– Czy mam panu tehaz zapłacić?

– Nie, nie trzeba, zapłaci mi pani za cały kurs, nie za połowę. Tylko odliczymy to, co przejadę prywatnie.

Eulalia skinęła głową, zadowolona. Nie chciał pieniędzy. To znaczy, że babcia Lubecka budzi zaufanie. Spojrzała na zegarek.

Było pięć po piątej. Ale sekretarka mówiła, że Szermicki będzie do wieczora, poza tym stoją tam te samochody…

Weszła na schody, zastanawiając się, czy powinna zadzwonić. Nie. Przychodzi jako rozwścieczona babka księżna, a rozwścieczone księżne nie dzwonią. Pchnęła secesyjnie zdobione drzwi i weszła do środka.

Obszerny hol, obwieszony zdjęciami udanych realizacji (niektóre domki owszem, owszem), otwarte drzwi do pokoju po lewej – zajrzała, było tam pusto – uchyliła drzwi po prawej – też pusto. Gdzie są wszyscy? Jeszcze chwila i zawoła gromkim głosem, tak jak zrobiłaby to babka Lubecka. Nabrała powietrza w płuca i wypuściła je, bo w tej chwili zobaczyła ruch za oszklonymi niebieskim, matowym szkłem drzwiami. Do pokoju wszedł wysoki, postawny brunet dużej urody i skierował się w stronę regału opatrzonego napisem KATALOGI.

Tak był zaabsorbowany własnymi sprawami, że zauważył Eulalię dopiero wtedy, kiedy zdjął z najwyższej półki gruby tom oprawiony w niebieski plastik. Znieruchomiał z tą ręką w górze i oczy trochę mu się zaokrągliły, ale widać było, że zaraz oprzytomnieje.

Eulalia postanowiła zaatakować, zanim to nastąpi.

– Pan Szehmicki to pan? – zapytała skrzekłiwie. – Dobrze się domyślam? No tak, pan na to wygląda. Najzupełniej.

Facet powoli opuścił rękę z katalogiem. Agresywny ton obcej staruszki zrobił swoje.

– Jędrzej Szermicki, a pani szanowna do mnie?

– A do kogóż by, jak nie do pana? Ciekawa byłam, jak pan wygląda. Czy widać po panu od hazu, jakim pan jest dhaniem, czy może nie. Ale widać, widać. Z oczu to panu wyzieha.

– Bardzo przepraszam, ale nie rozumiem.

– Nie hozumiem! Nie hozumiem! – Eulalia walnęła w podłogę laską trzymaną w lewej ręce, a prawą uczyniła dramatyczny gest, żeby błysnąć rodowym pierścieniem. – Oczywiście. Przecież nie powie pan: hacja, jestem złym człowiekiem, bez krzty honohu i uczuć wyższych. Tego po was nigdy nie można było oczekiwać! Pothaficie tylko krzywdzić! Krzywdzić i zamykać się w swojej wieży z kości słoniowej!

Eulalia nie była pewna, czy wieża z kości słoniowej tu akurat ma sens, ale uznała, że dobrze zabrzmi. I zabrzmiało.

– Najmocniej panią przepraszam, ale tu chyba zaszło jakieś nieporozumienie.

Po facecie widać było, niestety, że zaskoczenie mu przechodzi i trochę już pozbierał myśli. Należało znowu go rozproszyć.

– Jesteś łobuzem, młody człowieku! Pewnie zastanawiasz się tehaz, co to za stuknięta stahucha przyszła ci głowę zawhacać, i nic ci do tej głowy nie przychodzi! Nic! Pophoszę o wodę. Z gazem! – powiedziała nagłe władczo, wzmacniając wymowę polecenia gestem dłoni z laską.

Zaskoczony ponownie Szermicki nalał do szklaneczki wody mineralnej i podał Eulalii, której od gazowanej wody wzmagała się chrypka. Wypiła łyczek i prychnęła wściekle.

– Nawet siadać nie phosi!

– Przepraszam bardzo, teraz jestem trochę zajęty, nie umawialiśmy się, może pani zechce…

– Nie zechcę – oświadczyła Eulalia spiżowym głosem, siadając na krześle i opierając dłoń na lasce. – Nazywam się Scholastyka Kaholina Lubecka. Księżna. De domo Kohwin – Rzewuska. Hhabianka. Z Rzewuskich z Podola.

Szermicki widocznie miał wpojony szacunek do arystokracji, bowiem wykonał coś jakby cień ukłonu. W dalszym ciągu jednak stał nad nią jak kat nad dobrą duszą, piastując w ramionach niebieski katalog.

– Siadaj pan! – huknęła Eulalia. – Nie wyjdę bez hozmowy! Jak widzę, moje nazwisko z niczym się panu nie kojarzy, z niczym!

– Powiedziała pani… – Szermicki usiadł, nie wypuszczając z objęć katalogu.

– Powiedziałam: Lubecka. LUBECKA. Babka Pauliny Lubeckiej.

Szermicki znieruchomiał.

– Pauliny Lubeckiej, powiadam, któhą pan uwiódł pod pozohem kohepetycji z hysunku! Kohepetycje z hysunku! To po phostu dziewiętnasty wiek! Śmieszne!

Eulalia zatrzęsła głową ze świętym oburzeniem, uważając jednak, żeby się jej peruka nie obluzowała.

– Bardzo panią przepraszam, ale Paulina jest pełnoletnia i wie, co robi – Szermicki odzyskiwał kontenans.

Eulalia zaśmiała się sardonicznie.

– Ha, ha, a więc pan uważa, że wszystko jest w porządku, tak?

– W jak najlepszym. – Niebieskie oczy błysnęły nieprzyjaźnie. On sobie te niebieskie luksferki i niebieskie oprawy skoroszytów, niebieskie meble i niebieski dywan zarządził pod kolor własnych oczu! Ach, w dodatku odzyskał zimną krew. Trzeba go znowu zdenerwować.

– W jak najlepszym? Świetnie. A zatem dziecko przyjmie pan do hodziny hazem z Paulina, tak mam to hozumieć?

Niebieskie oczy w opalonej twarzy zbystrzały gwałtownie. Widać jednak było, że teraz, kiedy już zaskoczenie minęło, facet będzie walczył, prawdopodobnie nie przebierając w metodach.

– Dziecko? Moje dziecko?

– Jak najbahdziej pana, niestety. Ze względu na Paulinę wolałabym, żeby nie było tak bahdzo pana. Ale thudno. Takie były boskie wyhoki.

– Nie mieszajmy w to Boga. Poza tym nie sądzę, abyśmy mieli co do tego całkowitą pewność. Nie byłem pierwszy w życiu Pauliny. Teraz dziewczyny dosyć wcześnie zaczynają życie erotyczne, wie pani.

– A pan jest w tym temacie doskonale zohientowany – zakpiła Eulalia, dolewając sobie mineralnej z gazem. – Dużo się mówi 0 tych wszystkich zaliczeniach, o wahunkach, jakie muszą spełnić studentki, żeby dostać od pana wpis w indeksie.

– To są pomówienia.

– Nie są i pan o tym wie. A dziecko, któhe nosi Paulina, jest owocem pańskich, pożal się Boże, kohepetycji. I jeżeli nawet cicho siedzą te wszystkie głupie gęsi, któhe boją się dziób otworzyć, żeby nie wylecieć ze studiów, to Paulina cicho siedzieć nie będzie. A w każdym hazie ja, jej babka, nie będę patrzyła przez palce na to, co się tu wyphawia!

– Proszę pani, porozmawiajmy spokojnie. – Szermicki nerwowo obejrzał się w stronę pokoju, z którego przedtem wyszedł, i Eulalia zaczęła się zastanawiać, czy on tam nie ma przypadkiem jakich gości.

– Ja jestem spokojna! I niczego więcej nie phagnę, jak spokojnie pohozmawiac. Nie jestem taka naiwna, żeby sądzić, że pan się z Paulina ożeni.

– Ja mam rodzinę, proszę pani. Poza tym nie mam pewności, że dziecko jest moje.

– Niech pan tego już więcej nie powtarza! Jest pańskie i jeśli trzeba będzie, wystąpimy do sądu z wnioskiem o badania genetyczne…

Wzmianka o sądzie wywołała w kamiennej twarzy Szermickiego ledwie uchwytne drgnięcie. Eulalia widziała, że tym razem trafiła celnie.

– Badania genetyczne, mówię, ustalenie ojcostwa, alimenty! Paulina nie chce od pana żadnego zadośćuczynienia, chociaż przez pana znalazła się w thudnej sytuacji, hodzice odmówili jej pomocy, musiała się schhonić u przyjaciół! Ale tehaz będzie potrzebowała śhodków, żeby utrzymać dziecko i siebie.

– I uważa pani, że ja tak po prostu dam jej pieniądze?

– Nie, panie. Nie po phostu. Żadne z hęki do hęki! Pan się zobowiąże notahialnie do łożenia na utrzymanie dziecka aż do jego pełnoletności!

– Oszalała pani!

Eulalia wstała z krzesła i trzasnęła laseczką w stół, co sprawiło jej dużą przyjemność.

– Nie oszalałam i pan o tym wie. Jeżeli nie chce pan hozmawiać ze mną na ghuncie phywatnym, spotkamy się w sądzie. I niech pan sobie nie myśli, że nasza sphawiedliwość niehychliwa! Przewodniczący sądu hodzinnego to mój dobhy przyjaciel, sthyjeczny wnuk naszych sąsiadów z Podola! Poza tym Paulina nie ma w tej chwili nic do sthacenia, a mamy przyjaciół i w gazetach! Co pan powie małżonce, kiedy pana zapyta, czy J.S. z wydziału ahchitektuhy to jakiś pański znajomy? A może te wszystkie gęsi nabiohą odwagi? Te, co zdawały egzaminy na pańskiej kanapie!

Dramatycznym gestem wskazała niebieską skórzaną kanapę stojącą w kącie pokoju. Chciała jeszcze coś dodać w sprawie łapówek i przypomnieć Szermickiemu, że z uniwersytetu owszem, wyleciał profesor za łapówki, ale nie zdążyła.