Chwil parę ledwie minęło, kiedy pędzący powozik mnie dogonił i przy wolancie zwolnił. Spojrzałam.

– Jaśnie pani raczy wybaczyć – rzekł Roman jakimś chrapliwym głosem i strzelił z bata nad karkiem Patryka, samą grzywę mu końcem musnąwszy.

Nigdy moje konie nie były bite. Nie pozwalałam na to, żadne zwierzę nie zostało nigdy uderzone, głos i klepnięcie nieco silniejsze zawsze wystarczały. Ten strzał i to muśnięcie dla Patryka były niczym piorun z jasnego nieba, dosłownie runął przed siebie, wolant niemal w powietrze się uniósł, dobrze, że powozić od dzieciństwa umiałam, bo inaczej nie wiem, gdzie bym się znalazła. Ptakiem lecąc, przez bramę do parku wpadłam, w mgnieniu oka znalazłam się przed gazonem. Za sobą słyszałam powozik, w którym na jeden moment dostrzegłam z tyłu siedzącą Mączewską, półprzytomną wprost, czerwoną, kurczowo ściskającą jakieś pakunki.

Zatrzymałam Patryka bez trudu, bo sam przywykł w tym miejscu jazdę kończyć. Roman lejce rzucił nadbiegającemu chłopakowi, zeskoczył z kozła, rzucił się ku mnie i siłą prawie, bez żadnego szacunku, z wolantu mnie uniósł, końską derką gwałtownie okrywając. Uporczywie zdrewniała i świadomie bezmyślna, jeśli tak to można określić, rozumiałam jednak, co czyni i dlaczego.

– Pani Porajska zaraz tu będzie – wysyczał mi w ucho rozkazująco. – Jaśnie pani musi…!!!

Dobrze wiedziałam, co muszę. Przede wszystkim służby uniknąć. Od pasa w dół tą końską derką oplątana, bez słowa do własnej sypialni popędziłam, klucz w drzwiach przekręciłam, bo już Zuzia gdzieś mi tam po drodze mignęła, zdarłam z siebie kostium i domową suknię chwyciłam. Myśl jednakże przez mój upór zaczęła się przedzierać, godzina przedwieczorna, jaka tam domowa suknia, ubrana być powinnam! Słabości udawać nie dam rady, pani Porajska z daleka mój wolant widziała, nikt w nią nie wmówi, że dolegliwość własnoręcznym powożeniem leczę. Błyskawicznie zmieniłam zdanie, znalazłam strój odpowiedniejszy, Zuzię wpuściłam dopiero, kiedy mi samo zapięcie na plecach pozostało. Makijaż z twarzy jeszcze musiałam zmyć…

Zbyt długo pani Porajska w salonie czekała i zbyt wiele osób mój dziwny powrót do domu widziało, żebym mogła wyjaśnień wszelkich odmówić. Zrozpaczona, zbuntowana i wściekła, przynajmniej wzburzenia mogłam nie kryć, opowiadając na poczekaniu wymyśloną katastrofę, jak to mi się falbana sukni w koło wkręciła, cała się obrywając, i jak tylko ta derka końska resztki przyzwoitości uratowała. Spod wyrazów współczucia pani Porajskiej nagana wyraźnie wystawała i jakoś bardzo silnie próbowała dociec, w jakim to celu samotnie na przejażdżkę się udawałam.

Tu nagle moje opanowanie pękło. Nie bacząc na obecność obu młodych Porajskich, rzekłam zuchwale:

– O, że nie na żadne romantyczne spotkanie, to pewne. Wszyscy już chyba wiedzą, że jedyna osoba, jaka mnie interesuje, jest właśnie nieobecna. Jak sądzę, do Paryża dojeżdża albo nawet już się tam znalazła.

Panią Porajską zatchnęło. Udając, że bardzo się dziwię jej zdziwieniem, dodałam:

– Jakże, myślałam, że moja skłonność do pana de Montpesac powszechnie się rzuca w oczy? Skrywałam ją, póki tu nie przyjechał, ale skoro mogę mieć nadzieję na wzajemność, po cóż mam stwarzać jakieś inne pozory? I to jeszcze przed najlepszymi przyjaciółmi?

Pani Porajska przejęła się tak, że nawet o własnych córkach zapomniała. Obie udawały, że oglądają albumy, a uszy miały od ściany do ściany. Nie próbowała mnie już wypytywać, większą przyjemność sprawiły jej intrygi, dowiedziałam się, że Gaston w Paryżu ma żonę, kochankę, może nawet dwie, kilkoro nieślubnych dzieci, Bóg wie co jeszcze. Jest graczem namiętnym, utracjuszem, bankrutem, w zbrodnię jakąś został zamieszany, jakże ja mogę tak lekkomyślnie do interesowania się nim przyznawać! Wiadomość jakąś dostał i proszę, oto jak podejrzanie szybko wyjechał…!

Poznałam w tym rękę Armanda, który nawet zbytnio wysilać się nie musiał, wróbelków kilka wypuścił, które właśnie stadem wołów wracały. Mimo koszmarnej sytuacji, w jakiej się znalazłam, wypieki pani Porajskiej wręcz mnie rozśmieszyły. Namyśliłam się dostarczyć jej żeru i pierścionek pokazałam, który miałam na palcu, co, rzecz jasna, sprawdziłam w pierwszej kolejności.

– Zatem pan de Montpesac harem sobie chyba założy, w którego skład wejdę – rzekłam beztrosko. – Oto widomy znak, że zamierza mnie poślubić…

Zarazem przemknęło mi przez głowę, że i ta wiadomość w jakiejś przeraźliwej postaci zapewne do Gastona dotrze, i nawet się nieco zaniepokoiłam. Ale już mi zaczynało być wszystko jedno, omal o swoim stanie nie napomknęłam, na szczęście pani Porajska tak się poczuła zapchana sensacjami, że pilną potrzebę poczuła dalej je rozpowszechniać. Pożegnała mnie w tempie wprost nieprzyzwoitym i odjechała.

Odetchnęłam głęboko kilka razy i kazałam wezwać Romana.

– No i cóż to ma być? – spytałam gniewnie i srogo.

– Ja się od razu zorientowałem i dlatego natychmiast wróciłem – odparł na to posępnie. – Proszę jaśnie pani, ja na to nie mam wpływu…

– Pewnie, że Roman nie ma wpływu, skoro ta przeklęta bariera tu stoi! – rozzłościłam się. – Ciekawe, co ja mam teraz zrobić…

Roman się zdumiał i zaniepokoił. – Jaka bariera?

– Ta zielona z białym, na łące. Przecież Roman sam mówił, że to się jakąś barierę przekracza i stąd te historyczne hocki klocki!

Roman przez chwilę milczał, patrząc na mnie jakoś dziwnie.

– To nie ta… Znaczy, mam na myśli, ta na łące nie ma z tym nic wspólnego…

– Akurat! – prychnęłam wzgardliwie. – Tego nikt we mnie nie wmówi, to już drugi raz! Ja chcę wrócić do tego piątku, który był dzisiaj, niech Roman coś wymyśli! Mówił Roman o tych jakichś uczonych, fizykach, czy jak im tam, niech oni się przestaną wygłupiać! Niech Roman coś zrobi!

– Spróbuję – obiecał, znów po chwili, bardzo zakłopotany. – W tych obecnych czasach będzie trudno… Gdzieś w końcu jaśnie pani będzie musiała zostać już na zawsze, to gdzie jaśnie pani woli? Teraz czy później, w tym dwudziestym wieku? W dwudziestym pierwszym nawet, bo ten dwudziesty już się nam kończył.

Nie musiałam się nawet długo zastanawiać. Wszystkie desperackie myśli i cały popłoch sprzed bariery na nowo we mnie krzyknęły. Jedno zaś, co mi zostało na pewno, nienaruszone i nietknięte, to ciąża. Z Gastonem, który doprawdy nie wiedziałam, jak mógłby w swoje autorstwo uwierzyć, skoro nie tylko jeszcze mi się nie oświadczył, ale nawet ze mną nie spał. Dużo w mężczyznę można wmówić, ale przecież nie taki cud!

I Armandowi byłoby łatwiej…

A, do wszystkich diabłów z Armandem! Podstawowy argument nosiłam we własnym łonie!

– W dwudziestym -powiedziałam stanowczo. – I może Roman być spokojny, że zdania nie zmienię. Jeśli te naukowe przygłupki mogą jeszcze coś zrobić… Takich przeżyć, jak dzisiaj z panią Porajską, więcej sobie nie życzę. I co się, a propos, Mączewskiej stało?

– Nic. Trochę za szybko, jak dla niej, jechałem. Przestała krzyczeć dopiero, jak zachrypła. Po świeże ostrygi jaśnie pani ją wysłała, miała wybrać najlepsze…

– Ostrygi, mam nadzieję, też się później dostanie. Proszę załatwić co trzeba. No dobrze, powiem Romanowi prawdę. Jeśli zostanę w czasach obecnych, życie będę miała na wieki zniszczone. I nie panna Lerat zasłynie jako ladacznica, tylko ja, i możliwe, że rekordy światowe pobiję…

Nie wiem, ile z tego Roman zrozumiał, ile się domyślił i odgadł, ale twarz miał bardzo poważną i jakieś wielkie w niej zdecydowanie. Patrzył gdzieś w górę, za moją głową.

– Życie własne oddam, żeby jaśnie pani znalazła się tam› gdzie zechce – rzekł jakoś uroczyście. – Na zbawienie duszy przysiągłem o jaśnie panią dbać więcej niż o siebie samego, lepiej niż o córkę własną. Zrobię wszystko, co mogę i nawet może jeszcze więcej.

Dopiero kiedy wyszedł, obejrzałam się za siebie, bo w tym całym pomieszaniu w ogóle nie pamiętałam, co i gdzie się w moim domu znajduje.

Za moimi plecami wisiał na ścianie doskonale oddany portret mojej matki…