Potem nagle zmiękła, zwiotczała, nie z ulgą spełnienia, ale tak, jakby nagle zdała sobie sprawę z bezcelowości swojego wysiłku. Wyślizgnęła się spod niego w milczeniu, odpychając się niemal z odrazą, niczym znudzony pieszczotami kot, i nic nie mówiąc poszła do łazienki. Usłyszał szum prysznica. Prawdopodobnie z bardzo gorącą wodą.

Przekręcił się twarzą do poduszki (pozostał tak, pogrążony w nieokreślonym poczuciu winy. Odrzucony po użyciu. Zużyty. Zdradzony – przy pomocy własnego ciała.

Rano zaczął od tego, że kiedy tylko zamknęły się za nią drzwi, zadzwonił do Zakładu i powiedział, że ma grypę. O tej porze roku grypa to nie jest nic nadzwyczajnego – każdy ma grypę. Wirusy unoszą się spasione i zmutowane, całymi chmurami wypełniają autobusy, w których co chwila rozlega się czyjś mokry kaszel. Do licha, można się przeziębić tylko wyglądając przez okno. W niektóre dni można dostać gorączki na samą myśl o pójściu do pracy.

Dydaktyka się od tego nie przewróci. Najwyżej studenci nie będą mieli kilku zajęć. Będą szczęśliwi. On będzie szczęśliwy. Wszyscy będą szczęśliwi, z wyjątkiem profesora Węglicza, który nic na to nie poradzi.

Oczywiście, było to słabe alibi, użyteczne o tyle, że mógł zyskać trochę czasu. To była wymówka tylko wobec pracy, całkowicie nieodporna na działania jego żony.

Zadzwonił więc do jej biura i powiedział, że nie będzie można go złapać w zakładzie. „Zajęcia terenowe”. Brzmiało dobrze, sugerowało konieczność jakichś wyjazdów. Nie było takich zajęć, ale mogły być.

Korzystając z rzadkiego luksusu poranka spędzonego w domu, wykąpał się, ogolił i bez pośpiechu zrobił sobie obfite śniadanie. Miał zamiar działać i to samo w sobie już przynosiło ulgę. Na razie chciał wiedzieć. Nie miał pojęcia, co zrobi, kiedy już się dowie, ale to była przyszłość. Na razie czekał. Obserwowanie jej biura przez cały dzień z pewnością byłoby bardziej prawidłowe metodologicznie, ale niemożliwe technicznie. Nie miał samochodu, nie mógł sterczeć cały dzień na ulicy i gapić się na drzwi firmy. Powinno się koniecznie mieć samochód i kilku ludzi, powinno się założyć jej podsłuch na służbowym telefonie i urządzenie śledzące w torebce.

W gruncie rzeczy była to terapia. Zamiast gapić się w okno i mielić w głowie w kółko kilka tych samych rozpaczliwych myśli, stawał się innym człowiekiem. Kimś, kto prowadzi śledztwo oraz podwójną grę. Agentem, detektywem, kimś ekscytującym i niebezpiecznym. Na pewno nie zmaltretowanym pracownikiem naukowym, bezskutecznie łamiącym sobie głowę nad tym, czy żona go zdradza. Kiedyś był trochę zaniepokojony swoją skłonnością do gier wyobraźni, które są w porządku, kiedy ma się piętnaście lat, ale był już dorosły, nieprawdaż? Powinien umieć znosić świat takim, jakim jest, bez upiększających wizji.

Z drugiej strony, jego życie, wyjąwszy to, że lubił swoją pracę, nie było zbyt ekscytujące. Może, jeśli takie sztuczki pozwalały mu przetrwać, należało je raczej pielęgnować.

Zagadnienie: Czy jego żona spotyka się z poznanym u Stolarczyka człowiekiem?

Hipoteza: Jeszcze mu nie uległa, ale zrobi to w najbliższym czasie. To, co się z nią dzieje, nie jest normalne. Wykracza daleko poza obszar zwykłego flirtu, zauroczenia albo kryzysu małżeńskiego. To jakiś seksualny amok. Opętanie. Obłęd. Zachowuje się jak zahipnotyzowana. Tego typu emocje muszą znaleźć jakieś ujście. Nie wygasną same z siebie, chyba że Janusz zrobiłby coś niesłychanego, co przyćmiłoby wszelkie prawdziwe i urojone walory Złotego Chłopca. Na przykład, niezła byłaby Nagroda Nobla albo spadek w wysokości jakichś dziesięciu milionów dolarów. Netto.

Dyskusja: Jak, gdzie i kiedy?

Po pierwsze, podejrzany prawdopodobnie jest biznesmenem albo yuppie. W każdym wypadku jest absolutnym niewolnikiem swojej firmy. Z pewnością, zanim dojdzie do… no, dobra, zanim on ją zerżnie, muszą się kilka razy zobaczyć na neutralnym gruncie. Z inicjatywy tamtego.

Był tego pewien. Widział to i czuł. Jego żona była w jakimś sensie ofiarą. Zdobywcą był tamten. I to cholernie zdecydowanym zdobywcą. Nie zostawi spraw ich własnemu biegowi. Osaczy ją i urobi. Tak samo perfekcyjnie, jak ją namierzył i wytropił tam, na party u Stolarczyka. Zatem to on wykaże inicjatywę.

Czas? Popołudnie i wieczór odpadają. Sylwia wracała z pracy o normalnej porze. Musiałaby załatwić sobie taki wieczór specjalnie i to dokładając starań. Zrobi to, spokojna czaszka, kiedy się już zdecyduje. Po kilku rzuconych na przynętę, prawie platonicznych, uroczych spotkaniach, a jeszcze przed „słuchaj, przemyślałam wszystko i doszłam do wniosku, że tak będzie najlepiej, mam kogoś i załatwmy to jak dorośli ludzie, to nie ma sensu i nie pasujemy do siebie, unieszczęśliwiam cię tylko i dbaj o siebie”.

Wnioski? Przerwa na lancz. On wychodzi bezkarnie z pracy, ona urywa się ze swojej pod pretekstem załatwienia czegoś na mieście; jedzą razem w najdroższej knajpie Europy Środkowej, nikt się niczego nie domyśla, a system działa. Zatem gdzieś pomiędzy wpół do pierwszej po południu a, powiedzmy, wpół do czwartej.

Materiały i metody: Trzeba by zdobyć samochód. Nierealne. Przynajmniej nie od ręki. Rower? Nonsens. Wprawdzie w ruchu miejskim rower nieźle się nadaje do śledzenia samochodu, a z uwagi na korki nawet może być szybszy, ale nie nadaje się do użytku w listopadzie. Nie mówiąc już o tym, że rowerzysta rzuca się w oczy. Tamten jedzie sobie porsche, z Sylwią u boku, a Janusz zawzięcie pomyka za nimi na pożyczonym składaku, we włóczkowej czapeczce wciśniętej na oczy i z powiewającymi połami zielonej myśliwskiej kurtki. Urocze. „Widziałaś tego kretyna na rowerku, najdroższa?” „Ach, to ten idiota, mój mąż. Czy możesz go zgubić, pieseczku?”

Taksówka? „Panie, za tym porsche?” Skąd na zawołanie wziąć w Śródmieściu taksówkę? Może wynająć na cały dzień? Ile to będzie kosztowało? Nonsens.

Śledztwo okazało się o wiele bardziej skomplikowane, niż przypuszczał. Przynajmniej bez wsparcia potężnej organizacji.

Jedyną potężną organizacją, jaką dysponował, był jego notes z telefonami. Zastosował go.

W cukierni nie wolno było palić, a po pół godzinie nie mógł nawet patrzeć na ciastka i kawę. W ogóle nie lubił kawiarni, ale to był zdecydowanie najlepszy punkt obserwacyjny w okolicy. Widział stąd bramę z portalem obłożonym tablicami informacyjnymi, prowadzącą między innymi do biura Sylwii, pobliski przystanek autobusowy, cały parking przed „Grand Hotelem”, pół Kruczej i wyloty kilku innych ulic. Siedział przy niewygodnym okrągłym stoliku, na którym nie mieściła się nawet gazeta, i nieuważnie czytając „Wyborczą” zerkał na drzwi biura. Przy rozmowie z Ryśkiem dopisało mu szczęście, więc na oparciu wisiała gruba, skrzypiąca, skórzana kurtka, na ziemi obok krzesła spoczywał głęboki, zasłaniający całą głowę kask z przyciemnianą przyłbicą, z wepchniętymi do środka rękawicami, a na nogach miał wysokie, za duże o dwa numery buciory, w których mógł chodzić wyłącznie dzięki dodatkowym, góralskim skarpetom z surowej wełny. Na chodniku stał czarny ural Ryśka, a Janusz miał za sobą wyprawę taksówką do pracy kolegi po klucze od mieszkania i garażu, następnie znowu taksówką na Ursynów, potem znowu motocyklem do redakcji, żeby oddać klucze, i następnie tutaj. Zmarzł jak pies, oparzył łydkę o rurę wydechową, dwa razy omal się nie przewrócił, raz zalał na światłach świece i niemal spowodował wypadek samochodowy, ale zdążył. Zdobył za jednym zamachem przebranie i środek lokomocji. Był z siebie dumny.

Teraz, kiedy już ochłonął i ugasił pragnienie, uświadomił sobie, że nie wie, czy jego żona jest w pracy. Nie mógł zadzwonić i sprzedać swojej legendy o „zajęciach terenowych”, bo zrobił to rano, a koleżanki znały jego głos, więc nie mógł też udawać kogoś innego. Niczego nie wymyślił, tylko patrzył bezradnie przez zalaną drobnym deszczem witrynę to na drzwi, to na gazetę, a przed oczami mieniły mu się cztery dziesięciozłotowe banknoty, które wydał na taksówkę, rozłożone w harmonijkę niczym złodziejski łup prezentowany w telewizji, oraz oszroniona butelka wódki „Chopin”, którą obiecał Ryszardowi. Być może poniósł te inwestycje zupełnie niepotrzebnie. Grzązł coraz głębiej w niepewności, a fasada jego wyimaginowanej roli agenta zaczęła się niebezpiecznie chwiać, kiedy Sylwia wyszła z bramy. Była uczesana do góry, skomplikowany kok ukryła pod modnym kapeluszem, który przypominał stratowany cylinder i przywodził Januszowi na myśl kobiety upadłe Anglii epoki Kuby Rozpruwacza.