Изменить стиль страницы

Jak pająk snuje swoją sieć, przeciągając ją pomiędzy gałęziami drzew, jak wicher, roznoszący zarodki chorób, jak w epoce Nerona pierwsi chrześcijanie, z ust do ust podający słodkie, pokrzepiające słowa Nauczyciela, – tak przędli niewidzialne nici wielkiego spisku, tak krzewili nową ewangelję towarzysze sprzysiężeni, kierowani przez Trockiego, Kamieniewa, Zinowjewa, Łunczarskiego, Stiekłowa i Bucharina, rozsiewając coraz dalej i dalej hasła niepokojące, budzące nadzieję i przerażenie.

Ten, w którego imieniu czyniono to, zostawał w cieniu, tajemniczy, ukryty przed okiem ludzkiem, – mały człowiek o twarzy mongolskiej i oczach bacznych, ostrych, nieugiętych.

Zaczaił się, jak pająk drapieżny, czyhający na zdobycz w ciemnej norze, gotowy do skoku i napadu; okrył się, jak straszliwy Jehowa, chmurami i mgłami, gdzie mogły się zrodzić łagodne błyski dnia i czarne, ponure zwoje mroków nocnych.

Czekał nieprzenikniony, niepojęty, zagadkowy i groźny zarazem.

Patrzył na wszystko spokojnie, pewny biegu wypadków.

Jeden pod drugim odchodzili ministrowie brużuazyjni i inteligentni, gnębieni troską o los ojczyzny, a bezsilni; po nich przyszedł drobny, ambitny adwokacik, Aleksander Kierenskij, podający się za zwolennika formuły zimmerwaldskiej, lecz pozujący na Napoleona. Miotał się beznadziejnie, pociągając do rządu coraz to nowych ludzi: to miljonera, to wczorajszego katorżnika-socjalistę; daremnie usiłował zadowolić rosnące z dnia na dzień żądania armji i tłumu ulicznego, którego bożyszczem chciał być; w tym pościgu szalonym za popularnością rozkładał własnemi rękoma armję, odtrącał od siebie wytrawnych i rozumnych polityków, otwierał drogę czekającemu na swoją kolej bolszewizmowi.

W tłumacz obudziły się już instynkty drapieżne. Nie było sposobu uspokoić ich i zadowolić.

Kierenskij rzucił na stół ostrożnie atuty: kontrolę Rad żołnierskich nad rozkazami dowódców i zniesienie kary śmierci nawet dla dezerterów i zdrajców. Posłyszawszy o tem, Lenin zatarł ręce i zawołał:

– Cha! Cha! Ten krzykacz już się wyczerpał! Teraz jest w naszym ręku! Armja wkrótce pójdzie za nami, bo to już nie armja, lecz zbrojny tłum, niebezpieczny i niepoczytalny.

– Kierenskij zniósł radykalnie karę śmierci… – zauważyła Nadzieja Konstantynówna. – To może wywrzeć wrażenie…

– Cha! Cha! – śmiał się Lenin. – To – oznaka zupełnej dezorientacji! Jak można w czasach rewolucyjnych odrzucać taką broń, jaką jest kara śmierci? To – słabość, tchórzostwo, brak rozumu! My podniesiemy tę broń! Wtedy, gdy partja nasza otworzy swoje atuty!

W Radzie robotniczych i żołnierskich delegatów szła nieprzerwana walka pomiędzy so-cjal-demokratami, ludowcami i bolszewikami, którzy nie pozwalali Radzie połączyć się z rządem i zrealizować swoich umiarkowanych projektów.

Głód i zamieszanie w Rosji rosły.

Wreszcie pewnego dnia na początku lipca, Lenin znowu zwołał swoich towarzyszy i, mrużąc oczy, zapytał cicho, znacząco:

– Czy nie spróbować otwartej, zbrojnej walki o władzę?

Zapanowało głębokie, trwożne milczenie. Wszyscy zrozumieli, że padły słowa, rozstrzygające losy rewolucji, partji i nielicznego grona sprzysiężonych,

– Zaczynać! – rozległ się dźwięczny, śmiały głos.

To mówił Stalin, Gruzin, odważny organizator bojówek.

Inni zaprotestowali. Spierano się długo i postanowiono odłożyć wystąpienie zbrojne. Rozumieli, że Rada robotniczych delegatów mogła jeszcze wstrzymać tłumy; na froncie pozostawały wierne dotąd rządowi pułki; prowincja nie przesiąkała dostatecznie rozkładowemi hasłami bolszewików; wieś, zagadkowa wieś rosyjska, siedziba Boga, biesów, męczeństwa biernego, dzikich, żywiołowych porywów, milczała.

Jednak robota agitatorów nie poszła na marne.

Zrozpaczone, głodne, czujące brak silnej władzy tłumy samorzutnie wyległy na ulicę z bronią w ręku. Bolszewicy zmuszeni byli stanąć na ich czele. Zamach nie udał się.

Rząd i Rada posiadały dosyć jeszcze zbrojnych się, aby móc stłumić wybuch. Bolszewiccy wodzowie zostali aresztowani i wrzuceni do więzienia.

Wśród nich jednak nie było tego, którego imię, jak płonące „Mane, Tekel, Fares", nieraz zapalało się na ścianach wspaniałego gabinetu Aleksandra III-go w Zimowym pałacu, gdzie obrał sobie siedzibę „Aleksander IV-ty", jak szyderczo nazywał Kierenskiego Trockij.

Lenin i Zinowjew zniknęli bez śladu.

Daremnie szukał ich Kierenskij i kierownicy Rady robotniczo-żołnierskiej – Czcheidze, Ceretelli, Czernow i Sawinkow.

Nie pomogło wyznaczenie olbrzymiej nagrody pieniężnej za wykrycie lub pojmanie „zdrajców ojczyzny".

Nikt nic o wodzu proletarjatu nie wiedział.

Kierenskij tymczasem triumfował. wygłaszał coraz bardziej napuszone mowy, kreował się na dyktatora Rosji, lecz, spostrzegłszy, że niewidzialny wróg niemal codziennie umieszczał w gazetach swoje artykuły, uląkł się ich groźnego znaczenia.

Znowu zaczęło się miotanie szaleńcze, bezładne, nikczemne.

Jednego dnia projektował Kierenskij dyktaturę wojenną carskiego generała Korniłowa, nazajutrz zdradzał go, ogłaszał wrogiem ojczyzny i stawiał go niemal poza prawem.

Nawoływał do nowej ofenzywy na froncie, przysięgał, że Rosja wykona swoje zobowiązania względem sprzymierzonych i wytrwa do zwycięskiego końca; jednocześnie coraz głębiej rzucał do armji ziarna demoralizacji, schlebiał żołnierzom, obiecywał to, czego spełnić nie mógł; okłamywał i zwodził.

Konferował z posłami cudzoziemskimi o obronie frontu i tuż na poczekaniu zwoływał „naradę demokratyczną", składającą się ze zdecydowanych przeciwników wojny.

Odgrażał się z bezczelnem zuchwalstwem, że zdusi wszelkie oznaki buntu i niekarności, a tymczasem nie wiedział tego, że bronić go będą tylko uczniowie szkół wojskowych: dzieci i młodzież, porwane czczemi frazesami „błazna rewolucji", oraz bataljon dziewcząt i młodych kobiet, dowodzonych przez Boczkariową.

Kierenskij nie uświadamiał sobie ani rzeczywistej sytuacji, ani swego wpływu, urojonego w zaciszu gabinetu cesarskiego, ani swoich się.

Wiedział o tem dokładnie ktoś inny.

Chodził właśnie po poddaszu szopy, stojącej na podwórzu domu robotnika Jemeljanowa niedaleko od Piotrogrodu, przy stacji Razliw. Był to Włodzimierz Lenin.

Zacierał ręce, śmiał się i mówił do towarzyszy Jemeljanowa i Aliłujewa:

– Stary Kryłow napisał w jednej ze swoich bajek, że „usłużny głupie niebezpieczniejszy jest od wroga". Burżuje mogą teraz mówić tak o Kierenskim! „Aleksander IV-ty" był naszym najlepszym sprzymierzeńcem! Wpuścił nas do Rosji, rozwalił armję i zohydził samego siebie w oczach wszystkich. Możemy teraz iść i niemal gołemi rękami brać władzę. Rządu niema… Być może, trzeba będzie popukać z kulomiotów w mołojców-mieńszewików, ale i to nie zabierze dużo czasu!

– Poczekać trzeba trochę, Iljiczu, bo, słysz, generałowie ruszać się zaczęli, kozaków podburzają przeciwko nam i jakieś oficerskie bataljony tworzą. Nie czas jeszcze!

– Wiem! – śmiał się Lenin. – Nie spieszy mi się, bo wiem, że nasza sprawa z dniem każdym na lepszą drogę wychodzi! Wrogowie nasi sami się poźrą…

Pisał listy, artykuły, ulotki; szerząc podejrzliwość, oburzenie, nienawiść; rozpowszechniając plotki, oszczerstwa; oskarżając rząd i idących z nim socjalistów o imperialistyczne tendencje, nawołując do organizacji, do zbrojenia się; nalegając na zawarcie natychmiastowego europejskiego pokoju bez aneksji i kontrybucji; żądając oddania pełnej władzy robotniczym, żołnierskim i włościańskim Radom.

Socjaliści-mieńszewicy, zatrwożeni rosnącą rewolucyjnością fabrycznych robotników, wytężyli siły i wpadli wreszcie na ślad Lenina.

Wódz został na czas poinformowany.

Wyjechał z Razliowa i przeniósł się do Finlandji. Zatrzymawszy się w Wyborgu, spowodował straszliwą rzeź oficerów miejscowej załogi, co natychmiast echem się odezwało w Kronsztacie, gdzie marynarze wymordowali swoich oficerów i faktycznie zawładnęli twierdzą i całą flotą na Bałtyku.