Już chciała odpowiedzieć, ale gbur ją ubiegł.

– Nie każ pani rozmawiać – powiedział. – Pani już brała lekarstwo, widziałem. Tego nie można nadużywać. Musisz poczekać, aż odpocznie. Pilnuj tylko, żeby nie zmarzła. Ja już pojadę, dziękuję. Do widzenia.

Po czym zniknął.

Gestem dłoni Eulalia odgoniła od siebie publiczność. Było jej głupio dusić się na czyichś oczach, nawet najżyczliwszych. A potrzebowała trochę czasu, żeby przyjść do siebie.

Marek z Rysiem dopieszczali ujęcia.

Po dwudziestu minutach zapakowali się na swój dubeltowy wehikuł i pojechali.

Eulalii potrzebny był jeszcze prawie kwadrans. Przez ten czas Stryjek o mało nie umarł ze zgrozy, z wyrzutów sumienia, strachu o nią i żalu, że tak się męczy. Czuł się strasznie – on, ratownik, nie mógł zrobić nic! Usiłował okryć ją własną kurtką, a gdyby zażądała, zapewne ogrzewałby ją własnym oddechem.

Wreszcie jej przeszło.

Dłuższy czas straciła na przekonywanie Stryjka, że mogą już jechać.

Tym razem Stryjek jechał tak wolno, jak tylko silnik wytrzymywał. Eulalia była z tego całkiem zadowolona, bo mogła do woli gapić się na góry, różowiejące w zachodzącym słońcu. Śnieżka po prostu płonęła. Eulalię ogarnęło zupełnie irracjonalne poczucie szczęścia.

Czymże jest jedno małe duszonko w obliczu takiego piękna – pomyślała, podczas gdy Stryjek usiłował butami hamować skuter jadący z szybkością trzech kilometrów na godzinę.

Następne dwa dni Eulalii i jej towarzyszy wypełnione były pracowitym rejestrowaniem zimy w Karkonoszach. Kręcili narciarzy na stokach, wyciągi pełne zadowolonych z życia weekendowiczów, przytulne schroniska.

Zrobili nawet – oczywiście przy pomocy ratowników – sekwencję o ski – alpinizmie. Ratownicy – powiązani liną, z rakami przypiętymi do butów, z nartami w rękach – wspinali się na niebotyczną skałę, tonącą w chmurze.

Ta chmura przyszła w samą porę, bo niebotyczna skała znajdowała się o dwadzieścia metrów od drogi jezdnej na Śnieżkę. Gdyby się przejaśniło, kamera zobaczyłaby kolorowe gromadki ludzi spieszących w stronę zakosów i dużą Śnieżkę w tle za skałką… Ale jakoś się nie rozwiało i filmowi ski – alpiniści wyglądali jak prawdziwi zjadacze niedźwiedziego mięsa na śniadanie.

Oczywiście, przez cały czas Stryjek woził filmowców tu i tam i przez cały czas biedaczkiem miotały straszliwe wyrzuty sumienia, spowodowane niebezpieczeństwem, jakie sprowadził na życie powierzonej sobie kobiety.

Eulalia kilka razy usiłowała mu wytłumaczyć, że nie miała zamiaru umierać. Że wiedziała, co ją czeka, i podjęła decyzję z pełną świadomością. I że naprawdę chciała, żeby szybko jechał… Bez efektu.

Kiedy wyjeżdżali z Karpacza, zapewne w ramach ekspiacji zaprosił ją do Bacówki. Do tej samej Bacówki, którą pokochała w momencie, gdy ją zobaczyła.

– Mamy tu pokój gościnny, możesz się zjawić w każdej chwili, tylko uprzedź telefonicznie – powiedział na pożegnanie. – Pamiętaj: w każdej chwili.

Gbur nie pojawił się więcej.

Eulalia zaczęła zastanawiać się nad pomysłem Bliźniaków. Rzeczywiście, i tak jeszcze trzeba dokręcić w Karkonoszach obrazki letnie. Jeżeli nie będzie musiała tego montować od razu, to może by skorzystać…

Bacówka. Dziwne miejsce.

Są takie miejsca, z których chce się uciekać natychmiast. Są też takie, które emanują niewytłumaczalnym urokiem. Na czym polega urok Bacówki? Może na tym, że zbierają się tam przyzwoici faceci, którzy przysięgali ratować ludzkie życie, nawet narażając własne?

Kominek można mieć wszędzie. Ale to radio w dyżurce, odzywające się co jakiś czas spokojnym męskim głosem, podającym wiadomość, że kogoś trzeba zwieźć z góry, bo się połamał… I to, że od razu ktoś rusza na pomoc…

Nawiasem mówiąc, ktoś tam ma przepiękny głos!

Takie historie o dzielnych ratownikach czytało się w lekturach szkolnych, przeważnie dość tandetnych literacko. Ale oni tu naprawdę są po to, żeby w razie czego spieszyć z pomocą.

Poza tym są sympatyczni.

Jadę!

Zaraz, nie tak szybko. Trzeba się zorientować, jakie plany ma poganiacz niewolników, który zleca ten film.

Matka, idź za ciosem – powiedziałby jej syn.

Poszła za ciosem. Zadzwoniła.

– Ach, jak to dobrze, że pani dzwoni – usłyszała. – Właśnie ukradli mi komórkę, w której miałem pani numer. Czy może pa ni jechać w góry za trzy dni? Bo właśnie udało mi się zgrać tę samą ekipę, z którą pani zaczynała w zimie.

Eulalia wzruszyła ramionami – z inną by nie pojechała. Zdjęcia do takiego filmu powinny być wykonane tą samą ręką.

– Za trzy dni. – Udała, że się zastanawia. – W zasadzie tak… A czy kierownik produkcji załatwił wszystkie kontakty?

– Oczywiście, pani Lalko! Wszystko macie załatwione, będą was wozili goprowcy, pogodę uzgadniałem osobiście, hahaha, tylko mi przywieźcie takie piękne zdjęcia jak te zimowe! Od razu po powrocie ma pani montaż.

– Spieszy się panu z tym montażem? A gdyby go tak przesunąć o dwa tygodnie?

– O dwa tygodnie? Nie bardzo. Tydzień, dziesięć dni… Ma pani plany wakacyjne?

– Dziesięć dni, niech będzie. Mam plany. A propos montażu… Za muzykę pan Darkowi zapłaci?

– Zdecydowanie nie chce pani skorzystać z gotowców? A może jednak… – zaszemrał przymilnie poganiacz niewolników i Harpagon w jednej osobie. Eulalia zniecierpliwiła się nieco.

– Ustalmy: chce pan mieć przyzwoity film, od początku do końca oryginalny? Co to jest honorarium za muzykę wobec kosztów całości?

– No właśnie, te koszty całości… Musicie mieć tyle dni zdjęciowych?

– Dostał pan harmonogram.

– No tak, no tak… A jeżeli pogoda wam siądzie, czego nie przewiduję…

– Postaramy się spieszyć, naprawdę. Ale jeżeli lunie, to w górach trudno będzie coś zrobić.

– No tak, no tak, ma pani rację.

– To pozdrawiam, panie Aleksandrze…

Teraz trzeba zadzwonić do Stryjka. Bo może mają tę Bacówkę zapchaną ludźmi i trzeba będzie poprzestać na kontaktach, nazwijmy to, sporadycznych. Na jakąś kawę pewnie tak czy owak zaproszą. Chociażby w przerwie między zdjęciami.

Stryjek okazał wręcz entuzjazm.

– Możesz zostać, jak długo chcesz, jest miejsce, to znaczy dostaniesz pokój, ja teraz prawie cały czas będę miał dyżur w Bacówce, bardzo się cieszę, naprawdę. Nic nie musisz płacić, nie zawracaj głowy, jestem ci coś winien…

Oczywiście, nie przyjął do wiadomości, że nic jej nie jest winien. Nawet przeciwnie.

Bliźniaki zapakowały się i pojechały na swoje pierwsze akademickie wakacje. Trzy miesiące wolnego! Oświadczyły, że zamierzają cały ten czas włóczyć się po Polsce ze swoją licealną paczką, zarabiając po drodze dorywczo, tak żeby im starczyło na życie.

– Co to znaczy dorywczo?

– Sami nie wiemy – odpowiedziała beztrosko Sławka. – Jakieś tam żniwa pewno będą po drodze, sianokosy, może trzeba będzie komuś coś naprawić – to chłopaki – albo popilnować dzieci – to dziewczyny… Zobaczymy, co się trafi.

– Ilu was jedzie?

– Osiem osób. – Sławka wyliczyła wszystkich, po kolei zaginając palce.

Eulalia była na rozdrożu. Zna to całe towarzystwo. Mieszane, nie da się ukryć. Czy powinna teraz zapytać Sławkę, jak się zabezpieczyła, a Kubę, czy ma z sobą prezerwatywy?

Przez usta jej nie przejdzie!

A jeżeli Sławka wróci w ciąży albo Kuba uczyni ją przedwczesną babcią???

No to na pewno gadanina nic tu nie da. Ostatecznie wychowywała oboje dziewiętnaście lat, więc powinni posiadać jakąś tam odpowiedzialność.

A może za mało prawiła im kazań? Bieda tylko, że kazania jednakowo nudziły całą trójkę.

Tak czy inaczej teraz już przepadło. Już są wychowani, dorośli i tak naprawdę zaczynają swoje własne życie… a przysięgała sobie mnóstwo razy, że nigdy nie powie żadnemu z nich: „dla mnie zawsze będziesz dzieckiem”. Nie ma chyba nic głupszego od tego powiedzenia. Nie ma nic głupszego od starych pryków, którzy dwudziesto – i trzydziestoletnich, a czasem i starszych ludzi traktują jak smarkaczy – tylko dlatego, że są tych ludzi rodzicami.