Изменить стиль страницы

De la Roche zapytuje samu siebie:

Czy to możliwe, iż Tutenchamon podejrzewa o to nas? I czy wobec tego należy wyprowadzać nu z błędu? Co Ho-

ryzontaliści zyskaliby na przekonaniu jednej z potężniejszych inkluzji, że posiadają siłę i determinację dla prowadzenia otwartych działań ofensywnych? Plateau ostatnio śpiewało także o naszej prywatnej Wojnie, ukrytej gdzieś za siódmym horyzontem… Czy to prawda? Czy rzeczywiście ją posiadamy?

Maximillian pytału się ze szczerą ciekawością. Przy-puszczału, że przed przybyciem do Farstone poddału się silnemu formatowaniu, wycinając sobie z użytkowej pamięci wszelkie niekonieczne a kompromitujące dane. Maximil-lian samu więc już nie wiedziału, czego nie pamięta i czego nigdy nie pamiętału. Zapewne w rozmaitych pozacywiliza-cyjnych Plateau miału poukrywane metry i metry sferyczne pamięci wyciętej z rdzenia swego frenu – tego się po sobie spodziewału, nawet będąc tym, kim w owej chwili byłu. Nie wycięłu bowiem z siebie makiawelicznej podejrzliwości.

A może właśnie tę podejrzliwość dodatkowo sobie za-programowału na wizytę w Farstone.

Rzekłu:

= Miejmy nadzieję, że wszystko szybko się wyjaśni i żadna zła wiadomość nie zepsuje tak pięknego dnia.

Inkluzja spaliła swą plateau'ową manifestację i wycofała się z Ogrodów. De la Roche skasowału secundusowe per-ceptorium pianek później.

Z powrotem skupiłu się na trawniku przed zamkiem McPhersonów. Całe spotkanie w Ogrodach nie trwało więcej jak dwa Gplancki a-czasu.

Prymarna manifestacja Tutenchamonu zagrzechotała bransoletami w krótkim ukłonie i odeszła.

Maximillian odszukału wzrokiem Judasa McPhersona, zirytowanu, że pod obowiązującym na przyjęciu protokołem musi się ograniczać do jednego kierunku spojrzenia. Taak, Tradycja jest niewątpliwie bardzo wygodna dla stah-sów. Jak rozumują nasi kochani stahsowie? „Skoro my nie

możemy – nie chcemy – podnieść się na ich poziom, niech oni zejdą na nasz". Tyrania wychodzi na jaw w każdym szczególe, dumalu de la Roche. Żyjemy w jarzmach neandertalczyków.

Weszlu do namiotu, skryłu się w chłodnym cieniu kolorowego płótna. Odstawiłu kielich z niedopitym winem i nałożyłu sobie na talerzyk lodowe ciasto. Z poukrywa-nych przemyślnie głośników sączyła się muzyka, kwartet smyczkowy, jakaś improwizacja, bo nie skojarzyłu jej z niczym już pływającym w morzach danych.

Spod stołu zerknął złowrogo na de la Roche'u pies, wielki bernardyn. Zawarczał z głębi gardła, unosząc łeb. Zwierzęta nie lubią nanomatycznych reprezentantów, niepokoi je całkowity brak zapachu większości użytkowych manifestacji, inf jest wszak tak gruboziarnisty… Maximil-lian odsunęłu swego primusa od stołu.

Lodowe ciasto było mdląco słodkie. De la Roche nie chciału psuć sobie humoru i postanowiłu lubić ciekłą słodycz. Postanowiłu – lubilu. Oblizując wargi, nałożyłu sobie drugą porcję.

Przy wejściu do namiotu natknęłu się na ambasadora rahabów. Ambasador przywdziału manifestację starego Marlona Brando. Przekomarzału się właśnie z trójką stah-sowych dzieci, w ramach protokołu pedantycznie symulując pot na czole i ciężki oddech.

– Ależ nie, ależ nie! – wołału, wymachując pustym kuflem. – To nie my zjadamy gazowe olbrzymy, to usza!

– Usza inwertują obłoki wodorowe – upierała się kilkuletnia dziewczynka w różowej sukience, białych podkola-nówkach i błękitnych kokardach wpiętych w blond włosy. Sięgała prymarnej manifestacji ambasadora do pasa.

– Nieprawda! – uniósł się chłopczyk o buzi umazanej czekoladą. – Oni są z metanowych mórz!

– No ja chyba wiem lepiej – westchnęłu ambasador.

– Więc którzy są krzemowcami? – włączył się drugi chłopczyk, dotąd zajęty rozsmarowywaniem po marynarce plamy żółtego sosu.

– Antari – odparł mu ten czekoladowy.

– A kto to?

– No krzemowce!

Ambasador, przewracając oczami, podreptału do ustawionej na krzyżakach wielkiej beczki i napełniłu kufel. Maximillian uśmiechnęłu się porozumiewawczo.

– Dzieci.

– Dzieci – sapnęłu rahab.

– Nie przeczę, jest w tym pewien urok, prahbe. Ambasador westchnęłu wielorybio.

– Ech, polityczne z ciebie zwierzę, nawet tu mi nie darujesz.

Machnęłu wielką ręką i, wyminąwszy brzdące molestujące flegmatycznego bernardyna, wyszłu z namiotu.

Maximillian spokojnie dokończyłu ciasto, odłożyłu talerzyk, otarłu usta. Już nie traciłu nerwów tak łatwo, jak na początku wesela. Mapa jenu Pól emocjonalnych znów przypominała Mandelbrota, z dobrze wykształconym rdzeniem i peryferyjnymi odbiciami; nowy protokół uczuciowy był bardziej elastyczny.

Mrużąc oczy stanęłu na granicy słońca i cienia, pod fałdą zawiniętego płótna namiotu.

Obluszczone mury zamku wznosiły się wysoko nad rozsłonecznionym trawnikiem, kamienne płaszczyzny chropowatego cienia. Ponad bryłą zamku żeglował wielki czerwony balon z wypisanymi na powłoce życzeniami dla nowożeńców. Wiatr od morza kołysał balonem, szarpał go w dół i w górę. Nieba, tak czystego, tak błękitnego, nie znaczyły najdrobniejsze strzępy obłoków, nawet ptaków nie dojrzału, upał przygniótł je do ziemi. Cienie zamku i namiotów wycinały w trawniku koślawe formy, wewnątrz nich

gromadzili się goście. Pod największym, śnieżnobiałym namiotem szykowała się na owalnym podium orkiestra; Maximillian widziału muzyków strojących instrumenty, dzieci chowające się za deskami estrady. W kącie, gdzie cień najgłębszy, jakiś mężczyzna zdjąwszy marynarkę żonglował czterema kieliszkami. Musiał być już lekko wstawiony. Żona dawała mu dyskretne znaki. Ale żonglował jeszcze zamaszyście). Dzieciaki stały z otwartymi buziami. Kilka osób zakładało się, czy facet upuści szkło. Zahuczała strojona gitara i kieliszki spadły na ziemię. Wszyscy się śmiali, łącznie z niefortunnym żonglerem.

Maximillian łyknęłu z Plateau nieco głębiej. Mężczyzna nazywał się Adam Zamoyski, lecz w etykietce plateau'owej ujmowano to nazwisko w cudzysłów. Nie był stahsem. Nie był też niepodległą manifestacją phoebe'u starego obrządku. Był własnością McPhersona.

Materialne szczątki Zamoyskiego odzyskano z „Wolsz-na którego wrak, idący dzikim kursem ostro od

czana"

ekliptyki, natrafił trójzębowiec Gnosis. Znaleziono tam jeszcze kilka innych trupów, ale mózgu żadnego z nich nie udało się odbudować. Natomiast ten tu połataniec – według danych z publicznych Pól Plateau – posiadał oryginalne wspomnienia i oryginalny fren. Aktualnie znajdował się pod nadzorem SI z Plateau – owa seminkluzja filtrowała mu rzeczywistość, symulując jego współczesność i stymulując rekonstrukcję pamięci. W niej bowiem zamknięta była tajemnica losów „Wolszczana".

Gnosis nie informowała, dlaczego po prostu nie włożono Zamoyskiego do terapeutycznej AR.

W publicznych zasobach Plateau znajdowały się dosyć bogate dane na temat misji statku. Zbudowany w około-księżycowej stoczni ALMA w 2091 roku, wyruszył w drogę 2 grudnia 2092. Cel: anomalia czasoprzestrzenna pół roku świetlnego od £ Eridani.

Ach, to była pierwsza ekspedycja do Złamanego Portu! Po te informacje nie mustału de la Roche sięgać do zewnętrznych Pól, to był kamień milowy Progresu Homo Sapiens.

Port Deformantów z nieznanych przyczyn rozpruł się, gdy mijał e Eridani. Nie przeżyłu żadnu Deformant. Po katastrofie pozostało tam nieregularne ugięcie czasoprzestrzeni, siejące losowo wiązkami długich kraftfal. Obiekty złapane w siodło takiej fali ześlizgiwały się poza zasięg ziemskich teleskopów z prędkością ponadświetlną.

W końcu parę państw z Ziemi wysłało ekspedycje dla zbadania fenomenu. Pierwsze trzy szlag trafił, Złamany Port połknął je bez śladu. Była to oczywiście wielka nieostrożność ze strony naukowców, że pchali się tak prosto w paszczę wulkanu, ale wtedy właśnie Homo sapiens jeszcze się zupełnie nie znali na kraftunku. Wiedza, technologia przyszły dopiero potem; na Złamanym Porcie ludzie nauczyli się podstawowych praw, dzięki niemu zbudowali swoje pierwsze Kły, dzięki niemu przekroczyli Drugi Próg Progresu.