– Jestem, ale nie wiem, czy nie wyjadę w górki w tym czasie. Jakby co, to wypijcie i za moje zdrowie jako osiemdziesiąty ósmy toast.

– Wypijemy, spokojnie. Ale chciałbym zobaczyć, jak łapiesz bukiet panny młodej o północy.

– Pokręciło ci się. To dla panienek, a nie rozwódek. I nie w tym wieku.

– Wiek nie ma znaczenia. Trzymaj się ciepło. Do zobaczyska.

Odszedł do swojego samochodu, a większość bab obecnych na parkingu odwracała się, wiodąc za nim spojrzeniami pełnymi zachwytu.

Eulalia uśmiechnęła się jeszcze do jego pleców, bo doprawdy bardzo go polubiła ostatnio (to ogromnie miły człowiek – jak mu się udało nie zidiocieć z taką powierzchownością?), po czym sposępniała, zastanawiając się, w jaki sposób zapytać Helenkę, czy nie dobrała się przypadkiem do konta swojego męża. Podejrzewała bowiem, że pieniądze z karty zniknęły właśnie w ten sposób.

Ostatecznie doszła do wniosku, że zrobi to całkiem po prostu.

Kiedy przyjechała do domu i z pomocą Roberta wyładowała z bagażnika zakupy (załatwiając przy okazji sprawę refundacji łazienkowych zasobów, do zużywania których Robert przyznał się w popłochu), była już najzupełniej gotowa do boju.

Helenki na dole nie zastała. Balbina tylko kręciła się po kuchni, przygotowując wytworny podwieczorek, złożony z herbaty (w najlepszej zastawie Eulalii) oraz reszty drobnych ciasteczek z makiem, upieczonych przez Sławkę przed wyjazdem.

– Gdzie mi stawiasz te zakupy – prychnęła niezadowolona, kiedy siedem wielkich toreb stanęło na podłodze. – Ty chyba nigdy nie miałaś u siebie porządku?

– Zaraz to pochowam. Gdzie Helena?

– U siebie w pokoju. Nie przeszkadzaj jej, ona się relaksuje! Za parę minut zejdzie na podwieczorek, to będzie! Zaraz będę herbatę parzyła!

– Widzę – mruknęła Eulalia i sięgnęła po ciasteczko, co wywołało u jej matki odruch lwicy, zasłaniającej swoje młode przed napaścią. – Nie jestem zaproszona na ten podwieczorek?

– Wydaje mi się, że dostatecznie wyraźnie wyjaśniłyśmy sobie te rzeczy, kiedy odmówiłaś pomocy Helence – sarknęła Balbina.

Eulalia postanowiła panować nad sobą.

– Ale wtedy chodziło o obiady, a nie o podwieczorki. – Zaśmiała się z niejakim przymusem. – Poza tym te ciasteczka upiekła Sławka…

Balbina spojrzała na nią z wrzodem w oku i z trzaskiem wstawiła paterę z ciasteczkami do kredensu.

– Nie spodziewałam się, że odmówisz mi paru ciastek – rzuciła z goryczą.

Eulalia wystawiła paterę z powrotem.

– Ależ nie odmawiam. Tylko że sama też bym kilka zjadła…

– Ty nie powinnaś w ogóle myśleć o ciastkach. Helenka mówi, że masz co najmniej piętnaście kilo nadwagi!

Tego było już za wiele, więc Eulalia bez słowa, zostawiając na podłodze siedem toreb z supermarketu, odwróciła się na pięcie i opuściła kuchnię.

Powinna teraz iść do ogrodu, popatrzeć na kwiaty i ochłonąć nieco, ale nie zrobiła tego. Poszła na piętro.

W pokoju Sławki na tapczanie leżała sobie Helenka z maseczką na twarzy i płatkami kosmetycznymi na oczach. Marysi w pobliżu nie było. Pewnie znowu gra w jakieś krwawe gry, udając, że tworzy nowe postmodernistyczne, cholera jasna, wiersze.

– To ty, Marysiu? – odezwał się przytłumiony głos spod warstwy biało – zielonej maseczki. – Prosiłam, żeby mi nikt nie przeszkadzał. Przerywacie mi relaks.

– To nie Marysia, to ja. Mam do ciebie sprawę.

– A ta sprawa nie może zaczekać jeszcze paru minut? – Helenka była niezadowolona, ale wytworna. O ile może być wytworna zmora z czymś takim zamiast twarzy. Jej ton wyrażał wszystko.

– Pewnie może – odpowiedziała Eulalia już prawie w furii, wciąż jednak panująca nad sobą. – Aleja nie mam ochoty czekać. Wracam właśnie ze sklepu, gdzie zrobiłam z siebie głupka, usiłując zapłacić kartą Atanazego, do czego mnie upoważnił. Wyczyściłaś konto?

Spod maseczki wydobyło się coś jakby cichy i ostrożny śmiech.

– Dlaczego się śmiejesz?

– Wyobraziłam sobie… cha, cha, cha… wyobraziłam…

– Helena, ty sobie lepiej nic nie wyobrażaj! Dlaczego wzięłaś pieniądze i nie powiedziałaś ani słowa?

– No cóż, droga Eulalio. To przecież były moje pieniądze… Atanazego, oczywiście, też, ale konto jest nasze wspólne. Biedny Atanazy, zapomniał, że mam upoważnienie…

– Ja rozumiem, że masz upoważnienie – ryknęła Eulalia – ale dlaczego to zrobiłaś?

– Mama mi powiedziała, że podstępnie zabrałaś jej kartę.

– Atanazy pozwolił mi z niej korzystać, a mama nie chciała mi jej dać. – Eulalia wzruszyła ramionami, niepomna, iż dama na szezlongu nie widzi tego gestu poprzez płatki na oczach. – A ja akurat potrzebowałam dofinansowania. Bo, widzisz, utrzymanie takiej dużej rodziny kosztuje więcej niż utrzymanie mnie i Bliźniaków.

– Mama dała ci pieniądze z emerytury ojca.

– Nie denerwuj mnie, Helena! Mama dała mi dwie stówy, to za mało. – Eulalia zauważyła z niezadowoleniem, że to ona zaczęła się tłumaczyć. – Słuchaj, mnie się nie chce o tym rozmawiać. Jeżeli zamierzacie mnie zaszczycać dłuższy czas swoją poczwórną obecnością, a na to mi wygląda, to przyjmij do wiadomości, że zakupy, jakie zrobiłam dzisiaj, były ostatnie do wspólnego użytku. Rachunki za gaz, światło i telefon regulujecie w wysokości jednej trzeciej.

Dlaczego, dlaczego, do jasnej cholery, nie popłaciła ostatnich rachunków tą przeklętą kartą! Miałaby dziś ze swoich honorariów nieco więcej niż dwie stówy na koncie! Jeżeli Aleksander nie zapłaci za Karkonosze, nie będzie miała z czego oddać gburowi.

– A jak policzyłaś tę jedną trzecią, ciekawa jestem, czy uwzględniłaś młodych ludzi… tych przyjaciół twoich dzieci?

– Owszem, uwzględniłam. W momencie kiedy rodzice i Marysia wprowadzili się do mnie, rachunki wzrosły mi o połowę. Potem doszli młodzi, przyjechały Bliźniaki, przyjechałaś ty… Przypuszczam, że rachunki za wrzesień będą jeszcze wyższe. Zauważ, że ostatnio zapłaciłam ze swoich pieniędzy. Nie chciałabyś mi przypadkiem tego zrefundować?

– Boże święty, która godzina? – Zmora w maseczce zerwała się nagle na równe nogi i zdarła sobie płatek kosmetyczny z jednego oka. – Eulalio! Nie dosyć, że przerwałaś mi relaks, to przez ciebie przeoczyłam dwadzieścia minut! Dlaczego ten budzik nie zadzwonił?

Eulalia mogłaby wyjaśnić, że osobiście go wyłączyła, żeby jego wściekły warkot nie przeszkadzał im w omawianiu ważnych spraw, ale nie było już komu. Piękna Helena zatrzasnęła za sobą drzwi łazienki.

Eulalia, zła na siebie, że dała się ponieść złości (Bliźniaki nazwałyby to wściekiem spiralnym), zeszła do kuchni, nie bacząc na sarkanie Balbiny, zaparzyła sobie indywidualnie herbatę w dużym kubku, zgarnęła na talerzyk sporo ciasteczek i udała się do swojego pokoju. Rzeczywiście, siedziała tam Marysia i z wypiekami na buzi toczyła krwawe boje z obrzydliwymi kosmitami.

Bezwzględna ciotka zdjęła jej z głowy słuchawki.

– Koniec bitwy na dzisiaj, Marysiu. Babcia zaprasza na podwieczorek.

– Nikt mnie nie pytał, czy mam ochotę na podwieczorek – zaprotestowało dziecko.

– Ja cię też nie pytam. Ja cię tylko uprzejmie proszę o opuszczenie mojego pokoju. Teraz ja będę się relaksować.

Nadęta Marysia odmaszerowała, a Eulalia z westchnieniem wyłączyła komputer i siadła w ulubionym (ostatnio również przez ojca, który teraz znalazł sobie dodatkowy azyl na leżaku pod orzechem) obszernym fotelu i oddała się ponurym rozmyślaniom.

Niepotrzebnie była niemiła dla Marysi. Mała nic złego nie robiła tym razem. To się nazywa wyładowywanie agresji na słabszych. Coś okropnego.

Niepotrzebnie poleciała do Heleny, nie ochłonąwszy uprzednio i nie obmyśliwszy planu rozgrywki z ukochaną bratową. Tfu, z żoną ukochanego brata.

Niepotrzebnie znowu ścięła się z matką. O ciastka! Ale te ciastka upiekła dla niej Sławka, specjalnie dla niej, zaznaczała to kilka razy. To nie znaczy, że miała zamiar sama je zeżreć w jakimś kącie, ale chciała przynajmniej mieć do nich prawo.

Boże, przecież ona już w piętkę goni!