To przez gbura. On ją zdenerwował w sklepie, przyszła do domu taka zdenerwowana i narobiła głupot.

Może by zadzwonić do Grzesia?

Nie ma mowy, nie będzie dzwoniła do Grzesia z byle głupstwem. Sama musi sobie poradzić. Może by tak Aleksander coś kapnął. Jeśli dostanie trochę forsy, będzie mogła oddać dług i choć trochę poprawi sobie samopoczucie. Wydzwoniła domowy numer poganiacza niewolników.

– Ach, pani Lala, jakże się cieszę, że panią słyszę! Co nowego u pani?

– Nic szczególnego, panie Aleksandrze. Dzwonię, żeby zapytać, czy skasował pan już tego swojego klienta od Karkonoszy. Bo pieniądze mi są potrzebne…

– Już prawie tak, już prawie tak, pani Lalu. Bo widzi pani, kopiarnia mi w firmie nawaliła i nie mogę gościowi zrobić tych wszystkich kopii na VHS – ach, dyski już zrobiliśmy, a kaset nie, więc nie wypada mi człowieka poganiać… sama pani rozumie…

– Panie Olku, ja wszystko rozumiem, tylko że potrzebuję forsy. A ja swoją robotę wykonałam już dawno i, zdaje się, klient był zadowolony…

– Był zachwycony, pani Lalu, zachwycony, zamówił dodatkowe kopie na dyskach… ja wiem, oczywiście, że pani swoją pracę wykonała, ale ja teraz nie mam na honoraria, dopiero jak skasuję tego gościa, wie pani, jaka jest sytuacja, u mnie też cienko, ewentualnie jakaś drobna zaliczka, może pięćset złotych chwilowo panią uratuje?

– Przyjadę do pana jeszcze dzisiaj po te pięćset złotych. – Normalnie starałaby się nie pokazywać, jak bardzo potrzebuje pieniędzy, ale gbur za płotem naglił. To znaczy, mówiąc uczciwie, gbur wręcz proponował, że poczeka, ale ona sama czuła naglącą potrzebę pozbycia się tego długu wdzięczności. Nie chciała mieć żadnych długów wdzięczności wobec gbura i już!

Zostawiła niedopitą kawę i nietknięte ciasteczka, wzięła kluczyki do auta i wyszła z gabinetu. W salonie, doskonale widocznym z przedpokoju, siedziały przy herbatce Balbina z Helenką i Marysią. Wszystkie trzy tokowały zawzięcie. Ojca z nimi nie było, pewnie znowu schronił się w cień orzecha z książką w ręce.

Rzeczywiście, schronił się. Ale nie czytał. Rozmawiał przez płot z gburem, cały zadowolony. Gbur też wyglądał milutko. Boże, dogadali się. Ciekawe, na jaki temat.

Porzuciła myśl o miłej pogawędce z tatusiem i skierowała się prosto do samochodu.

Aleksander bez protestów wypłacił jej pięćset złotych. Miał poza tym dobrą wiadomość, że, mianowicie, podczas tej godziny, która minęła od ich rozmowy telefonicznej, kopiarnia wreszcie ruszyła i niebawem będzie można wydusić z kontrahenta pieniądze, wtedy Eulalia dostanie w całości swoje honorarium. Jakie to będzie niebawem, Aleksander nie chciał powiedzieć, żeby nie zapeszyć.

Zapeszyć! Terminologia typowo biznesowa!

Wróciła do Podjuch, wciąż nie mogąc pozbyć się nerwowej drżączki. Miała nadzieję, że ojciec wciąż jeszcze będzie konwersował z gburem – to ułatwiłoby jej oddanie pieniędzy, nie musiałaby specjalnie chodzić do sąsiada.

Owszem, konwersował. Tyle że już nie przez płot, lecz za płotem. Siedzieli sobie obaj jak starzy przyjaciele w ogródku gbura, w wiklinowych fotelach, przy wiklinowym stoliczku i – na Boga! – popijali jakiś koniaczek!

Tego już było za wiele. Rezygnując z natychmiastowego oddania długu, popędziła do domu. Stwierdziwszy, że jedynym niezaludnionym pomieszczeniem jest łazienka, zajęła ją natychmiast i zabarykadowała się w niej na całe dwie godziny, oddając się przyjemności wonnej kąpieli – oczywiście w londyńskich solach bratowej.

Następnego dnia obudziła się z uczuciem, że miała o czymś pamiętać. Prawie śpiąc jeszcze, sięgnęła do kalendarza.

Cholera. Udało jej się zapomnieć o ślubie Wiki.

Złapała za telefon. Niestety, w słuchawce zabrzmiał jej mezzosopran Helenki, umawiającej się właśnie z jakąś koleżanką na kawkę i plotusie. Jaka kawka! Jakie plotusie! A kto będzie remont robił!

Z komórki wydzwoniła fryzjerkę i wybłagała audiencję. Z taką głową na ślub się nie idzie.

Szczęście boskie, że prezent ślubny ma już od kilku miesięcy schowany w szafie. Dwie rozkoszne filiżanki, czajniczek, cukierniczka, dzbanuszek na mleko – wszystko z chińskiej porcelany, delikatne jak skorupka jajka. Będą mieli na herbatkę we dwoje, kiedy już spacyfikują wrzeszczące niemowlę. Podobno Maciuś nie wrzeszczy przesadnie, więc może da im szansę. Do tej herbacianej zastawy mały, tłusty Budda – dokupiła go, bo był w podobnej kolorystyce – niech na nich patrzy życzliwie i przynosi im szczęście.

Wiki absztyfikanta Eulalia widziała kiedyś u niej w programie. Sprawiał sympatyczne wrażenie, chociaż wtedy miał jakieś problemy i był zatroskany. Eulalia miała nadzieję, że uporał się z kłopotami. Koleżance życzyła wszystkiego najlepszego, łącznie z najlepszym chłopem, jakiego Fortuna aktualnie ma na składzie.

Czas! Czas! Ma strasznie mało czasu!

Zrobiła sobie kanapkę i pogryzając ją, przystąpiła do pracy nad twarzą. Z głową już się dużo nie zrobi, niech chociaż makijaż będzie przyzwoity.

– Lalu, może kawki?

– Chętnie, tato, małą, proszę… Kochany jesteś, ja dzisiaj zaspałam i zapomniałam o ślubie koleżanki, strasznie dziurawą mam głowę ostatnio, wiesz?

– To stresy, kochanie. Ja cię rozumiem. Śmietanki?

– Nie, dziękuję. Co tak cicho wszędzie?

– Kobiety wyszły przed chwilą, w szkole Marysi jest jakieś święto klasowe, nie wiem jakie, przestałem za tym trafiać. A młodzi na górze jeszcze śpią.

– Tatku, nie wiesz, jak Helenka z tym remontem?

Ojciec łypnął na Eulalię znad filiżanki.

– Nie denerwuj się…

– Tato! Takim gadaniem właśnie mnie denerwujesz!

– Zdaje się, że fachowcy odmówili wykonywania przeróbek na podstawie jej rysunków, czemu się wcale nie dziwię, też bym odmówił, bo ona tam chce ściany przestawiać, wyburzać… Zażądali projektu. Od architekta. Policzonego. Z gwarancją, że się kamienica nie rozleci, jak oni tam zaczną działalność.

– Boże!

– Ale ona chyba już ma architekta. Tak więc sursum corda, moja córko… Nie martw się. A może byś gdzieś wyjechała? Nie masz ty jakiegoś urlopu?

– Mam pełno. Tylko szkoda mi wyjeżdżać, bo mam też robotę. Nie jest wykluczone, że zwariuję. A popatrz, tato, bałam się, co to będzie, jak zostanę sama, bez Bliźniaków…

– W końcu zostaniesz – pocieszył ją ojciec. – I będziesz całowała ściany swojego domu z radości, że puste w środku. Natomiast muszę ci powiedzieć, że bardzo przyjemnego masz tego sąsiada.

– Widziałam wczoraj, żeście żłopali gorzałę w krzaczkach.

– Nie gorzałę, tylko bardzo przyzwoitego stocka, dwudziestoletniego. Miałem nadzieję, że do nas dojdziesz… Wyobraź sobie, dogadaliśmy się wspólnej uczelni. Oczywiście ja studiowałem dwadzieścia lat wcześniej, ale jednak na tej samej politechnice.

– Ale ty studiowałeś w Szczecinie, tato, a on jest z jakiegoś Trójmiasta…

– Ostatnio z Trójmiasta, a poprzednio wręcz przeciwnie, z Gryfina. Chodził tutaj do szóstki, a potem studiował na budownictwie wodnym. Dopiero potem przeniósł się do Gdańska, bo tam miał pracę. I jakieś studia podyplomowe. Chyba nie był zbyt szczęśliwy w tym Gdańsku. Nie zwierzał mi się wprawdzie, ale takie odniosłem wrażenie. Wrócił teraz na stare śmieci. Czemu ty go nie lubisz?

– A co, skarżył się? Plotkowaliście o mnie?

– Nie żartuj, Lalu, ja mam oczy.

– No więc, jeżeli nie plotkowaliście o mnie, to o czym rozmawialiście tak długo?

Ojciec zaśmiał się, wyraźnie zadowolony.

– Mamy sporo wspólnych tematów. Nie jest wykluczone, że powtórzymy posiedzenie. Może dasz się skusić i zaszczycisz nas.

– Wykluczone. Słuchaj, nie oddałbyś mu pieniędzy w moim imieniu? Z podziękowaniem?

Pozbywszy się w ten prosty sposób kłopotu, Eulalia pomknęła rączo do fryzjerki, która już na nią czekała. Przez godzinę warczały na siebie nawzajem – Eulalia, która bała się spóźnić na ślub, i fryzjerka, zdecydowana nie wypuścić z rąk półfabrykatu, jak to określiła. Ostatecznie Eulalia w charakterze subtelnej blondynki w odcieniach popielatym, złotym i jasnorudawym znowu zbliżyła się do ulubionego wieku, lat trzydziestu dziewięciu. Oczywiście po kwiatki poleciał jej chłopak od mycia włosów, bo sama już by nie zdążyła.