Eulalia też postanowiła się nie ujawniać. Wymknęła się na ganek i z przyjemnością odetchnęła świeżym powietrzem, patrząc z wysoka na Szczecin i błękitne wody Regalicy, Odry, Jeziora Dąbskiego…

– Dzień dobry, pani Eulalio.

Gbur.

Może by go już przestać nazywać gburem, ostatnio coś bardzo jest uprzejmy.

Ale był gburem od początku i dosyć długo. Poza tym bardzo jej się naraził tym gburstwem. Gburstwem, nie gburowatością. Gburowatość – to wyrażenie sugeruje jakąś otoczkę, pozór, podczas gdy u niego to szło z samego wnętrza, od środka, z głębi jestestwa. Do innych odnosił się uprzejmie i przyjaźnie, tylko ją traktował jak zepsute powietrze. Gburstwo. Nieźle brzmi. Jej wkład w ojczyznę – polszczyznę.

– Dzień dobry.

No po prostu lód w głosie. Oraz obojętność.

Tym razem nowy sąsiad nie próbował nawiązywać rozmowy, tylko pokręcił się bez sensu po ganku i wrócił do domu.

Czyżby wylazł na ten ganek, bo ją zobaczył przez okno?

Niemożliwe. Przez okno nie widać ganku sąsiada. Chyba żeby się wychylił.

– Lalu, no co ty wyrabiasz? Helenka przyjechała, a ty się kryjesz po kątach! Chodźże na śniadanie, już wszystko gotowe, dzieci mi pomogły, tylko ty gdzieś znikłaś bez śladu!

Eulalia porzuciła rozważania na temat motywacji kierującej krokami gbura i z westchnieniem wróciła na łono rodziny.

Na cześć Helenki nawet Pola i Robert otrzymali zaproszenie do rodzinnego stołu, a takimi zaproszeniami Balbina na ogół nie szafowała.

Bohaterka dnia właśnie opowiadała o licznych znajomościach, jakie nawiązała w Londynie oraz w Cannes. Wyglądało na to, że zrobiła furorę w obu tych miejscowościach. Eulalia była tylko ciekawa, jaki procent tej całej historii uznają za dobrą monetę Paulina z Robertem – nowicjusze. Jej własne dzieci wezmą pewno poprawkę na 60 – 70 procent picu. Ona sama stawiała na dolną granicę tego szacunku, tato mógł dawać fifty – fifty, a Balbina, stara naiwna, i Marysia, dziecko niewinne, wierzyły bez zastrzeżeń we wszystko.

Dwukrotnie tylko Eulalia zastrzygła uszami uważniej. Raz, kiedy Helence przypomniało się, że ma dla niej coś od Atanazego i to coś okazało się opakowaną w byle jakie pudełko paczuszką, z której wyłoniły się dwa kolejne pudełeczka i dwa duże oraz kosztowne flakony perfum, na jakie Eulalia z pewnością nie mogłaby sobie pozwolić. Jakieś nowości, nie widziała ich w naszych perfumeriach. Poczciwy Atuś. No to można już nie żałować wody Feel good. Miała nadzieję, że sam wybierał, ma dobry gust zapachowy. Helenka wzięłaby po prostu co najdroższe. To znaczy, dla siebie wzięłaby, co najdroższe. Dla kogoś niekoniecznie.

Swoją drogą nieźle się braciszek wyżarł na tych rysuneczkach.

Drugi raz Eulalia zaczęła słuchać uważniej, kiedy Helenka jęła omawiać sprawę przeróbek mieszkania na Jagiellońskiej. Atek, kapeć jeden, oczywiście łgał jak pies, bo to nie były żadne kosmetyczne przeróbki, tylko kompletna przebudowa. Gdyby to nie była kamienica pod opieką konserwatorską, to Helenka w szale twórczym rozwaliłaby pewnie całą zabytkową elewację i wprowadziła ożywczy powiew świeżego spojrzenia. Prosto z Cannes, w typie śródziemnomorskim.

Zanosi się na to, że jeszcze długo pomieszkają razem.

Od przyszłego tygodnia zaczyna się szkoła Marysi, ciekawe, czy Helenka nie spróbuje wrobić jej, Eulalii, w dowożenie panienki do tej szkoły.

O Boże.

Nic z tego. Helenka też ma samochód, upchnięty w tej chwili w garażu, będzie musiała go wyprowadzić i używać. I nie ma znaczenia, że woli być wożona!

Nie będzie lekko.

Na szczęście ma jeszcze trochę urlopu. Jak już nie będzie mogła wytrzymać, pryśnie do Bacówki. Może nawet już na ten weekend. Trzeba tylko wcześniej załatwić sprawę z wiarołomnym uwodzicielem Szermickim, Brosnanem dla ubogich.

Na razie można się doraźnie wykręcić pracą.

Doszedłszy do tego wniosku, Eulalia wstała od stołu i przeprosiwszy zgromadzenie, wygłosiła kłamliwe oświadczenie o konieczności jakiegoś przeglądu, który to przegląd musi mieć dzisiaj z głowy, bo od jutra montuje. Po czym dała nogę.

Po raz kolejny ucieczka od własnej rodziny okazała się pożyteczna. Kiedy w recepcji brała klucz od swojego pokoju redakcyjnego, zwróciła uwagę na mocno wymalowaną damę, tłumaczącą coś zawzięcie strażnikowi. Dama prawie że roniła łzy i usiłowała koniecznie wcisnąć strażnikowi do ręki potężny plik papierów. Strażnik bronił się jak mógł, a kiedy zobaczył Eulalię, ucieszył się szalenie.

– O, proszę – powiedział do wymalowanej – tu jest pani redaktor Manowska, pani redaktor zajmuje się takimi sprawami. Proszę porozmawiać z panią redaktor.

– Jakimi sprawami, panie Bodziu?

– Społecznymi, pani redaktor. Pani przecież robi takie reportaże. Może pani redaktor z panią porozmawia?

– Porozmawiam. Da mi pan mój klucz?

– O, przepraszam. Proszę bardzo. Ale już się nie podpisuje.

Ma pani kartę, to znaczy identyfikator?

– Mam. A co, zeszyt już nieważny?

– Nieważny. Pani kliknie,

Dopiero teraz Eulalia zauważyła zamontowany na blacie recepcji czytnik. Z westchnieniem zaczęła grzebać w przepastnych głębinach swojej torby. Znalazła kartę magnetyczną i kliknęła. Zabrała klucz, skinęła na umalowaną i zamierzała się oddalić w jej towarzystwie.

– Jeszcze raz, pani redaktor – zawrócił ją strażnik. – Ja przepraszam, komputer mi się zawiesił.

Eulalia kliknęła jeszcze raz.

– Dobrze teraz?

– Dobrze. Jeszcze moment!

Eulalia, która znowu zamierzała odejść, ponownie zawróciła.

– Wisi?

– Nie, nie wisi, tylko teraz musi mi pani potwierdzić. Pani kliknie jeszcze raz.

– To może przypadkiem ma być jakieś ułatwienie? – zapytała, klikając. – Bo długopisem i zeszytem już byśmy to pięć razy mieli z głowy.

– Nowoczesność, pani redaktor, wkracza. Nic na to nie poradzę. Jak pani będzie oddawać klucz, to też mi pani musi kliknąć…

Eulalia wstrzymała się od komentarza i zabrawszy wymalowaną, pojechała na swoje piętro.

Po drodze dama opowiedziała jej dużą część swojego życiorysu. Napomknęła też, z czym przychodzi. Eulalia zorientowała się, że owszem, można z tego zrobić reportaż.

Pół godziny później, kiedy wymalowana dama odeszła, pozostawiając stertę papierów, zaświadczeń, pozwów i wyroków, Eulalia siadła do komputera i szybciutko napisała propozycję reportażu, po czym wysłała to swojemu kierownikowi redakcji. Minęło jeszcze kilka minut i otrzymała odpowiedź:

Kupuję. Tylko pamiętaj, że trzeba tu przedstawić racje obu stron. Nie wolno ci traktować sprawy stronniczo, tylko z punktu widzenia tej pani. Zrób szybko, bo mam dziurę w przyszłym tygodniu, ktoś mi nawalił. Zdążysz do poniedziałku? We wtorek nagranie studia, w środę emisja, ostatecznie można nagrać w środę rano, ale musiałbym mieć 100% gwarancji, że zdążysz.

Odpisała: Jak się sprężę, to zdążę – i poszła do koordynacji, zorientować się w możliwościach. Okazało się, że owszem możliwości są. Nawet z Pawełkiem. Przypięła się więc do telefonu, aby umówić na zdjęcia wszystkich zainteresowanych.

Swoją drogą zirytowała się, kiedy Eugeniusz zaznaczył, że ma pamiętać o wysłuchaniu racji obu stron. Tym pampersom wydaje się, że dziennikarstwo zaczyna się od nich, a tymczasem kiedy Eulalia debiutowała, szczeniaka chyba nie było jeszcze na świecie. Może zresztą był, ale pewnie wyprostowany przechodził pod stołem, na chleb mówił „bep”, a na muchy „ptapty”. A kiedy stawiał pierwsze kroki w dziennikarstwie, Eulalii kończyła się druga kadencja w sądzie koleżeńskim, w którym rozpatrywano między innymi sprawy dziennikarzy posądzanych o stronniczość.

Przypomniał się jej genialny wierszyk Kiplinga: „W sierpniu urodził się szakal, we wrześniu spadły deszcze. Takiej powodzi jak dzisiaj – rzekł – nie pamiętam jeszcze”.

A może ona po prostu się starzeje i za bardzo bierze do serca pewne rzeczy? Eugeniusz jest jej kierownikiem i czuje się za nią odpowiedzialny.