Изменить стиль страницы

Lenin milczał. Amerykanin spojrzał na niego i dodał:

– Etapy postępu… epoki historyczne w dziejach narodów, to biografje genjuszów na różnych polach pracy.

Lenin wciąż się nie odzywał.

Pykając fajką i lekko kołysząc się na kamieniu, Mr. King mówił:

– W zakresie poglądów materjalistycznych Ameryka prześcignęła wszystkie inne kraje. Doszła do tego drogą popierania wybitnych indywidualności. Posiadamy całe dynastje dziedzicznych indywidualnych zdolności, graniczących z genjalnością. Należy pamiętać, że wyłoniły się one z najniższych, nieraz najnędzniejszych warstw społeczeństwa. To przeczy twierdzeniu pana, Mr. Lenin, że tylko dziedziczna burżuazja jest zdolna do uciemiężania słabszych. Pan, może, nie wiem, jakie myśli rodzą się w głowach potomków pastuchów, ulicznych sprzedawców gazet, drobnych handlarzy, zwykłych majtków, nieraz – kryminalnych zbrodniarzy!

Lenin podniósł głowę i słuchał uważnie.

– Myślą oni o zmianie pustyni na plantacje bawełny. Mają opracowane plany i kosztorysy potężnych tam Missisipi i jej dopływach; wiedzą o możliwości podniesienia urodzajności gleby zapomocą prądów elektrycznych wysokiego napięcia; marzą o zastąpieniu rąk ludzkich traktorami w rolnictwie, a w przemyśle – skomplikowanemi, dokładnemi maszynami, poru-szanemi elektrycznością, którą dostarczą w dowolnej ilości wodospady, wartkie rzeki, wiatr i bijące w brzegi fale morskie; są przekonani, że wkrótce porzucą kopalnie węgla, gdzie w pocie czoła i z narażeniem życia pracują, jak niewolnicy, ludzie różnych barw. Wszystko zastąpi elektryczność! Zaopatrzy nas w ciepło, światło i siłę. Znikną tłumy robotników, ustanie ich ciężka praca i przestanie istnieć zwalczona przestrzeń. Elektryczna energja i chemja staną się karmicielkami i służebnicami ludzkości Ba! Jeden z moich kolegów – inżynier-chemik, jak ja, twierdzi, że za 50 lat chemja będzie dostarczała włókna na ubranie, syntetycznego pokarmu, a w połączeniu z elektrycznością i biologią – czarodziejskiego panaceum w walce ze śmiercią! Znam pewnego agronoma, opracowującego system gospodarki rolnej pod ziemią na wypadek oziębienia powierzchni naszej planety… Inny znów – biolog pracuje nad uregulowaniem płodności much i nad wytwarzaniem dowolnie, czy to męskich, czy żeńskich osobników, nosząc się z myślą o sztucznem wychowaniu genjuszów, narazie… wśród owadów i jaszczurek!

Lenin siedział zasłuchany. Miał szeroko otwarte oczy, pełne błysków. Wchłaniał każde słowo.

Spostrzegłszy zainteresowanie się Rosjanina, Amerykanin ciągnął dalej:

– W innych dziedzinach wiedzy praktycznej kipi również wytężona praca! Werbujemy obecnie kadry ludzi, najzdolniejszych do przyjęcia i rozwoju pewnych doktryn, czy to naukowych, czy technicznych; formujemy armję wysoko wykwalifikowanych robotników o zupełnie harmonijnym stosunku fachowości do fizjologicznych i psychologicznych odruchów; projektujemy założenie specjalnej organizacji dla racjonalnego wykorzystania czasu. aby żadna chwila nie była stracona bez pożytku.

– Jakie to wspaniałe! – wyrwał się Leninowi okrzyk zachwytu.

– Bardzo wspaniale, ale również niebezpieczne, m y d e a r! – zauważył Mr. King. – Zadam panu kilka pytań, które objaśnią moją obawę. Czy nie grozi ludzkości niebezpieczeństwo, że na gruncie podobnych eksperymentów zjawi się człowiek, umysłowo niezwykłe potężny, i podporządkuje wszystkich swojej woli, być może, skierowanej na najstraszliwszy ucisk? Czy tworzenie armji najzdolniejszych robotników, najbardziej przystosowanych do pewnych czynności, nie stanie się początkiem nowej klasy uprzywilejowanej i czy nie powstanie wskutek tego jeszcze bardziej głęboka przepaść pomiędzy warstwami społecznemi? Czy nie pociągnie to za sobą wybuchu nienawiści, rewolucji, wojny? Wreszcie – co uczynimy z miljonami szeregowych, zwykłych robotników, systematycznie wyrzucanych za burtę życia państwowego przez maszyny nieżywe i przez maszyny żywe i myślące, jakimi będą specjaliści, dobrani na podstawie ścisłych badań naukowych?

Lenin długo nie odpowiadał. Zmarszczki poruszały mu się na czole, przymknięte powieki drżały.

– Szeregowcy powinni powstać – syknął, – wymordować nadmiar ludzi-maszyn, potrzebnych zaś trzymać żelazną ręką, gwałtem, terorem zmusić ich do służenia całemu społeczeństwu, które będzie kontrolowało sprawiedliwego podziału produktów.

Amerykanin zaśmiał się szyderczo.

– Zburzenie wyższej formy cywilizacji dla dobra tłumu biernego i ciemnego? Powrót do starych metod gospodarstwa? – spytał.

– O, nie! – wybuchnął Lenin. – Proletarjat posiada wielką wynalazczość w zakresie przerażającego teroru! Potrafi on zmusić fachowców do pracy wytężonej, sumiennej i postępowej. Oprócz tego, jak mrowisko, zacznie on wytwarzać ściśle obliczone kadry specjalistów we wszystkich dziedzinach. Będzie to następnym etapem pracy biologów i psychologów!

Mr. King oczy szeroko otworzył.

– God! – zawołał. – Zabrnął pan jedną nogą w mroczne średniowiecze, z jego gwałtem i przemocą, drugą – w krainę dalekich, fantastycznych wieków! Ani na jednem, ani na dru-giem nic zbudować panu się nie uda!

– Zobaczymy! – syknął Lenin i zęby zacisnął.

– Nie zobaczymy! – zaprzeczył Amerykanin.

– Strach o życie i twarda, niemiłosierna ręka cudów mogą dokazać?! – szepnął Lenin.

– Cudów – nie! Zbrodni – tak! – padła stanowcza odpowiedź.

Po tych słowach, wypowiedzianych z oburzeniem, Amerykanin wstał i, nie patrząc na Lenina, rzekł:

– Myślałem, że pan dąży do rewolucji, aby wstrząsnąć zmaterjalizowanym, mieszczańskim światem i utorować drogę dla ducha… Tak myślałem… Tymczasem pan marzy o bandytyzmie na wszechświatową skalę. To straszne!

– Dla pana, Mr. King, który sobie przyjeżdża co pięć lat na wypoczynek do Szwajcarji, wypchany dolarami! – zawołał Lenin, z nienawiścią patrząc na potężną figurę Amerykanina. – Ale takich, jak pan, na świecie jest, powiedzmy, miljon, a reszta – tysiąc siedemset miljo-nów nie mają tak eleganckiego ubrania, ani dziesięciu chociażby dolarów na dzień jutrzejszy i są głodni. Rozumie pan? Głodni! Nasze przysłowie rosyjskiej mówi: „głodnego słowika nie można nakarmić najpiękniejszemi piosenkami"! Duch! Człowiek dolarów ośmiela się prawić o duchu!

Śmiał się zuchwale, bezczelnym, złym wzrokiem małych oczu czarnych wpatrując się w czerstwą twarz zdumionego i oburzonego Amerykanina.

Mr. King w milczeniu skinął głową i odszedł.

Lenin pozostał, czerniąc się na kamieniu, jak duży, posępny ptak. Patrzył nadół, na rozciągające się w różne strony doliny, na kwadraty winnic i pól, na błyszczące nici stalowych szyn, na szare plamy wiosek, miasteczek, na połyskujące kopuły i krzyże Zurychu, na taflę spokojnego jeziora, które leżało na dole, jak płyta z lapis-lazuli.

Nie widział nic. Wzrok jego przebijał mgliste opary i chmury, gromadzące się na wschodzie i biegł dalej i dalej…

Spodziewał się ujrzeć nędzne zagony chłopów rosyjskich i – nie poznał ich.

Toczyły się tam olbrzymie traktory, poruszane elektrycznością i zastępujące pracę tysięcy rolników spoconych, zziajanych, i koni, z wysiłkiem ciągnących pługi.

Dymiły kominy setek elektrowni i fabryk bez liku; w schludnych domkach wieśniaczych świeciły się okna, rzęsiście oświetlone.

Odświętnie ubrani robotnicy, o rękach czystych i obliczach spokojnych, powracali do domu bez pośpiechu i radości. Byli wszyscy podobni do siebie, jak bliźnięta, w jednakich strojach, nie różniąc się pomiędzy sobą ani wyrazem twarzy, ani ruchami.

Lenin zrozumiał, że te ludzkie zjawy, zrodzone w jego wyobraźni, są maszynami, posia-dającemi harmonijność ruchów i straszliwą siłę zbiorową, pozbawioną namiętności.

– Czy są szczęśliwi ci ludzie? – błysnęła nagła myśl.

– Są spokojni – dobiegła odpowiedź.

Lenin patrzył wciąż, wbijając czarne oczy w daleki, mglisty horyzont. a placach miasteczek i osad – tam, gdzie niegdyś stały przybytki Boże, wznosiły się teatry, muzea i szkoły.