Изменить стиль страницы

– Ja się nie cofam! – zaśmiał się Lenin. – Ja tylko dążę do osiągnięcia ogólnego porywu i wysiłku największego.

– Rzeknijcie słowo, Włodzimierzu Iljiczu, a za godzinę nie będzie opornych… – mruknął Antonow i ponuro spojrzał na Lenina. – Wyrżnę chociażby cały centralny komitet partji i całą Radę robotniczych i żołnierskich deputatów!

Trzeci, ukryty w ciemnem załamaniu muru, zgrzytnął zębami.

– Co wam jest, towarzyszu Chalajnen? – spytał Lenin. Łamaną mową odpowiedział:

– Znacie fińskich rewolucjonistów, ochraniających was? Powiedźcie, a my zrobimy porządek… Nikt już nie będzie miał odwagi sprzeciwiać się wam…

Znowu zgrzytnął zębami i wyprostował się. Był jak młody dąb, twardy, nieugięty. Lenin śmiał się cicho.

– Obaczymy… Dzisiejsza noc pokaże – szepnął. – Teraz chodźmy!

Nie kryjąc się, wyszli na Newski prospekt, rozmawiając głośno o rzeczach obojętnych. Zatrzymano ich koło pałacu Aniczkowskiego. Patrol przeglądał legitymacje.

Były wydane na imię sekretarzy Rady robotniczej i delegata, powracających z pałacu Zimowego, gdzie rezydował rząd tymczasowy. Poszli dalej.

Na ulicy, gdzie podziemnem korytarzem przepływała rzeczka Ligowka, spostrzegli przed gmachem dworca kolejowego patrole żołnierskie, a w bramach wszystkich domów – zaczajone kupki ludzi – młodych i starych, w ubraniach cywilnych i w wojskowych płaszczach.

Posuwając się w stronę pałacu Taurydzkiego, spotykali coraz liczniejsze gromady robotników i żołnierzy, ukrytych w półciemnych zaułkach i we wnękach domów. samotne postacie i znaczniejsze tłumy ciągnęły ku Lugowce i placowi Znamienskiemu. Dalekie przedmieścia wyplusnęły te milczące groźne cienie, czające się i czołgające w mroku nocnym, łożyskami ubogich, brudnych ulic.

– Awangarda proletarjackiej rewolucji!… – szepnął Lenin i zatarł ręce. – Ci nie zdradzą!

– Nie zdradzą! – powtórzył Antonow. – Innych zgromadziliśmy wpobliżu poczty, fortecy i gmachu Banku Państwowego…

Umilkli, szybką idąc naprzód.

Doszli do dużego, rzęsiście oświetlonego gmachu, otoczonego obszernym ogrodem. Nie zdejmując palt i czapek, weszli do sali, zatłoczonej robotnikami, żołnierzami, studentami. Spostrzeżono ich odrazu. Po sali przebiegł szept zdumienia:

– Włodzimierz Lenin! Kierenskij kazał aresztować go… Lenin nie zna strachu!

Towarzysze tymczasem zamaszystym krokiem przedzierali się przez tłum, dążąc do stołu prezydjalnego, stojącego na wysokiem wzniesieniu.

Lenin wszedł na estradę, zerwał z głowy czapkę i, mając ją obydwiema rękami, zaczął mówić.

Głos jego brzmiał brutalnie, myśli padały twarde, proste, zrozumiałe; frazesy krótkie, nie upiększone fachową wymową, urwane nieraz na półsłowie, uderzały, jak ciężkie kamienie; była to mowa pełna siły wewnętrznej, przekonania niezwalczonego, swady niemal szalonej, gotowej wybuchnąć w nienawiść i bluźnierstwo.

Łysa czaszka miotała się w mętnem, przepojonem dymem powietrzu, podnosiły się, niby młoty i biły w stół pięści, zapalały się i gasły ognie w oczach, które wszystko ogarniały, badały każdą twarz, odpowiadały na każdy wykrzyknik, groziły i pochwalały, oceniały najdrobniejszy szczegół, nieuchwytny grymas na obliczach zgromadzonych.

Mowa była długa, lecz Lenin, niby wbijając gwoździe w drzewo, co raz to powtarzał jedną i tę samą zwrotkę:

– Oczekiwać dłużej byłoby zbrodnią! Byłoby zdradą rewolucji! Powstanie zbrojne powinno być rozpoczęte natychmiast. Rząd obecny nie ma ani zdrowego sensu, ani planu, ani się, ani ratunku. Ulegnie nam! Zawarcie pokoju zaproponujemy jutro! ziemię wieśniakom – natychmiast! Fabryki – robotniczym masom natychmiast! Albo zwycięstwo rewolucji, albo zwycięstwo reakcji!! Jeżeli zbrojne powstanie wybuchnie dziś – zwycięstwo, jeżeli będziemy zwlekali, klęska! Zwłoka, to – zbrodnia, to – zdrada! Zwycięstwo nasze będzie wymagało dwuch lub trzech dni bitwy. Niech żyje socjalna rewolucja! Niech żyje dyktatura proletarja-tu! Niech żyje zbrojne powstanie!

Zerwała się burza okrzyków, oklasków; do Lenina cisnęli się, tłocząc i przedzierając przez tłum robotnicy, żołnierze; ludzie krzyczeli, wyciągali do niego ręce, bili się w piersi. W tym zgiełku utonęły krzyki protestów i głosy, wołające:

– Szaleństwo! Utopja!

Na estradę wbiegł nagle olbrzymi marynarz i głosem, pokrywającym zgiełk i hałas, oznajmił:

– Krążownik „Aurora" na wezwanie towarzysza Lenina rzucił kotwicę na Newie! Działa jego skierowaliśmy na fortecę i pałac Zimowy! Czekamy sygnału!

Nieopisany entuzjazm ogarnął całe zgromadzenie. Nawet ci, co przed chwilą protestowali, krzyczeli teraz wraz z innymi:

– Niech żyje zbrojne powstanie!

Lenin uderzył pięścią w stół i podniósł wysoko nad głową rękę z zaciśniętą w niej czapką:

– Towarzysze! O świcie musicie być na miejscach, na najniebezpieczniejszych miejscach, w szeregach awangardy rewolucji! – wołał chrapliwie.

– Niech żyje Lenin! – rwały się i wybuchały nowe okrzyki.

Powstał zgiełk, zamieszanie: ludzie wybiegali z sali, tłoczyli się przy drzwiach, szukając swego ubrania. Inni otoczyli stół prezydjalny i słuchali, co mówił człowiek o bladej twarzy i zaciętych wargach; wbił czarne oczy, kruczą czuprynę, rozmiotaną w nieładzie, pochylił nad mapą i, zdawało się, groził haczykowatym nosem, na którym połyskiwały binokle.

– Tak! Tak! Towaszysz Trockij ma rację! – potakiwali chorąży Krylenko i barczysty marynarz Dybienko, wpatrując się w plan Piotrogrodu.

– Wysłać telegram do towarzysza Murawjewa, aby zaczynał „katarynkę" w Moskwie -rzekł Lenin, dotykając ramienia Trockiego.

– Telegram przygotowany! – odparł Trockij, patrząc przez szkła binokli zuchwałemi, świ-drującemi oczami. – Towarzysz Wołodarskij pojedzie na telegraf i wyśle depeszę.

– Czy uda mi się oszukać baczność rządowych cenzorów? – zapytał młody student.

– Telegraf w naszym ręku od południa. Cenzorowie przyłączyli się do partji – rzekł Antonow. Lenin zaśmiał się głośno, zaczął pocierać ręce i chodzić po estradzie, powtarzając:

– A, to dobrze! To dobrze!

Nagle spoważniał i skinął na Antonowa.

– Zaczynajcie, towarzyszu, natychmiast, aby się nie cofnęli ci, co nie mają odwagi! Człowiek w żołnierskim płaszczu nic nie odpowiedział i wybiegł z sali.

Lenin usiadł na uboczu i nie słuchał narad dowódców, którzy nazajutrz mieli poprowadzić proletarjat na zwycięstwo lub na śmierć. Wydobył z kieszeni kajet i zaczął pisać. Zbliżył się Trockij i ze zdumieniem patrzał na niego.

– Piszę artykuł, coś na kształt naszego manifestu; powinien on stanowić podwaliny nowego prawa – odpowiedział Lenin na milczące pytanie towarzysza. – Zróbcie wszystko, aby ten artykuł był jutro w dziennikach.

– Otoczę drukarnię „Prawdy" bataljonem Pawłowskiego pułku i dziennik z artykułem waszym zjawi się – rzekł Trockij.

Lenin zaczął się śmiać, zacierać ręce i powtarzać:

– Dobrze i tak, jeżeli inaczej nie można!… Dobrze i tak! Dokończył i oddał zapisane arkusiki Trockiemu. Dotknął jego ramienia i spytał:

– Jak będziemy tytułowali naszych ministrów? Ministrami nie możemy ich nazywać. Stary to i znienawidzony tytuł! Pomyślcie tylko! Minister Plewe, minister Goremykin, minister Kierenskij… Do djabła! To – na nic! Samo takie zestawienie może wzbudzić w masach nieufność i zgubić całą sprawę. Minister – to przeklęte, potrzykroć przeklęte słowo!

– Może… „komisarzami ludowymi" – podał myśl Trockij.

– Ludowy komisarz?… – mruknął Lenin. – Ludowy komisarz… Może, to i dobre?… Pachnie rewolucją, a to grunt dla mas… Komisarz ludowy!… Zupełnie dobrze!

Zatarł ręce i rzekł ze śmiechem:

– Już pisałem w naszych dziennikach o tem „Czy utrzyma proletarjat władzę w swoich rękach". Że władza zostanie zagarnięta – o tem już nie może być mowy i wątpliwości. Lecz jak ją utrzymać – należy wyjaśnić tłumom…

– To sprawa dalsza! – odparł Trockij. – Najpierw musimy dojść do władzy, a później… Lenin zmarszczył brwi i gniew zapalił zimne ognie w oczach skośnych.