Изменить стиль страницы

Zważywszy na wieki dryfu, „Wolszczan" został znaleziony we wcale niezłym stanie. Musiał jednak przechodzić przez jakiś systemowy śmietnik, bo podziurawiło go mniejszymi i większymi meteorami niemal na wylot. Wszystkich sześcioro członków załogi znaleziono w anabiozerach. Dwoje nie żyło już przed ich zamknięciem, reszta zmarła w efekcie postępującej degradacji sprzętu.

Teraz de la Roche doceniału znaczenie Adama Zamoyskiego, który w rzeczywistości mógł nazywać się inaczej, lecz nikt nie wiedział jak, bo jego DNA nie odpowiadało żadnemu z sześciu DNA zachowanych w Plateau jako DNA członków załogi feralnego statku. To samo dotyczyło zresztą dwóch innych trupów.

Czyżby ktoś podmienił w głębokim kosmosie troje ludzi? Zmienił DNA i RNA każdej ich komórki, wszystkich mitochondriów? To ewidentnie wskazywało na interwen-

cję technologii z wyższych rejonów Krzywej. Czyżby Piąty Progres? To byłoby coś! Czy Gnosis konsultowała sprawę z antari, rahabami i usza? Trzeba by wystosować oficjalne zapytanie. De la Roche uznału, że nie powinno ono wzbudzić żadnych podejrzeń: zwykła ciekawość. Wysłału zatem Traktem laufra do Pól korporacji. Kilka Kplancków później laufer przyniósł odpowiedź sprowadzającą się do jednomyślnego dementi wszystkich trzech Cywilizacji.

Może więc jacyś Deformanci. Mhm. Trudno powiedzieć.

Niemniej wskrzeszeniec reagował na nazwisko Adama Zamoyskiego, Adamem Zamoyskim się pamiętał – Gnosis tymczasowo zaakceptowała tę tożsamość.

Maximillian podeszłu do Zamoyskiego, który zbierał właśnie odłamki szkła z ziemi. (Tylko jeden kieliszek się rozbił).

– Dzień dobry.

– A tak, tak. Wygrał pan, czy przegrał?

– Ja się nie zakladałum.

– Kiedyś żonglowałem pięcioma.

– Naprawdę?

Zamoyski wyprostował się, zawinął szkło w serwetkę, rozejrzał się i wrzucił je do najbliższego kosza.

Prymarna Maximillianu przyglądała mu się spokojnie, z rękami założonymi za plecami. Analiza angielskiego, jakim posługiwał się Zamoyski, wskazywała, iż nie stanowił on jego języka ojczystego.

Ciekawe, jak szczelny jest ten filtr retro.

– To podobnie jak Wielka Loża – rzeklu prymarnym de la Roche. – Trzy naraz i wszystko spada, rozpryskuje się w drobny mak.

Zamoyski zignorował słowa Maximillianu, spoglądał obojętnie, głowa ani drgnęła, nie poruszyły się oczy.

Analizer behawioru nie miał wątpliwości: Zamoyski nie usłyszał nic ze słów Maximillianu, SI ocenzurowała.

Biedny półtrup, żyje w XXI wieku.

– Ponoć jest pan kosmonautą.

– A tak, tak. – Tym razem zareagował. – Kosmonautą. Byłem. – Wykrzywił się dobrodusznie. – Misiu zakopiański. Chce się pan sfotografować?

– Nie, dziękuję. Miał pan jakieś ciekawe przygody?

– Słucham? – mruknął roztargniony Zamoyski.

Już bowiem na czym innym skupiał swą uwagę – zawiesił wzrok ponad ramieniem prymarnej de la Roche'u, na wysokości zamkowych blanków.

– W kosmosie – ciągnęłu phoebe gładkim, niskim głosem, obracając ku mężczyźnie tułów i przechylając głowę. – Przydarzyło się panu coś ciekawego? Wie pan, ludzie różne rzeczy opowiadają…

– A tak, tak. Coś ciekawego. Na pewno.

Pocierał o siebie nerwowo wnętrza wielkich dłoni. Czy to jest jego oryginalny fenotyp, czy też przeskalowano go do współczesnych warunków? Zresztą czy naprawdę był Adamem Zamoyskim? Wszystko sprowadzało się do arbitralnych decyzji. Wybrano mu zatem ciało o wysokości metra i dziewięćdziesięciu pięciu centymetrów i dzięki temu był teraz wzrostu średniego.

Prymarna Maximillianu miała jego spoconą twarz na wyciągnięcie ręki. Jasnobłękitne oczy Zamoyskiego celowały tuż obok.

Na Polach phoebe'u pytania mnożyły się niczym gorąca kultura bakteryjna. Czy dobór wieku i rzeźba fenotypu wskrzeszeńca były przypadkowe, czy też wynikały ze skanu jego mózgu sprzed rekonstrukcji? Czy Gnosis dysponuje dodatkowymi, nieujawnianymi informacjami o wyprawie „Wolszczana"? W jakim celu Judas wpuścił tę ofiarę między gości weselnych?

Oblicze miał Zamoyski pobrużdżone głębokimi zmarszczkami, brwi zgoła nastroszone, wąs gęsty, usta jak

pęknięcie kamienia. Bardzo barczysty, pochylał głowę do przodu.

Na peryferyjnych Polach Maximillianu wybuchały szybkie atraktory skojarzeń wizualnych: bokser – byk – buldu-żer – taran.

– Co takiego? Jakaś przygoda w kosmosie? Ha, może i trafiliście na ślad życia pozaziemskiego! Wie pan, jakie plotki się bez przerwy słyszy? – dopytywału się de la Roche, cierpliwie sondującu precyzję filtra nadzorczej seminkluzji.

Ale on, Zamoyski – nie usłyszał? zignorował? był zbyt pijany? namyślał się tak długo? Bo znowu nie odpowiedział.

Z głębi namiotu wróciła jego żona, szczupła brunetka w przewiewnej bawełnie.

Żona? Plateau naświetla inny obraz: nanomatyczna kukła strażniczej SI. Skromna wizytówka plateau'owa informuje o statusie manifestacji: leasing Gnosis Inc. – cesarska licencja bezterminowa – funkcja terapeutyczna.

– Ile pamięta? – zwrócilu się do niej de la Roche, pew-nu, że saminkluzja to wytnie i Zamoyski nie usłyszy słów, nie spostrzeże nawet ruchu warg.

– Z pamięci krótkoterminowej niewiele ocalało – odparła SI, wygładzając białą sukienkę.

Minęła manifestację phoebe'u, obdarzając ją kosym spojrzeniem, i ujęła Zamoyskiego pod ramię. Adam nie uczynił ruchu, by się wyrwać, nie uczynił ruchu, by przygarnąć ją bliżej, nie zmienił też wyrazu twarzy. Wydawał się być już dość mocno odurzony – choć przed chwilą żonglował czterema kieliszkami. Czyżby seminkluzja była w stanie nakładać nań tak brutalne blokady?

– Przenieśliście go na Plateau, czy ma tylko siatkę na korze?

– Tylko wszczepkę nanomatyczna – odparła SI, prowadząc powoli „męża" na słońce. – Rozszerzoną konekcyj-

kę Czwartej Tradycji. Stahs Judas ma nadzieję w końcu ją usunąć.

– Kupi mu obywatelstwo? – De la Roche postępowału za nimi.

– Może. – Seminkluzja uśmiechnęła się dwuznacznie. – To zależy. Proszę go zresztą samu zapytać, phoebe.

Obydwie manifestacje nanomatyczne obejrzały się równocześnie na McPhersona. (Na biologiczną manifestację McPhersona, myślału Maximillian). Judas McPherson sunął w swym fraku przez gęstniejący wokoło tłumek gości, w stronę młodej pary, skrytej w cieniu pierwszych drzew parku, za stołami z prezentami. Na wargach: monarszy półuśmiech. W oczach: złośliwa ironia i pogarda. Jego oczu Maximillian nie widziału przez czarne szkła okularów Judasa, lecz taki wyraz miały one w 99% modeli frenu stahsa Judasa McPhersona hodowanych na Polach de la Roche'u.

– No właśnie – westchnęła zza ich pleców -

Kto? Błyskplanckowa analiza głosu i Maximillian już wie, że to -

Angelika, najmłodsza córka McPhersona, siedemnaste jego dziecko według starej Tradycji – przeciągając westchnienie, mówi na wydechu:

– Przypuszczam, że tak to wygląda na wszystkich weselach, na które go zapraszają: on jest zawsze główną atrakcją, centrum uwagi.

Odwrócili się do niej, prymarna SI się ukłoniła, Zamoyski ucałował dłoń.

Angelika uśmiechnęła się do niego serdecznie.

– Panie Zamoyski, panie Zamoyski… znowu pan przesadził? Może jednak jakieś łagodniejsze trunki. Nie smakują?

– Smakują – odrzekł mężczyzna, ostrożnie artykułując głoski. – Wszystko tu smakuje. Ale są zbyt… powolne.

– Tak?

– Niestety – pokiwał głową. – Jestem alkoholikiem – rzekł i porwał z tacy przechodzącego obok kelnera kolejny kieliszek.

– O? A czemuż to?

De la Roche zachichotalu w duchu. Cóż za dialog przez stulecia…!

Bo właściwie na ile subtelne mogą być ingerencje nadzorczej SI? Czy powinna ona na przykład przeredagować ostatnie pytanie Angeliki? McPherson zapytała jak o wybór, lecz Zamoyski pochodzi z epoki fatalizmu, z epoki predestynacji ciała i umysłu. Pili, bo musieli. Chorowali, bo musieli. Umierali, bo musieli. Nie było wyboru.

Nawet więc jeśli słyszy – to co słyszy? co rozumie?

– Tego drinka – Zamoyski jął tłumaczyć z poważną miną, nachylając się na prostych nogach ku czarnowłosej dziewczynie; upadająca wieża, ludzki obelisk – tego drinka wypiję, bo poprzedni był zbyt słaby. Tamtego potrzebowałem, bo ten przed nim nie starczył. A on -