Albo i nie.

Wszystko jedno. Najważniejsze, że reportaż może być ciekawy.

Nie od razu była do niego przekonana.

– Czy pani jest naprawdę gotowa zrobić własnemu dziecku taki numer? – zapytała wymalowaną, kiedy już dowiedziała się, o co chodzi. – Dla niego to będzie poważny stres, nawet jeżeli nie ujawnimy jego samego.

– Pani redaktor – powiedziała z mocą wymalowana. – Jak pani tego nie weźmie, to ja tak długo będę chodziła, aż ktoś weźmie. Moje dziecko i tak nie ma już spokoju. Pani popatrzy, ile on musiał przejść badań, ekspertyz, ankiet, ilu psychologów się na nim wprawiało! On by chciał, żeby wszystko się wreszcie skończyło i żeby mój pierwszy mąż dał mu spokój.

– Ale to przecież jego ojciec.

– Biologiczny, proszę pani. Prawdziwy ojciec to dla niego mój obecny mąż. To znaczy Marian Bircza. A mój były, czyli Antoni Goś, tak naprawdę chce się na mnie zemścić. Jemu wcale nie chodzi o Błażejka. On mi nie może wybaczyć, że to ja go rzuciłam – A Błażejek wcale nie jest z nim związany. Proszę popatrzeć, tu jest ekspertyza psychologa…

Eulalia rzuciła okiem. Spora kupka papierów. Zwróciła jej uwagę ankieta. Wypełniona dziecięcą bazgraniną.

– On wtedy był w trzeciej klasie…

Pytania i odpowiedzi. Kogo zabrałbyś na wyspę bezludną? Mamę, tatę, Kasię i rzułwie. Kogo kochasz najbardziej? Mamę i tatę. Co robi z tobą tata? Gra w lotki.

– Ale z tego nie wynika, żeby Błażej nie lubił swojego ojca. Przeciwnie, wszystko o ojcu jest pozytywne…

– Bo on za ojca podał mojego obecnego męża, Mariana. Tu na drugiej stronie jest napisane. Pani popatrzy, tu jest takie pytanie: „Najbardziej nie chcę”… i Błażej odpowiedział „iść do pierwszego”. Bo on tu myślał o swoim ojcu biologicznym. Antonim Gosiu. – Wymalowana chlipnęła. – Pani redaktor. Zęby ten Antoni był chociaż odrobinę subtelniejszy, ale on do mnie z policją przychodził! Bo on musi zobaczyć się z synem! A syn akurat był zajęty, grał w komputer, to nie chciał iść. I Antoni złożył pozew do sądu o utrudnianie kontaktów. Dostałam wyrok: pięćset pięćdziesiąt złotych z zamianą na pięć dni aresztu. Widzi pani, jak to on kocha własne dziecko? Matkę mu pośle do więzienia, żeby tylko postawić na swoim. Ja nie mam pieniędzy. Pójdę siedzieć.

– To nie lepiej zapłacić? Przecież dla Błażeja to będzie cios, jeżeli pani pójdzie do aresztu.

– Ja nie mam pieniędzy. Ale powiedzmy, że pożyczę i zapłacę, a mój były za trzy miesiące znowu przyśle mi pozew. I dostanę wyższą karę. I on tak się może bawić do śmierci. A dziecko niech wie, jakiego ma tatusia.

– Próbowała się pani z nim dogadać?

– Z nim nie można się dogadać.

Antoni Goś, złapany telefonicznie, nie miał przeciwwskazań przeciwko telewizji.

– Już u mnie była telewizja niedawno – powiedział. – Pani Klaudia… zapomniałem nazwiska… kręciła o mnie film.

Eulalia zbystrzała.

– Tak? A jaki był temat tego filmu?

– Ja. Bo ja walczę osiem lat o syna.

– I tylko pan występował w tym filmie?

– Tylko ja. Opowiadałem o swojej walce. Pokazywałem zdjęcia. Bo ja mam zdjęcia z synem, jak on miał trzy lata, a ja wróciłem z rejsu.

No tak. Klaudia ma swój cykl, „Ludzie prawdziwi”, i najwidoczniej machnęła w nim portret zbolałego ojca.

W Eulalii coś się zagotowało.

A gdzie racje obu stron?

Och, w ogóle nie ma o czym mówić. Wszyscy wiedzą, że Klaudia oprócz swojego męża Borysa kocha nad życie kierownika redakcji Eugeniusza. Z wzajemnością. A do jakiego stopnia jest to miłość skonsumowana, to tylko ich sprawa.

Pora umierać.

Bzdura. To tylko klimakterium. Zrobi ten materiał uczciwie. Ciekawe, czy Eugeniuszek w ogóle zauważy, że miał już klienta na antenie.

Kiedy wróciła późnym popołudniem do domu, w połówce bliźniaka panowała głucha cisza. Helenka odsypiała trudy podróży i Balbina zakazała domownikom poruszać się, oddychać, myśleć głośno.

A w gabinecie, ostatnim bastionie Eulalii, siedziała sobie Marysia ze słuchawkami na uszach i z upodobaniem rozwalała wrogów seriami z automatu, granatem lub bombą…

Antoni Goś, do którego Eulalia trafiła z ekipą następnego dnia, okazał się ojcem zbolałym w sposób rzeczowy i podparty przepisami. Wyciągnął kodeksy i usiłował je zaprezentować Eulalii. Poprosiła go jednak, żeby opowiadał wszystko własnymi słowami.

Opowiadał bez oporów. Zwłaszcza to, co dotyczyło jego byłej żony, obecnej pani Goś – Bircza.

– Myśmy tylko cztery lata byli małżeństwem. Z tego trzy lata i trzy miesiące ja byłem na morzu. A jak wracałem, to zastawałem burdel w domu. Ona miała niejednego mężczyznę, nie tylko tego jej obecnego…

– Ale w takim razie niedługo pan był z synem – wtrąciła Eulalia.

– Jak ostatni raz wróciłem, bo miałem wypadek na morzu, to byliśmy jeszcze trzy miesiące. I on się do mnie przywiązał, mój syn znaczy. Ale potem się rozwiedliśmy, bo ja już nie byłem jej potrzebny. Ona się zorientowała, że już ja forsy do domu nie przywiozę. Bo to był kręgosłup. Przeszedłem na rentę. Sąd mi przyznał prawo do widywania się z synem, a ona mi to utrudnia już osiem lat. Prawie dziewięć. Musiałem z policją przychodzić… i z kuratorem, a ona mi syna nie wydała.

– Kocha go pan?

– Pewnie, że kocham. I mam prawo go widywać, bo jestem ojcem biologicznym.

– A jeśli go pan kocha, to nie ma pan oporów przed wysłaniem jego matki do więzienia? Dla dziecka to będzie cios.

– Ona nie musi iść do więzienia. Może zapłacić.

– A jeśli nie ma pieniędzy? Pójdzie siedzieć.

– Jej problem. Mogła mi wydawać dziecko.

– Mówi pan jak o wydawaniu reszty w sklepie albo paczki na poczcie.

– Dlaczego? Ja tu mam nakaz. Ona go nie honoruje. To musi iść siedzieć. Albo niech mi dziecko wydaje.

– Przecież pan właściwie tego dziecka nie zna, czy to ma sens tak walczyć, może by dać spokój? Dziecku dać spokój…

– Ja nie walczę. Ja egzekwuję prawo.

– Nie próbował się pan z nią dogadać?

– Z nią się nie da rozmawiać.

Eulalia z pewnym rozczuleniem patrzyła na wyraz potęgującego się obrzydzenia na obliczu Pawełka. Młody człowiek, to się przejmuje. Niewielu jak dotąd widział naprawdę brzydkich ludzi.

Od ziejącego chęcią dokopania byłej żonie (chyba wyłącznie dla sportu, bo jakaś cicha blondynka snuła się po domu) Antoniego Gosia ekipa udała się do sądu.

Eulalia słyszała dotąd wiele o stronniczych sędziach płci żeńskiej, które to sędziny gotowe są na słowo wierzyć kobietom, przypisując mężczyznom wszystko co najgorsze… Ten przypadek okazał się jednak nietypowy.

– Pani redaktor nie ma pojęcia, jakie kobiety potrafią być okropne – mówiła szczerze przystojna pani w todze.

I wyliczała mnóstwo przykładów na podłość kobiet.

– Podziwiać należy tego ojca – głosiła prosto w obiektyw – że już ponad osiem lat walczy o prawo do spotykania syna. A matka od początku nastawiała syna przeciwko ojcu. Sekundowała jej dzielnie babka, to znaczy jej matka. Nic dziwnego, że dziecko nie ma żadnej więzi z ojcem.

– W takim razie może by dać temu dziecku spokój – zasugerowała Eulalia. – Takie przepychanki nie mogą mieć na niego dobrego wpływu.

– Ojciec tylko walczy o swoje prawa – zaoponowała pani sędzia. – Proszę spojrzeć, tu jest wyrok. On ma tytuł egzekucyjny, jest wierzycielem, to znaczy, że ona musi mu dziecko wydawać. Jako dłużniczka. Jeżeli nie chce, to musi ponieść konsekwencje przewidziane prawem. Z aresztem włącznie.

– A czy sąd się zastanawiał, jaki to będzie miało wpływ na dziecko, jeżeli jego matka pójdzie do więzienia?

– Nie jest rzeczą sądu zastanawianie się nad tym. Sąd pilnuje, żeby ta pani stosowała się do wyroku poprzedniej instancji. Pani Goś – Bircza nie wykonała zalecenia sądu i musi ponieść konsekwencje przewidziane prawem.

Eulalia usłyszała za sobą ciche westchnienie Pawełka. Miała nadzieję, że poniesiony przez emocje nie stracił ostrości.