– Nie, nie mam już nic. Niemniej chciałbym cię prosić o większą uwagę, gdybyś jeszcze kiedyś była w podobnej sytuacji.

– W sprawie obiektywizmu? – parsknęła. – Czy może w sprawie lojalności?

– W jednej i drugiej – odrzekł i powrócił do obgryzania pióra, czekając najwyraźniej, aż ona wyjdzie i zamknie drzwi za sobą.

Zrobiła to, a oddalając się w stronę swojego pokoju, słyszała jeszcze wzburzony głos Klaudii, usiłującej wytłumaczyć coś kierownikowi redakcji.

Eulalia była przygnębiona. Dwoje niechętnych. Nie lubiła przysparzać sobie wrogów; co ją podkusiło, żeby brać się za tę sprawę? Ach, prawda. Tak zwane dobro dziecka. O dziecku nikt specjalnie nie myślał – ani mamusia, ani tatuś, ani sędzia, ani pani redaktor Klaudia, która stworzyła sugestywny portret ojca walczącego o prawo widywania potomka. No więc ona, nieuleczalna harcerka (wyłącznie duchowa, bowiem nie znosiła nigdy drużynowego drylu), uznała, że musi wkroczyć. I wkroczyła. I teraz ma nieprzyjemności. Boże, Boże. A chłopcu i tak nie pomoże. W pokoju dzwonił telefon. Podbiegła i zdążyła odebrać w ostatniej chwili.

– Pani redaktor Manowska? Tu sędzia Bekielska, pamięta mnie pani? To ze mną rozmawiała pani w sprawie tych państwa… Gosiów bodajże.

– Witam panią, pamiętam, oczywiście – powiedziała Eulalia ze sztucznym ożywieniem.

– Dzwonię, bo proszę sobie wyobrazić, na drugi dzień po emisji pani reportażu oni się pogodzili! Przyszli do sądu oboje, pani Goś i pan Goś, i oświadczyli, że ona będzie mu teraz wydawała dziecko, jak jest w postanowieniu, a on wycofał wszystkie pretensje wobec niej i już nie ma mowy o żadnym wsadzaniu jej do więzienia.

– Coś takiego – powiedziała Eulalia, a w jej głowie natychmiast zalęgła się myśl, że może jednak warto było robić ten materiał, skoro dał takie rezultaty.

Okazało się, że pani sędzia ma inne wyobrażenie co do przyczyn cudownego pogodzenia się byłych małżonków.

– Widzi pani, pani redaktor, jak to dobrze postraszyć więzieniem? Ona się autentycznie zlękła, że pójdzie siedzieć, i poszła na ugodę. Ja zawsze mówię, że my za mało wydajemy wyroków skazujących na więzienie.

– Jasne – powiedziała Eulalia bezbarwnie. – Sadzać, jak leci.

– Niekoniecznie zaraz sadzać. – Pani sędzia zaśmiała się radośnie. – Ale skazywać, skazywać! Duże grzywny! Areszt! To działa jak straszak! No to ja dziękuję pani jeszcze raz za współpracę. Do zobaczenia!

Eulalia odłożyła słuchawkę i dopiero wtedy dostała ataku śmiechu.

Bliźniaki miały do niej interes. To było widać. Przede wszystkim czyhały przed domem, żeby otworzyć jej bramę wjazdową. Odebrały jej torbę z zakupami i Kuba zaniósł ją do domu z pieśnią na ustach. Sławka zaofiarowała się, że ją rozpakuje (nienawidziła rozpakowywania od najwcześniejszego dzieciństwa). Kuba zrobił mamuni kawę i prawie całą doniósł na stolik, rozchlapując na spodek tylko odrobinę, którą zresztą natychmiast wytarł chusteczką higieniczną. Sławka dołożyła do kawy świeżo upieczone kruche ciasteczka. Zrobiwszy to wszystko, usiedli naprzeciwko matki na kanapie i wywołali na twarze miłe uśmiechy.

– Kto upiekł ciasteczka? – Eulalia ostrożnie nadgryzła jedno. Nie powinna ich jeść. Ciasteczka tuczą, zwłaszcza takie kruche. To było wyśmienite. – Babcia się załamała?

Balbina zgodnie ze swoją deklaracją przyrządzała posiłki w ilościach wystarczających na cztery porcje. Nikt się tym specjalnie nie przejął, ponieważ Paulina i Robert i tak jadali na własną rękę, w zależności od Poli ciążowych zachcianek, Eulalia przerzuciła się na doskonały bufet telewizyjny, a Bliźniaki postanowiły się odchudzać. W istocie, na kuchni babci Balbiny przybyło im po jakieś pięć deko. Balbina złym okiem patrzała, jak żywią się jajkami i sałatką pomidorową. Teoretycznie mogły więc ciasteczka być pierwszą gałązką oliwną. Ale nie były.

– To ja upiekłam te ciasteczka, dla ciebie, mamuniu, specjalnie. Prawda, że mi wyszły?

Rewelacja. To z „Kuchni polskiej”?

– Nie, z przepisu Berybojkowej.

– Nie żartuj! Przecież ten przepis zgubiłam już dawno!

– Był w „Kuchni polskiej”, założyłaś nim golonkę po bawarsku. Ale cukrem kryształem posypałam z własnej inicjatywy, bo nie było w domu maku ani sezamu. Kupię jutro i znowu upiekę, chcesz?

– A moja kawka ci smakuje, matka? Prawda, że świetna?

Eulalia zaczęła się śmiać.

– Zgadzam się na wszystko, cokolwiek by to było. Macie to u mnie. A teraz powiedzcie, co to ma być.

Bliźniaki przewróciły zgodnie oczyma.

– Matka, jaka ty jesteś inteligentna! To po nas, genetyczne.

– Zastanawiamy się, mamuniu, czyby nie można już zostawić Poli i Roberta bez naszego nadzoru. Oni się chyba przyjęli, a my byśmy chcieli wykorzystać jeszcze trochę wakacji.

Eulalia pokiwała głową. Rzeczywiście, Bliźniaki przerwały wakacje, aby zostać w domu z przyjaciółmi, straciły miesiąc z planowanych wojaży, ale teraz sytuacja się unormowała, podopieczni nie potrzebowali już opieki, bo istotnie się zadomowili i nauczyli unikać bezpośrednich starć z Balbiną.

– Jedźcie – powiedziała krótko. – Ale mam nadzieję, że jakiś tydzień bezpośrednio przed waszym wyjazdem na studia spędzimy razem. Może byśmy pojechali w góry?

– Właśnie chcieliśmy ci to zaproponować – rzekł poważnie Kuba. – Takie pożegnanie dzieciństwa, co, mama?

Eulalia westchnęła.

– Nie da się ukryć. Zaczynamy nowe życie?

– Nie smuć się, mamuniu. – Sławka też zaczynała mieć duże oczy. – Jakoś musimy sobie z tym poradzić. Poza tym nie pożegnanie dzieciństwa, tylko powitanie dorosłości. A teraz chcemy tylko na jakiś tydzień, no, góra na dziesięć dni, skoczyć nad morze, do naszej paczki klasowej. Oni się zainstalowali w Pogorzelicy, w leśnym domku u ciotki Marcina. Wiesz, którego. Tego jajogłowca, co szedł indywidualnym tokiem. Nie Marcina sportowca, tylko Marcina intelektualisty.

– Wiem, wiem. Spokojnie możecie jechać. Jak finanse?

– Mamy. Nie wydaliśmy jeszcze wszystkiego, cośmy zarobili w Lubomierzu. Popatrz, jak dobrze było posiedzieć w domu i pooszczędzać. Ale jeżeli nam coś dorzucisz, nie będziemy się opierać.

– Trochę wam dorzucę… Nie za dużo.

– Każdy grosz mile widziany.

– Tak się jeszcze zastanawiam… rozumiecie, mam przed oczami Paulinę i te jej wszystkie przeżycia sercowe… a jakbym was tak zapytała o wasze…

– Nasze co?

– Życie prywatne.

– To byśmy ci nic nie powiedzieli. Życie prywatne to życie prywatne.

– Mów za siebie, Kubeł. Nie martw się, mama, na razie nie prowadzimy jakiegoś bardzo zobowiązującego życia prywatnego. A jeśli w ogóle jakieś prowadzimy, to w ramach zdrowego rozsądku.

– To znaczy, że nie zostaniesz babcią na dniach.

– Ani nawet teściową.

– Rozumiecie, wolałabym wiedzieć zawczasu…

– Jak będzie zobowiązująco, to się dowiesz. Naprawdę. Nie martw się. To my jutro startujemy. Poradzisz sobie?

– Jeżeli Helenka nie będzie miała jakiejś erupcji pomysłowości…

– Matka, ty to lepiej odpukaj.

Zgodnie odpukali wszyscy troje pod blatem stolika.

Helenka miała jednak erupcję pomysłowości. Przekonała się o tym Eulalia, robiąc zakupy w supermarkecie na drugi dzień po wyjeździe Bliźniaków. Zakupy robiła z rozpędu, raz na tydzień, biorąc z półek wszystkie najpotrzebniejsze, największe i najcięższe rzeczy i upychając je w samochodzie. Nie chciała obarczać tym Helenki, wolała mieć pewność, że wszystko jest w domu. W zasadzie mogłaby ją obarczyć, spokojniutko; większość zakupionej przez nią żywności i tak zużywała Balbina do przyrządzania posiłków, którymi – wciąż trwając w urazie do Eulalii – karmiła tylko „swoją” część rodziny. Eulalia nie chciała jednak mnożyć zadrażnień.

Jak zwykle, przeleciała jak torpeda między regałami, w dwadzieścia minut napełniając olbrzymi wózek ze sporą górką. Były godziny szczytu i do kas stały spore kolejki. Stanęła więc w ogonku, zastanawiając się, czy powinna wziąć pięć toreb, żeby zapakować to wszystko, czy może raczej sześć?