Przyszło mi na myśl, że może oni wszyscy, Armand, Gaston… nie, Gaston nie, dostrzegałam w nim różnice, ale Ewa, Karol, no, Roman oczywiście… panna Luiza… też się poprzenosili z jednych czasów w drugie. Jeśli ja milczę o tym jak zaklęta, jasne jest, że i nikt z nich do takiego idiotyzmu za nic w świecie się nie przyzna!

Szczególnie panna Luiza…

Nie wyjawiłam tej myśli, ale podejrzenia przeszłościowe mi zostały.

– Niech Roman spróbuje dowiedzieć się czegoś więcej – poleciłam łagodnie i zwróciłam się do Gastona. – Kochanie, zmieńmy plany. Wszyscy wiedzieli, że jedziemy na Sycylię, Armand również, na wszelki wypadek zróbmy co innego. Nie lećmy jutro do Francji, zostańmy tutaj i pożyjmy przez tydzień spokojnie. Ja… jeszcze nie tak najlepiej się czuję…

Skłamałam oczywiście, czułam się świetnie, żadne mdłości, żadne zawroty głowy, żadne słabości już się mnie nie imały, przeciwnie, apetyt miałam potężny i mnóstwo wigoru. Nie wiadomo jednakże dlaczego wydało mi się słuszniejsze wymyślenie choroby.

Wszyscy, z wyjątkiem Romana, przejęli się okropnie, Gaston aż zbladł, i natychmiast zaaprobowali moją propozycję, wręcz wyglądało na to, że gdybym zapragnęła pomieszkać na dachu, natychmiast zaczęto by stawiać galeryjkę. Roman, widziałam to dobrze, przejęcie tylko symulował.

Siedzieliśmy razem tak długo, że Monika zdążyła zadzwonić ponownie i zawiadomić nas, że o żadnym wypadku Armanda nikt nic nie wie, a jego telefon komórkowy nadal nie odpowiada. Więcej zaczęła już być zła niż zaniepokojona, pierwsza rozpacz przeszła jej w ciężką urazę. Wyraziła wątpliwość, czy jeszcze zechce go znać, i odłożyła słuchawkę.

Ewa z Karolem odjechali do siebie i teraz dopiero zaczęłam mieć kłopot, którego doprawdy nigdy wcześniej nie przewidywałam! Jak pozbyć się, bodaj na pół godziny, kochającego i ukochanego męża?!

W dawnych czasach przyszłoby mi to bez trudu, wydaję dyspozycje służbie, do czego mąż potrzebny jest jak dziura w moście, ale teraz? Jakież, na Boga, dyspozycje miałabym wydawać Romanowi przez pół godziny…?!

Nic mi nie pasowało, nic mi nie przychodziło do głowy, w rezultacie dopiero nazajutrz rano sam Gaston rozstrzygnął sprawę. Najzwyczajniej w świecie zamknął się w łazience dla normalnego mycia, kąpieli i golenia.

Roman musiał to przewidywać i czyhać na taką chwilę równie chciwie, jak ja, bo cały czas robił coś tuż pod oknem mojego gabinetu. Jakąś małą część samochodową rozkręcał, skręcał i polerował, zapewne całkiem niepotrzebnie. Widziałam go z góry i zbiegłam natychmiast.

Rozmowę z nim odbyłam przez okno, nawet go do wnętrza domu nie zapraszając.

– Może się jaśnie pani przestać obawiać pana Guillaume już na zawsze – powiedział Roman od razu cichym i zimnym głosem. – Pan Guillaume nie żyje.

– Czy on nie żyje teraz, czy przed stu laty? – spytałam podejrzliwie, wciąż uczepiona swojego okropnego pomysłu.

– Teraz.

– Wie Roman na pewno?

– Wiem. Ale nikomu o tym mówić nie trzeba. Nawet panu de Montpesac, bo pan de Montpesac jest człowiekiem szlachetnym i sumienie by go gryzło.

Mignęło mi w głowie, że z pewnością jestem mniej szlachetna, bo moje sumienie nawet nie drgnęło, i że Roman musi mnie chyba doskonale znać.

– No dobrze – pochwaliłam wszystko razem. – Ale jak to się stało, że umarł? I gdzie są jego zwłoki?

– O tym to już lepiej, żeby nawet jaśnie pani nie wiedziała. W każdym razie widziałem je, te zwłoki, na własne oczy. Czy to jaśnie pani dla uspokojenia wystarczy?

O, na zapewnienie Romana uspokoiłam się całkowicie, pozostała mi tylko szalona ciekawość. Sama jednakże rozumiałam, że im mniej się dowiem, tym lepiej, przestałam go zatem wypytywać. Moniką się trochę zmartwiłam, ale z góry było wiadomo, że nic jej nie powiem i musi sama dać sobie radę ze swoim dramatem.

– Kiedy…? – wyrwało mi się jeszcze.

– We właściwej chwili – odparł Roman i wydawało się, że zamilkł już całkiem, ale za moment jednak się odezwał. – Ja wiem, że jaśnie pani jest ciekawa tej sprawy. każdy by był, więc po jakimś czasie, może za rok… wszystko się wyjaśni. Teraz nikt nic nie wie, a jaśnie pani może się pozbyć wszelkich obaw i robić, co zechce.

Pojęłam, że więcej się od niego nie dowiem, ale i tyle było dosyć. Nie pędziłam na górę do Gastona, do jadalni przeszłam, gdzie pusto było, choć stół do śniadania został już nakryty i w razie czego mogłam udawać, że to nakrycie sprawdzam. Musiałam przez chwilę być sama i myśli zebrać.

Nie tak od razu, po odrobinie zaledwie, docierało do mnie, jak wielki ciężar ze mnie zleciał. Teraz dopiero uświadomiłam sobie, że gdyby Armand żył, ani przez chwilę nie czułabym się bezpieczna, drżałabym o życie mojego męża i moich dzieci, nie musiał przecież mordować wszystkich od razu, mógł to uczynić nawet po kilku latach, obmyśliwszy jakieś, doskonale dla siebie sposoby. Nie byłabym pewna dnia ani godziny! Wszak już sama myślałam, że jedyne wyjście, to po prostu go zabić…

No i nastąpiło to bez mojego udziału. Niech mi Bóg przebaczy, za jego duszę gotowa byłam modlić się codziennie, ale szczęście ogarnęło mnie niezmierzone, ulga taka, jakbym katu spod topora uciekła. Nie muszę już tak straszliwie bać się o Gastona, który, byłam tego pewna, nie doceniał niebezpieczeństwa. Nic już nie muszę, Roman na wiatr by nie mówił, stałam się normalną kobietą, na którą nikt nie czyha!

Z ukojenia aż mi łzy z oczu pociekły. Zarazem poczułam się zdolna do myślenia racjonalnego, od razu zdecydowałam, że ostatniego postanowienia nie zmienimy, zostaniemy tu tydzień w spokoju, chociaż w aktualnym swoim stanie kaprysy mogłam mieć dowolne. Żadnych kaprysów, wyjedziemy później i zrobimy, co nam się spodoba, bez żadnych obaw i niepewności…

Gaston zastał mnie w jadalni, w stół nakryty wpatrzoną, jeszcze ze łzami w oczach, bo jego wezwań z góry w zamyśleniu nie słyszałam.

– Wielkie nieba, ty płaczesz? – przeraził się. – Co się stało? Dlaczego?!

– Ze szczęścia – odparłam najszczerzej w świecie i padłam mu w objęcia.

Okropności, zrozumiałe tylko dla nas i nikogo więcej, wyszły na jaw zbyt wcześnie i najzupełniejszym przypadkiem.

Jak to zwykle bywa, że tam ktoś wlezie, gdzie by się nikt nie spodziewał, pijak jakiś na ryby poszedł ze stawów hodowlanych nielegalnie je łowić. I pomyśleć, że pierwsze stawy w tym miejscu do mnie niegdyś należały…! Możliwe, że jak szedł, jeszcze był trzeźwy i na miejscu dla rozgrzewki się upił, dość że sam nie wiedział, co robił, usnął pewnie i ocknąwszy się, kawałek ludzkich zwłok, własnego haczyka u wędki uczepionych ujrzał. Uciekł w mniemaniu, że delirium go chwyta i zaraz potem dzieci tę osobliwość znalazły. Od tego już się wielkie zamieszanie zrobiło, policja nadjechała, całe zwłoki wyciągnięto i zaczęło się śledztwo.

Na szczęście przed policją ludzie zdążyli nadlecieć, więc ze śladów tam niewiele mogli wywnioskować. Kim był ów utopiony, też nie zdołali odgadnąć, bo na twarzy najwięcej ucierpiał, a przy sobie nic nie miał, i w pierwszej chwili za innego nielegalnego rybołówcę go wzięto, ale rychło pokazało się, że własną śmiercią nie zszedł. Kulę w nim znaleziono i już policja swoimi sposobami doszła, że ktoś go zastrzelił, a potem nieżywego do wody wrzucił, kamieni trochę do kieszeni nakładłszy.

Tyleśmy się dowiedzieli z plotek, z gazet i z telewizji, a oglądać go nikt nie poszedł, nawet Monice Tańskiej do głowy to nie wpadło, chociaż ogłoszono, że jedną rzecz dosyć dziwną stwierdzono. Nieboszczyk kawałek ucha miał odcięte, po śmierci już, podejrzewano zatem, że kolczyk jakiś cenny miał w tym uchu, że jednak moda na kolczyki męskie nastała, wielkiej niezwykłości to nie stanowiło. Nie musiał nawet ów kolczyk być taki bardzo wartościowy, zwyczajnie, spodobał się zabójcy i tyle. Szczęśliwie się złożyło, że ani Ewa z Karolem, ani Monika w owej chwili programu nie oglądali, bo mogłoby im coś zaświtać.

Gaston też akurat w ekran nie patrzył, a czy w gazecie co przeczytał albo w radiu usłyszał, tego nie byłam pewna. Rozeszło się za to, dziennikarz chyba jakiś niedyskrecję popełnił, że owa kula śmiertelna z jakiejś takiej niezwykłej broni pochodziła, jakiej teraz wcale w użyciu nie ma. Z muzeum ją ktoś ukradł albo z antykwariatu, albo mnie z Rosji wprost przywiózł, poczęto badać zabytkowe pistolety bez żadnego skutku i to była właściwie jedyna rzecz dla policji interesująca, bo sama w sobie taka zbrodnia to nic szczególnego, na każdym kroku im się zdarza i przeważnie są to jakieś porachunki różnych mętów, zazwyczaj po pijanemu załatwiane.