– Przepraszam, że przeszkadzam, pani się zamyśliła… Dzień dobry, pani Eulalio…

Za furtką stał gbur w pozie najwyraźniej pokornej! Czy on sobie wyobraża, że jedna czerwona róża wystarczy, żeby ją przekupić? Ją, księżnę Lubecką, de domo… de domo… De domo się jeszcze wymyśli.

– Dzień dobry panu – powiedziała lodowato, z trudem hamując grasejowanie. – Czym mogę panu służyć? Ach, wiem, chciał pan pożyczyć kosiarkę. Proszę chwilę zaczekać.

Podniosła się majestatycznie z ławeczki. Gbur coś tam jeszcze próbował mówić, ale zbyła go książęcym skinieniem ręki.

– Moment, proszę pana.

Wciąż majestatycznym krokiem poszła do gospodarczej przybudówki i wytoczyła zgrabną czerwoną kosiareczkę. Gbur czekał potulnie przy furtce, nie wchodząc do jej ogrodu.

Otworzyła furtkę i obróciła w jego stronę uchwyt kosiarki.

– Podkaszarkę dać panu od razu czy później?

– Później, bardzo proszę. – Gbur już nie usiłował nawiązać rozmowy. – Nie będzie pani przeszkadzało, jeśli teraz będę warczał?

– Nie będzie. Do widzenia.

Gbur ukłonił się bez słowa i odszedł w towarzystwie kosiarki, starannie zamknąwszy za sobą furtkę.

Eulalia nie wróciła już pod orzech, tylko poszła do domu gotować obiad, ponieważ Balbina zażyczyła sobie chociaż jednej niedzieli wolnej od kuchni i garów. Przez okno dobiegł ją jednostajny warkot. Spojrzała dyskretnie przez firankę. Rzeczywiście, przystojny facet z tego gbura. I nieźle radzi sobie z koszeniem. Musiał to gdzieś już ćwiczyć. Pewnie u przyjaciół, skoro sam całe życie mieszkał w blokach. Roch mówił, że jego nowy szef zachwycony był miejscem i domem. Oczywiście. To bardzo przyjemne miejsce i świetny dom.

Połówka domu.

A w tej połówce jest cicho i nie przewalają się tabuny ludzi od rana do nocy… Co to Sławka mówiła o jego bibliotece? Dużo książek i wypasiony sprzęt stereofoniczny. Mój Boże. Ona też ma dużo książek i jaki taki sprzęt, tylko do tego jeszcze pięć dodatkowych osób, razem z nią i Bliźniakami osiem, a jak jeszcze dojdzie Helenka, będzie dziewięć.

Zgroza. To są małe domki, zaprojektowane na małe rodziny! Berybojków było dwoje, Manowskich czworo, a potem tylko troje i to było w sam raz!

Mimo woli pomyślała, że mogłoby być przyjemnie posiedzieć sobie w takiej przytulnej bibliotece, w ciszy albo z łagodnie sączącą się muzyką, albo przeciwnie – słuchając tej muzyki całkiem głośno, ciesząc się jej świetną jakością i brakiem dodatkowych odgłosów w postaci ryczącego telewizora (Balbina i Marysia oglądają seriale albo Kuba i Sławka MTV), kłótni rodzinnych i trzaskania garami.

No cóż. Jeszcze kilka tygodni i odzyska swoją domową ciszę i spokój.

O ile wcześniej nie eksploduje.

Udało jej się nie eksplodować aż do przyjazdu Helenki, czyli do następnego poranka. Kiedy zobaczyła bratową, możliwość Wybuchu stała się niebezpiecznie realna.

Cholerny Atanazy nie uprzedził, że ona tu będzie świtem i to nie umownym, ale o wpół do siódmej rano. Musieli wyjechać wcześnie z tymi jakimiś znajomymi. I szybko jechać, psiakrew!

Helenka tryskała urodą, humorem, zadowoleniem z siebie. Widać było na pierwszy rzut oka, że wybyczyła się obrzydliwie w tym Cannes i w tym Londynie, siedząc Atanazemu na garbie i w ogóle nie przejmując się obowiązkami wobec własnego dziecka oraz tym, że zwaliła to dziecko – z przyległościami! – jej, Eulalii, na głowę!

Eulalia, która nie była ani wypoczęta, ani w dobrym humorze (za mała przestrzeń życiowa może prowadzić nawet do zbrodni), ani zadowolona z siebie (dlaczego właściwie pozwoliła na to, aby jej ukochany domek stał się hotelem i przechowalnią?), a w dodatku czuła wyraźnie, że jej uroda podupada w tych niekorzystnych warunkach, od pierwszych chwil miała ochotę bratową zamordować.

Razem z Helenką na ganku pojawiły się potwornej wielkości sakwojaże.

I nowy hałas.

Dzwonek do drzwi, naciskany wiele razy w figlarnym rytmie. Głośne okrzyki na pożegnanie owych znajomych, którzy ją tu przywieźli. Kiedy Eulalia, jedyna sypiająca na parterze, a więc najbliżej jazgoczącego dzwonka, już ją wpuściła, otrząsnąwszy się z trudem ze snu – jeszcze głośniejsze okrzyki, mające na celu powitanie domowników, a przede wszystkim kochanej, słodkiej córeczki, która na pewno stęskniła się strasznie za mamą, mama też tęskniła, ale teraz już będziemy razem, moja Marysia kochana, moja, moja!

Eulalia usiłowała cichcem zawrócić do swojego gabinetu i pozostawić witające się towarzystwo swojemu losowi (pewnie świetnie by sobie poradzili bez niej), ale Helenka i Balbina postanowiły do tego nie dopuścić.

– Lalu, jak możesz! – To matka.

– Eulalio, nie uciekaj przecież teraz, kiedy mam ci tyle do opowiadania! – To Helenka. – Szybko zrobimy jakieś śniadanie, to znaczy wy zrobicie, bo ja się muszę oporządzić, całą noc jechaliśmy, ale oni są świetni, ci moi znajomi, obaj kierowcy doskonali po prostu, z gorszymi przyjechalibyśmy tu dopiero na południe…

I świetnie by było – pomyślała ponuro Eulalia, a głośno powiedziała:

– To idź się oporządzaj do górnej łazienki, a ja zajmę dolną. I żeby mi nikt nie przeszkadzał!

– A śniadanko? – zaśmiała się perliście Helenka.

– Babcia zrobi – odpowiedziała Eulalia i zniknęła za drzwiami łazienki, słysząc jeszcze natarczywe pytania Marysi:

– Mamo, ale powiedz, co mi przywiozłaś, powiedz, co mi przywiozłaś?…

Odpowiedź Helenki szczęśliwie zagłuszył szum prysznica.

Wiadomo, że ze spania już nic nie będzie. Boże, mój Boże.

Te dwie symetryczne zmarszczki koło ust są nowe. I ta jedna koło oka. Ciekawe, dlaczego tylko z jednej strony? Koło oczu też powinny być symetryczne. A może ona ma nieuświadomiony tik nerwowy, jak jeden jej kolega, nazywany przez wszystkich „Migawką”?

Bzdura, nie ma żadnego tiku. Oka też nie puszcza, bo to ohydne. To ostatnie tygodnie wyryły na jej twarzy te zmarszczki.

Zabiję Helenkę. Albo Marysię. Albo kogokolwiek!

Spokojnie. Nie należy budzić w sobie negatywnych uczuć.

Ale jakoś trzeba się rozładować.

Rozejrzała się. Same plastiki. Nie nadają się.

Jest! Woda Feel good, w szklanej buteleczce. Zostało jeszcze ćwierć butelki. Mniej więcej. Może jedna piąta. To będzie pięć złotych. Odżałuje.

Z całej siły cisnęła flakonikiem o posadzkę. Odłamki szkła poleciały na wszystkie strony, a powietrze napełnił przyjemny zapach w nieco za dużym stężeniu.

Jest lepiej.

Teraz trzeba tylko to wszystko pozbierać, żeby się komuś nie wbiło w nogę.

– Mama…

– Co, Sławeczko? – Głos Eulalii nie zdradzał jej wcześniejszych turbulencji emocjonalnych.

– Coś stłukłaś?

– Moje „odeparfę”. Wyleciało mi z ręki. – Eulalia owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi.

Sława rzuciła okiem na rozpryśnięte szczątki buteleczki.

– Niezły miało rozrzut. Ja to posprzątam, chcesz?

– Dobre z ciebie dziecko. To ja pójdę się ubrać.

Eulalia chciała wyminąć córkę, ale ta zatrzymała ją jeszcze na moment w drzwiach i zapytała prosto w ucho:

– Pomogło?

Eulalia zaśmiała się. Inteligentne dzieci posiada. To zawsze plus.

– Pomogło. Świetna metoda. Dziękuję ci, kochanie.

Spokojna i odprężona ubrała się w swoją ulubioną kieckę z jasnozielonego jerseyu (nie będzie kuchtą przy światowej Helence) i udała się do salonu. Salon i przedpokój zarzucone były malowniczo pootwieranymi sakwojażami Helenki oraz częściowo powyciąganymi z nich rzeczami.

Przy stole Marysia wykorzystywała właśnie twórczo prezenciki przywiezione przez matkę ze świata, to znaczy malowała sobie twarzyczkę i paznokcie specjalnym zestawem For little lady. Eulalia poczuła ulgę na myśl, że nie będzie już musiała wypowiadać się w tej sprawie, a będąc in loco parentis, pewnie czułaby się w obowiązku.

Z kuchni dobiegały odgłosy sugerujące przygotowywanie przez Balbinę śniadania dla trzydziestu osób. Najwyraźniej zapędziła do pomagania Sławkę i Paulinę, a nawet Roberta. Kubie prawdopodobnie udało się w porę zwiać, a tatusiowi w ogóle nie ujawnić.