– Grzesiu kochany, spotkaj się ze mną. Kawę ci postawię.

Grzegorz Wroński, psychiatra i człowiek inteligentny, nie pytał, czy to pilne. Skoro do niego zadzwoniła, widać było pilne.

– Mogę o siedemnastej trzydzieści, chcesz? U mnie, u ciebie, w neutralnym miejscu?

– A wpadłbyś do mnie do redakcji?

– Wpadnę. Gdybym się trochę spóźniał, zaczekasz?

– Oczywiście. Dziękuję, Grzesiu.

– Trzymaj się.

Od samego dźwięku jego spokojnego głosu zrobiło jej się nieco lepiej.

Zmontowała szybko materiał, cały czas pamiętając o poniedziałkowym nagraniu studia i środowej emisji. Oraz o swoim spotkaniu o siedemnastej trzydzieści.

Był prawie punktualny. To znaczy spóźnił się zaledwie trzynaście minut.

Uściskali się serdecznie. Swojego czasu Grzegorz pomagał jej wyjść z załamania nerwowego po rozwodzie z Arturem. Usiłowała go wtedy uwieść, ale wyperswadował jej ten zamiar, tłumacząc, że nie wypada mu sypiać z pacjentkami. Kiedy wydobrzała, przestała na niego lecieć. Zostali jednak dobrymi przyjaciółmi; kilka razy Eulalia zapraszała go do studia, kiedy potrzebny jej był do programu rozsądny psychiatra, kilka razy dzwoniła do niego z różnymi swoimi sprawami, a on nigdy nie zawiódł.

– Co się dzieje, Lala? – zapytał, patrząc na nią przenikliwymi oczkami o barwie wypłowiałego nieba. Był rudy, chudy i dosyć brzydki. Uwielbiała go z powodu jego niezachwianego spokoju, wszechstronnej wiedzy, błyskotliwej inteligencji i poczucia humoru. – Daj tej kawy, jestem zmęczony jak koń pociągowy. I powiedz, co cię załamało ostatecznie.

– Bratowa – odpowiedziała krótko, przyrządzając kawę. – Grzesiu, czy ty też z wiekiem coraz gorzej reagujesz na głupotę ludzką?

– Ja? Ja nie. – Zaśmiał się pogodnie. – Ja studiuję głupotę ludzką całe życie. Niewykluczone, że napiszę na ten temat rozprawę. Ale rozumiem cię, moja droga. Opowiedz mi wszystko.

Opowiedziała. Mówiła bez przerwy pięćdziesiąt sześć minut. O nieuchronnie nadchodzącym rozstaniu z Bliźniakami, które były do tej pory sensem jej życia. O tym, że się starzeje i boi samotności. Ze brzydnie. Zmarszczki jej się robią. Dyrekcja nie przyjmuje od niej propozycji programów, które sama chciałaby poprowadzić. Tyje. Praca ją denerwuje, a dotąd na ogół dawała jej satysfakcję. Do szału doprowadza ją rodzina. Codziennie rano ma ochotę płakać na swój widok. Jest bez przerwy zmęczona. Przekwita. Zapomina. Nie chce jej się! Nikt jej nie kocha!

W końcu się rozpłakała. Grzegorz nie próbował jej pocieszać ani uspokajać, przeciwnie, cierpliwie czekał, aż się wypłacze, co jakiś czas podając jej świeże chusteczki do nosa. Trwało to dosyć długo, ale wyglądało na to, że mu to nie przeszkadza.

Kiedy skończyła z tym wreszcie, poszła do toalety doprowadzić się do porządku, a on zrobił jej świeżą kawę.

– Kochany jesteś, Grzesiu – powiedziała, pochlipując ostatkiem łez. – Już mi lepiej. Ale jak wrócę do tego cholernego domu, to znowu mogę pęknąć.

– Spokojnie. Chcesz, żebym z tobą rozmawiał jak lekarz czy jak przyjaciel?

– Jak przyjaciel… z dyplomem lekarza…

– Dobrze. No więc jako lekarz mógłbym ci dać trochę różnych piguł, żebyś miała na dobry sen i na depresję, ale jako przyjaciel powiem ci: po co masz się truć tymi świństwami. Uważam, że możesz sama sobie poradzić.

– Tylko mi nie mów o asertywności!

– O, widzę, że sama wyczuwasz, w czym rzecz. No to naprawdę nie jest z tobą tak źle. Nie możesz wyrzucić tej całej czeredy z domu na zbity pysk? Nie mam tu na myśli twoich dzieci… Ani tych młodych, oni nie są szkodliwi. Właściwie to najbardziej mam na myśli twoją bratową… i rodziców, bardzo cię przepraszam, Lalu…

– Nie mogę. Obiecałam bratu, że przechowam ich przez czas remontu tamtego mieszkania.

– W takim razie może ty sama wyjedź? Weź sobie urlop, lato jest, nie zauważyłaś? Masz jakieś takie miejsce na ziemi, gdzie jest ci dobrze?

– We własnym domu zawsze mi było nieźle. Ostatnio dobrze mi było w Bacówce.

– To jedź do tej Bacówki. Potrzebujesz tego, naprawdę.

– Teraz nie mogę, mam rozgrzebane różne programy, muszę je pokończyć, poza tym nie chciałabym zostawiać dzieci samych z rodzinką, a przecież są jeszcze Paulina i Robert, oni są akurat dosyć sympatyczni, ale moja matka ich nie lubi…

– Myślisz, że jak wyjedziesz, to oni się pozabijają? Nie przejmowałbym się tym. Nie pozabijają się. A powiedz, jak już będziesz mogła wyjechać, to stać by cię było na jakieś takie wczasy na farmie piękności albo odchudzające, albo zdrowotne, albo najlepiej sanatorium?

– Nie mów do mnie na ten temat.

– Dobrze. A powiedz mi jeszcze, jak twoje hormony? Sama doszłaś do wniosku, że przekwitasz, czy lekarz ci to powiedział?

– Grzesiu, bądź poważny! Ja mam czterdzieści osiem lat!

– Ja też. A nawet czterdzieści dziewięć. I jeszcze nie przekwitam. Ani nie zamierzam na razie. Hormony zastępcze bierzesz?

– Nie biorę, nie mogę. Są przeciwwskazania.

– Dobrze. A jak twoja astma?

– W zasadzie opanowana. Lato jest, latem rzadko mi dokucza.

– Dobrze.

– Co ty tak tylko dobrze i dobrze – zirytowała się Eulalia. – A ja sama z sobą nie mogę wytrzymać!

– Mówię dobrze, bo jest dobrze. Tak naprawdę jesteś zmęczona. I boisz się zostać sama, bez twoich Bliźniaków. A ja ci powiem, że to też dobrze, że one wyjadą. Czy ty się o nie boisz? Że zejdą na złą drogę albo coś takiego?

– Zwariowałeś.

– No widzisz. To normalne, że wyjeżdżają. Byłoby gorzej, gdyby zostały w Szczecinie tylko po to, żeby mamuni samej nie zostawiać. A ty będziesz wreszcie miała czas dla siebie. Przyzwyczaisz się do spokoju. Możesz sprawić sobie psa. Będziesz mogła robić tysiąc rzeczy, na które będziesz miała ochotę. Nie wracać na noc do domu, odwiedzać przyjaciół…

– Boże, Grześ, ty wiesz, że ja mam bardzo mało przyjaciół… takich poza pracą…

– To teraz będziesz miała czas, żeby sobie takich znaleźć. Tylko nie zakop się w robocie! Zadbaj o siebie. Porozpieszczaj się. A najlepiej zafunduj sobie romans.

– Oszalałeś! W moim wieku!

– Bardzo dobry wiek na romanse. Sam bym na ciebie poleciał.

– Dziękuję uprzejmie. Jak ja na ciebie leciałam, to mi tłumaczyłeś, że nie możesz z pacjentką!

– Bo z pacjentką to jest niemoralnie. A teraz sama chciałaś, żebym cię potraktował jak przyjaciel, a nie jak lekarz!

Eulalia wybuchnęła śmiechem. Grzegorz patrzał na nią z zadowoleniem.

– Widzisz, jak dobrze wpływa na ciebie sama myśl o romansie ze mną? Aleja się nie narzucam. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej wody, rozumiem. Gdybyś jednak zmieniła zdanie, służę w każdej chwili.

– Czy to znaczy, że nie jestem jeszcze do wyrzucenia?

– Nie kokietuj. Jesteś piękną kobietą. Dojrzała brzoskwinia. Nigdy nie lubiłem kwaśnych jabłek, jeżeli o mnie chodzi. Lolitki uważam za obrzydlistwo. Podejrzewam, przy całej mojej próżności, że nie jestem z tymi upodobaniami jedyny na świecie. No więc umawiamy się: każdego dnia patrzysz w lustro i cieszysz się z tego, że jesteś piękna, mądra, inteligentna, utalentowana, masz świetne dzieciaki, które cię kochają i które ładnie dorośleją. Masz pracę… a propos, nie wyrzucają cię?

– Chyba nie.

– Dobrze. Poza tym, kochana, ćwiczenia oddechowe, odrobina medytacji, możliwie dużo ruchu. Ogródek. Kwiaty wokół siebie. Piękno. Muzyka. Takie rzeczy. Nie oglądaj dzienników, jeżeli nie musisz koniecznie, oglądanie tych osłów, którzy nami rządzą, prowadzi do depresji w przyspieszonym tempie. Literatura. Poezja. No. A jak twoje dzieci pojadą na te studia, to zadzwoń do mnie, pogadamy, zobaczę, jak sobie z tym radzisz. I poderwij kogoś.

– Dla zdrowia…

– Oczywiście. Mogę ci nawet wypisać receptę. Teraz już muszę lecieć. Jak ci będzie smutno, dzwoń do mnie o każdej porze dnia i nocy. Bez krępacji, pani redaktorowo. Masz tu wizytówkę z moją nową komórką. Stary numer będzie nieaktualny za tydzień. Idziemy?

Wyszli z gmachu telewizji, a zanim wsiedli każde do swojego samochodu, Grzegorz uściskał ją serdecznie… czuła to, czuła, że nie jest to zdawkowy uścisk, że on ją naprawdę bardzo lubi. A jednocześnie miała wrażenie, że otrzymuje od niego porcję energii, odwagi, wiary w przyszłość. No proszę. Może szkoda, że przestała na niego lecieć? Co on właściwie zrobił ze swoją żoną? Byli świetną parą. Prawda, umarła mu. Zginęła w wypadku samochodowym. Pięć lat temu. Dzieci nie mieli. Nie ożenił się znowu, wiedziałaby, zaprosiłby ją na ślub albo chociaż zawiadomił. To znaczy, że jest naprawdę całkiem samotny, nie tak jak ona… i to on ją pociesza!