– Zrobię, jak sobie życzysz, Heinrichu. – Skinąłem głową. – Życzę ci szczęścia i dziękuję za wszystko.

Spojrzał nieco przytomniejszym wzrokiem. Westchnął i podniósł się z podłogi. Ciężko opadł na krzesło. Palcami lewej dłoni znowu powiódł po ustach, jakby sprawdzając, czy ma je na właściwym miejscu.

– Ja też życzę ci szczęścia, Mordimerze. Naprawdę. Mimo wszystko. – Wyczułem szczerość w jego głosie. -Lecz nie zaznasz go ani ty, ani ci, którzy będą mieli pecha, by znaleźć się na twej drodze…

– Czemuż to? – żachnąłem się.

Nie odpowiedział, tylko przeniósł wzrok na wypalony w drewnie ślad po anielskim piórze. Później spojrzał na mnie.

– Biada nędznym istotom, gdy wchodzą pomiędzy ostrza potężnych szermierzy - zacytował fragment sztuki.

– Ritter – rzuciłem machinalnie.

Tak, Heinz Ritter – odparł. – Czyż to nie genialny artysta?

Podszedłem do stołu i zgarnąłem tłusty mieszek z honorarium otrzymanym od Klingbeila.

– Wspaniały – zgodziłem się. – I moje życie również będzie wspaniałe. Kiedyś…

Spojrzał na mnie, teraz w tym wzroku dojrzałem współczucie.

– Niestety nie – rzekł. – Choćbyś pragnął tego najbardziej na świecie. Będziesz jak pożoga, Mordimerze. Spalisz wszystko, do czego się zbliżysz.

Pokiwałem głową, nie po to, by przyznać mu rację, lecz tylko by wiedział, że zrozumiałem jego słowa.

– Do widzenia, Heinrichu. – Otworzyłem drzwi.

– Żegnaj – odpowiedział.

Czarne Płaszcze Tańczą pic_2.jpg