– No, no – rzekłem z nieudawanym podziwem. -Jest pan wybitnym człowiekiem, panie Fragenstein. Nie dość, że zręczny kupiec, to jeszcze uczony oraz znawca tajemnych sztuk.

Nie sądził chyba, że inkwizytor będzie mu prawił komplementy, więc spojrzał na mnie ze zdumieniem. A czego się spodziewał? Że z krzykiem na ustach zacznę okadzać pomieszczenie, chlapać wokół wodą święconą i recytować modlitwy?

– Wyjawicie mi, z łaski swojej, jaki był cel tego wszystkiego? – Powiodłem wokół dłonią.

– Odnalazłem zaklęcie mogące przywrócić mi Paulinę – rzekł. – Był tylko jeden warunek…

– Życie jej zabójcy – wszedłem mu w słowo.

– Otóż to!

– Dlatego nie pozwalaliście umrzeć Zachariaszowi. – Pokiwałem głową. – Chcieliście w stosownym czasie złożyć z niego ofiarę. Dręczyliście go, ale jednak pilnowaliście, aby udręka nie zamieniła się w śmierć.

– Właśnie tak! I teraz coś wam powiem, panie Madderdin. – Spojrzał na mnie rozgorączkowanym wzrokiem. – Pozwólcie mi przeprowadzić obrzęd. Cóż was może obchodzić życie syna jakiegoś kupczyka?! Ile wam zaoferował? Ja przebiję jego ofertę dziesięciokroć! Stokroć, jak chcecie. Dam wam cały majątek. Wszystko, co posiadam. Same te księgi są warte fortunę, a mam jeszcze i złoto, i nieruchomości… Jak będzie trzeba, ojciec…

Przerwałem mu, unosząc dłoń.

– To tylko trucizna – powiedziałem. – Nic niewarta, tak jak i wasze życie… Czarne płaszcze nie zdradzają, panie Fragenstein.

Muszę jednak przyznać, że podziwiałem głębię jego uczuć. Chciał zaofiarować mi wszystko, co miał, w zamian za wskrzeszenie ukochanej. Tyle że „wszystko" oznaczało w tym momencie dużo, dużo za mało. Ale to już nie była jego wina.

Czy wielu inkwizytorów na moim miejscu skorzystałoby z tej jakże hojnej oferty? Nie wiem i mam nadzieję, że niewielu lub żaden. Lecz w końcu i wśród nas trafiały się czarne owce, wyżej ceniące sobie doczesne uciechy niż święte zasady wiary. Jakże jednak mógłbym zawiązać spółkę z czarnoksiężnikiem, a potem wychwalać Pana tymi samymi ustami, które zgodziły się na tak podły targ?

Griffo sięgnął do cholewy buta. Nie dość szybko. Celnym kopniakiem wytrąciłem mu sztylet w momencie, kiedy godził nim we własną pierś.

– Nawet mi umrzeć nie dacie! – warknął i znowu skulił się w kącie.

– Damy – obiecałem spokojnie. – Lecz wtedy, kiedy sami tego zapragniemy.

* * *

– Mordimer Madderdin, inkwizytor? – Człowiek w czerni stanął na mojej drodze.

– A kto pyta?

Bez słowa wyciągnął z zanadrza dokumenty i podał mi. Przejrzałem papiery uważnie. Ten mężczyzna posiadał ni mniej, ni więcej, tylko glejty podpisane przez opata klasztoru Amszilas, człowieka, o którym niektórzy mówili, że jest potężniejszy zarówno od papieża, jak i od wszystkich kardynałów oraz biskupów razem wziętych. To właśnie w lochach Amszilas przesłuchi-

wano najbardziej zatwardziałych i niebezpiecznych odstępców, to tam zgromadzono i studiowano tysiące zakazanych woluminów. Sprawdziłem pieczęcie oraz podpisy. Sprawiały wrażenie autentycznych, a ponieważ przesławna Akademia Inkwizytorium szkoliła uczniów w umiejętności rozpoznawania falsyfikatów, więc mogłem być niemal pewien trafności mego osądu. Oddałem dokumenty rozmówcy.

– W czym mogę wam usłużyć?

– Zabieram twojego oskarżonego, Mordimerze -rzekł. – A ty trzymaj język za zębami.

– Jak sobie to właściwie wyobrażacie? – zapytałem ze złością. – Co mam powiedzieć przełożonemu Inkwizytorium? Że ptaszek mi wyfrunął?

– Heinrich Pommel zostanie o wszystkim poinformowany – odparł człowiek w czerni. – Jeszcze jakieś pytania?

– Owszem – oświadczyłem twardym tonem, a on spojrzał na mnie. W jego wzroku nie wyczytałem nic poza obojętną niechęcią, lecz byłem pewien, że tak naprawdę jest zdumiony, iż nie zawahałem się go zatrzymać. – Mam podstawy podejrzewać, że hrabia Fragenstein wiedział, kim jest jego kochanka, i wiedział, iż z tego związku wykluł się diabelski pomiot.

Człowiek w czerni zbliżył się do mnie.

– Niebezpiecznie oskarżać arystokratę i cesarskiego posła – powiedział.

W jego głosie nie było groźby. Tylko i wyłącznie stwierdzenie faktu.

– Niebezpiecznie ukrywać prawdę, jakby była zaledwie trędowatą kurwą – odparłem.

Ku mojemu zdumieniu uśmiechnął się samymi kącikami ust. W jego pustych oczach też błysnęło rozbawienie.

– Hrabia Fragenstein nie jest już w naszej mocy -rzekł. – Wczoraj przydarzył mu się tragiczny wypadek. Utonął w rzece.

– Ciała nie znaleziono, prawda? – spytałem po -chwili.

– To rzeka z bystrym nurtem i mulistym dnem -wyjaśnił. – Coś jeszcze?

Nie czekał nawet na odpowiedź i szybkim krokiem skierował się w stronę aresztu. Z cienia wyszło dwóch innych mężczyzn (jak mogłem ich wcześniej nie dostrzec?!) i ruszyło za nim. Również byli ubrani w czarne kaftany oraz czarne płaszcze. Czy byli inkwizytorami? Nie widziałem na materii srebrnego, połamanego krzyża – znaku naszej profesji. No ale przecież i ja nieczęsto zakładałem oficjalny strój funkcjonariusza Świętego Officjum.

Mogłem być pewien jednego. W klasztorze Amszilas świątobliwi mnisi wycisną z Griffa Fragensteina każdą myśl i każdy strzęp wiedzy. Zamienią go w otwartą księgę ze stronicami wypełnionymi hymnami chwalącymi Pana. Będzie umierał, wiedząc, że mroczna wiedza, którą studiował, pomoże Sługom Bożym w odnajdywaniu, poznawaniu i karaniu odstępców, takich jak on sam.

* * *

Minął tydzień, od kiedy przybyłem do Regenwalde. Tak więc nadszedł czas pożegnania. Zainkasowałem

wypłatę od wdzięcznego Mathiasa Klingbeila i przygotowałem się do podróży. Kiedy wyprowadzałem konia ze stajni, poczułem mdlący odór, jakby bijący z gnijącego ciała. Odwróciłem się i zobaczyłem człapiącego w moją stronę Zachariasza. Wyglądał przerażająco nie tylko z uwagi na fakt, że część twarzy miał porzniętą starymi bliznami (robota pięknej Pauliny), ale przede wszystkim na ogromną, pofałdowaną szramę, sięgającą od kącika oka po brodę i zniekształcającą cały policzek. Wiedziałem, że zawsze gdy go sobie przypomnę, będę pamiętał o kłębiących się w ranie larwach mięsożernych much, które wygryzały z jego ciała martwą tkankę. Niemniej byłem zdumiony, że tak szybko stanął na nogi. Poruszał się jeszcze z wyraźnym trudem, widać jednak było, że musiał mieć prawdziwie żelazny organizm,

– Co tam, chłopcze? – zagadnąłem.

– Pojadę z tobą – rzekł.

– Po co? Wzruszył ramionami.

– A po co mam tu zostać? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – Przydam ci się…

Faktycznie, w Ravensburgu niewiele dobrego mogło spotkać Zachariasza.

– A ojciec?

– Zaszkodzę mu tylko – burknął. – Niech lepiej ludzie o mnie zapomną. Poprosiłem go o dwa konie, trochę gotówki, szablę – klepnął się po biodrze – i ubranie.

To wszystko…

– Skoro tak? – Wzruszyłem ramionami. – Bądź przy bramie, kiedy zabiją na nieszpory.

I jak będziemy jechali, trzymaj się od zawietrznej, dodałem w myślach.

– Dziękuję, Mordimerze – rzekł, a w jego wzroku zobaczyłem szczerą wdzięczność. – Nie pożałujesz tego.

Wiatr zawiał w moją stronę i smród bijący od Klingbeila o mało nie sparaliżował mi nozdrzy. Cofnąłem się.

– Już żałuję – mruknąłem, lecz tak cicho, że na pewno nie dosłyszał moich słów.

epilog

– Witaj – powiedziałem, wchodząc do gabinetu -Heinricha Pommla.

Bez słowa wskazał mi krzesło.

– Narobiłeś nam kłopotów, Mordimerze – rzekł, nie siląc się nawet na wstępne uprzejmości.

– Odszukałem prawdę.

– Taaak, odszukałeś prawdę. I co dzięki temu zyskaliśmy?

– Co zyskaliśmy? Prawdę! Czy to mało? No, a poza tym tę małą gratyfikację. – Położyłem na stole opasły mieszek wypełniony złotem.

– Zabierz to – powiedział zmęczonym głosem. -Postanowiłem cię urlopować, Mordimerze, na czas nieokreślony. Postanowiłem też napisać list do Jego Ekscelencji, proszący, by raczył przyjąć cię w poczet inkwizytorów licencjonowanych w Hez-hezronie.