Zespół okazał się spory. Pięć osób. Co oni zamierzają robić w pięć osób? A przede wszystkim, ile zażądają za swoje usługi?
– Nie wiem, czy dobrze się zrozumieliśmy przez telefon – powiedziała na wszelki wypadek. – Na tym etapie nie mogę państwu zaproponować żadnych pieniędzy. Stajemy do konkursu i jeżeli uda nam się dostać te granty, to będziemy mieli pieniądze na realizację filmu czy programu, zależy, co wymyślimy. Ale chciałabym, żebyście państwo mieli świadomość, że większą część tych pieniędzy pochłoną koszty produkcji, dla nas zostanie stosunkowo niewiele.
– My rozumiemy – zapewnił ją z uśmiechem czarniawy facet, z którym rozmawiała, najwyraźniej szef zespołu. Szef nazywał się Jerzy Gołek, reszta młodych ludzi przedstawiła się niewyraźnym mruknięciem. Jak dotąd nikt jej nie powiedział, czym się zajmuje zespól na co dzień. – Proszę nam teraz powiedzieć, czego pani od nas oczekuje.
– Najogólniej mówiąc, przekonania mnie, że powinnam oszczędzać. I jeszcze powiedzenia mi, jak mam to zrobić w dzisiejszej rzeczywistości, kiedy wszystko jest na styk, albo i nie na styk, tylko na debet i na raty, i na kredyt. Tu ma pan wymagania banku, czyli naszego potencjalnego grantodawcy. Pan mi powie, co należy ludziom powiedzieć. Ja z tego zrobię program, taki albo inny, wszystko zależy, od tej treści, którą dostanę od państwa. Może teleturniej, może talk show, może telenowelę. Potrafię zrobić dowolny program, tylko nie wiem w tym wypadku, o czym on miałby być.
– Sprawa jest dosyć oczywista – rzeki z łagodnym uśmiechem Jerzy Gołek. – Oszczędzanie zawsze się opłaca. Czy kogoś trzeba jeszcze do tego przekonywać?
Eulalia poczuła, że nie pójdzie jej łatwo.
Po półtorej godzinie rozmowy prowadzonej wyłącznie przez nią i tego całego Gołka, przy absolutnym milczeniu reszty zespołu, zaczęło jej się wydawać, że naukowiec wie, czego ona od nich chce. Umówiła się więc, że za dwa dni dostanie od nich wstępną koncepcję merytorycznej zawartości programu, w ciągu następnych dwóch dni ona z kolei stworzy na tej podstawie jakiś scenariusz, pośle im go maiłem, po czym za pięć dni spotkają się znowu, żeby omówić ewentualne poprawki. Ot tak, na wszelki wypadek, bo przecież ona nie zna się na ekonomii ani na finansach.
Rozmowa z młodymi ekonomistami wyczerpała Eulalię do tego stopnia, że mimo wczesnej godziny nie wróciła już do redakcji. Pojechała prosto do domu.
Przed posesją sąsiada stał zaparkowany średnio stary peugeot w przyjemnym kolorze jodłowej zieleni. Żadnego ruchu wewnątrz ani na zewnątrz nie było jednak widać.
– Cześć, rodzino – zawołała od progu, wchodząc do swojego własnego domu. – Sąsiedzi już się wprowadzili, jak widzę? Już wiemy, kto to taki?
– Nic nie wiemy – powiedziała Sławka, stojąca pod łazienką w turbanie na głowie. – Wyłaź natychmiast, Kuba! Ja już muszę opłukać włosy! Mama, powiedz mu! Bo mi wszystkie wyjdą i będę łysa!
– Farbujesz? – zainteresowała się przelotnie Eulalia. – Kuba, wychodź naprawdę, bo za chwilę będziesz miał łysą siostrę! Na jaki kolor? Dlaczego nie idziesz do łazienki na górze, Sławeczko?
– Bo tam siedzi Marysia i bierze kąpiel w pianie. Na bordo. Ale już za długo trzymam.
– To będziesz miała czarne. Nie przejmuj się, zmyją się za dwa tygodnie. Chyba że farbą robisz?
– Nie, szamponem. Kuba, ja cię zabiję!
– A dlaczego Marysia kąpie się o pierwszej w południe?
– Powiedziała, że raz chce mieć spokój, bo wieczorem wszyscy ją wyganiają. Siedzi już godzinę. Kuba!
– No przecież wychodzę. – Kuba wychynął z łazienki. – Przewietrz sobie lepiej. Otworzyłem ci okno. Cześć, mamunia. Mamy sąsiadów, widziałaś?
– Widziałam samochód, a ty widziałeś sąsiadów?
– Nie, ja też samochód. Średnia klasa średnia. Może nawet półśrednia. Żaden cymes.
– Lalu, pozwól – mama kiwała na Eulalię z jej własnego gabinetu. – Czy ci młodzi, to znaczy Paulina i Robert, długo jeszcze będą u nas mieszkać?
U nas!
– Nie wiem, na razie ciągle jeszcze nie mają gdzie się wynieść. A co, rozrabiają?
– Nie, nie żeby rozrabiali, ale wiesz, to jednak krępujące. To są obcy ludzie. W dodatku ona jest w ciąży. A jeśli ci tutaj urodzi? I zostanie?
Eulalia pożałowała, że wróciła tak wcześnie. Mogła sobie spokojnie siedzieć w redakcji i pisać hipotetyczne scenariusze o oszczędzaniu pieniędzy. Przynajmniej miałaby jakąś koncepcję. Do diabła z życiem rodzinnym.
Po dwóch dniach obiecanego maiła z założeniami do cyklu forsie jeszcze nie było.
Sąsiedzi też jakoś się nie objawiali. A peugeot stał. To znaczy stawał na noc. Rano znikał. Wieczorami w domu paliły się niektóre światła. Eulalia znała rozkład mieszkania Berybojków orientowała się, gdzie te światła są zapalane. Salon, łazienka, sypialnia na piętrze, kuchnia, gabinet Berybojka, usytuowany podobnie do jej własnego. Rzadko razem, raczej jedno po drugim. Albo rodzina jest nieduża, albo wprowadzili się na razie tylko nieliczni przedstawiciele. Może dzieci są na koloniach letnich albo na czymś takim, na co teraz dzieci jeżdżą. A może naprawdę zamieszkał tu rezydent mafii.
Wieczorami przy kolacji Eulalia, Bliźniaki oraz zapraszani na herbatę (więcej baliby się przełknąć w obecności Balbiny) Paulina z Robertem snuli rozmaite przypuszczenia co do charakteru przestępstw, jakim oddają się nowi lokatorzy. Balbina i Marysia nie brały udziału w takiej gminnej rozrywce. Klemens przysłuchiwał się z uciechą, intelektualnego wkładu w zabawę natomiast odmawiał, twierdząc, że ma za małą fantazję.
– A może byś się, mama, udała na wstępne rozpoznanie? – zaproponował któregoś dnia Kuba. – Wiesz, na zasadzie: jestem sąsiadką, przyszłam spytać, czy czegoś nie trzeba, a w ogóle nazywam się Manowska Eulalia, a państwo tu mieszkają prywatnie czy służbowo?
– A jak służbowo, to z mafii rosyjskiej czy ukraińskiej? – uzupełniła Sławka.
– Sami sobie idźcie na rozpoznanie. Możecie nawet zabrać koszyczek śliwek, na znak, że przybywacie z misją dobrej woli!
– Przecież u nas nie ma śliwek w ogrodzie – zdziwiła się wyniośle Balbina. Eulalię zawsze denerwowało, nie wiadomo czemu, kiedy Balbina mówiła „u nas”. Właściwie nie żałowała własnej matce, ale jednak…
– A czy ja im bronię kupić? Tak czy inaczej wygłupiać się nie będę.
– Dlaczego, mamunia? – zapytał rzeczowo Kuba.
Eulalia zamierzała odpowiedzieć coś oczywistego, ale nagle stwierdziła, że nie ma oczywistej odpowiedzi na to pytanie. No bo naprawdę: dlaczego?
– No, dlaczego? – podchwyciła pytanie Sława.
– Może nie wypada – zasugerowała nieśmiało Paulina.
– Pani wszystko wypada – powiedział z mocą Robert, od jakiegoś czasu uwielbiający Eulalię.
– Nazrywać ci jabłek? – Kuba zerwał się z miejsca.
– Kubuś, opamiętaj się. Jabłka jeszcze nie są do jedzenia. Poza tym dzisiaj już nie mogę pójść, jest wpół do jedenastej, oni mogą być w piżamach…
– No dobrze – zachichotał Kuba. – Pójdziesz jutro. Trzymamy cię za słowo.
Następnego dnia Eulalia miała spotkać się ze swoimi ekonomistami, ale do tej pory nie dostała od nich materiału wyjściowego do scenariusza, nie było więc po co się spotykać. Zdumiał ją więc telefon Jerzego Gołka.
– Czy coś się stało, pani redaktor? Byliśmy umówieni, zespół czeka… czy pani jeszcze do nas dojedzie?
Eulalia zakipiała wewnętrznie.
– Pan żartuje? Byliśmy umówieni również na to, że dostanę od państwa maiłem materiały do scenariusza! Czekałam na nie zgodnie z umową trzy dni temu, a dzisiaj mieliśmy omówić to, co na ich podstawie byłabym napisała… gdybym je miała!
– Ach tak – powiedział Jerzy Gołek. – W takim razie przyślemy pani materiały.
– Kiedy przyślecie? Jak pan myśli, kiedy ja napiszę scenariusz na ich podstawie? Tego się nie robi w jedno popołudnie!
– Za godzinę… w końcu pracowaliśmy nad tym. Jeżeli dostarczymy materiał za godzinę, zdąży pani?
– Spróbuję. W takim razie będziemy w kontakcie telefonicznym. Czekam na materiały.