się sprzeciwiać wam, zginie w potokach krwi! Pro-letarjat będzie nielitościwy i zwycięstwo rewolucji utrwali na zawsze! Towarzysze! Wszystko należy do pracujących i nic bez ich woli i zgody nie zostanie postanowione!

– Śmierć ministrom! – rozległ się krzyk. – Znajdują się w cytadeli! Oddać ich w ręce nasze!

Nie zdołał przebrzmieć ten krzyk niebezpieczny, podburzający, gdy Lenin rękę podniósł i, uprzedzając inne głosy, zawołał donośnie:

– Towarzysz nie wyraża woli proletarjatu, żądając burżuazyjnej zemsty nad nieszkodliwe-mi nikczemnikami. Kierenskij umknął i zamierza prowadzić na stolicę wojska. Lecz wiemy, że nasi towarzysze już uniemożliwili ten zamiar. Wojska Kierenskiego rozpadły się i żadna kompanja nie dojdzie do Piotrogrodu!

– Niech żyje Lenin! Lenin! Lenin! – przelewała się fala krzyków. Finowie uciszyli tłum.

– Towarzysze! Któż pozostał? Niemowlęcy Tereszczenko, śmieszny ministerek, kukiełka dziecinna, i inni, co nic nie zrobili ani złego, ani dobrego, bo nie mogli nic zrobić, nie mając ani rozumu, ani woli, ani władzy? Muszą oni wykryć nam wszystkie tajemnice carskiego rządu, nieznane narodowi układy, najważniejsze dokumenty i tem przysłużyć się proletarjatowi. Zwolnimy ich, bo tymczasem są nam potrzebni. Ministrowie Kierenskiego nie są dla was bardziej niebezpieczni niż wróble na dachu, towarzysze! Tłum ryknął śmiechem, niosły się zewsząd okrzyki:

– Och, Lenin! Och Iljicz, tęgi chłop! Ostry a język, niczem brzytwa! Cha – cha – cha! Ministrów nazwał wróblami na dachu! Och, rozśmieszył nas! Lenin! Lenin!

Inni wołali jeszcze głośniej:

– Wypuść wróbli z klatki…! Hej, czem oni są dla nas? Plunąć i rozetrzeć…

– Dobrze, towarzysze, spełnimy wasze życzenie! Ministrowie po przesłuchaniu ich przez towarzyszy Trockiego, Przeobrażeńskiego, Zalkinda i Rykowa zostaną zwolnieni – krzyknął Lenin. – A teraz rozchodźcie się do domów po znojnym dniu, a bądźcie baczni, aby nigdzie nie zaczaił się wróg rewolucji i proletarjatu! Niech żyje socjalistyczna republika! Niech żyje pracujący lud całego świata!