Eulalia nagle doznała olśnienia. Baby przemytniczki, handlarki! Stąd te tobołki. Ale jakim cudem one zeszły ze Śnieżki i nie połamały sobie nóg już na początku drogi? Wszystkie trzy były w rozklapanych sandałkach na podwyższonych obcasach. Powinny się pozabijać najdalej w Białym Jarze!

Baby przez chwilę gadały jedna przez drugą. Gbur podszedł do radia.

– Bacówka do Centralnej.

Radio ożyło. Znowu ten gość z urzekającym głosem!

– Centralna, słucham.

– Tu Janusz Wiązowski, dobry wieczór.

– Dobry wieczór, Jasiu. Miło cię znowu słyszeć. Coś się stało?

– W Bacówce jest pani ze złamaną nogą. To znaczy, mam wrażenie, że ta noga jest złamana. Pani nie ma pieniędzy na taksówkę, możesz jej załatwić karetkę do szpitala? Tę nogę powinien zobaczyć chirurg.

– Rozumiem. Dam ci znać.

Eulalia była zachwycona, a jednocześnie trochę zła. Kiedy miała pod ręką ekipę, to nic się nie działo, nikt nie potrzebował pomocy. Przesiedzieli w Bacówce pół dnia i w końcu musieli sfingować jakieś wezwanie, żeby zrobić sekwencję o ratownikach. A teraz proszę – ledwie została sama…

Baby podjęły wyrzekanie na godziny pracy wyciągu. Gbur siedział przy biurku, oświetlony miękkim światłem lampki, i czekał, aż ratownik ze Stacji Centralnej powie mu tym swoim pięknym głosem, co załatwił. Eulalia, siedząc przy stole w pokoju z kominkiem, przyjrzała mu się dokładnie przez otwarte drzwi.

Wyrazista twarz. Regularne rysy. Stanowcze brwi. Usta zaciśnięte. Ciekawe czemu. Szkoda, że nie widać koloru oczu, ale oczy też wyraziste. Jakieś jasne. No, taki całkiem młody to on nie jest. Ucieszyło ją to, ale natychmiast udała sama przed sobą, że nic ją to nie obchodzi. Chyba szatyn, trochę tam ciemnawo, w tej dyżurce, ale nie brunet, na pewno. Wydaje się, że lekko siwiejący. Włosy krótko przycięte. Ciekawe, jak wyglądałby z dłuższymi odrobinkę. Widać, że ma dobrego fryzjera. W ogóle raczej schludny. Acz nieogolony. Nie szkodzi. Dłoń na biurku spokojna, bardzo dobrze, nie znosimy nerwusków, dosyć ich lata po telewizji. Kształtna. Też dobrze.

– Bacówka, zgłoś się do Centralnej.

Spokojna dłoń skierowała się w stronę radia, palec spoczął na przycisku.

– Bacówka, zgłaszam się.

On też ma przyjemny głos.

– Jedzie do was karetka. Powinni być za parę minut, byli gdzieś na Zarzeczu. Wpisz to do książki. Rano się zobaczymy, mam u was dyżur.

– Cieszę się. Do jutra.

Baby znowu zaczęły gadać, na wpół do niego, na wpół między sobą. Nie słuchał, siedział zamyślony przy tym biurku.

Janusz Wiązowski. Ładnie się nazywa. Pewnie myśli o czasach, kiedy sam był ratownikiem, siadywał przy tym biurku i z tej Bacówki wychodził na akcje. Szkoda go. Ciekawe, kiedy miał ten wypadek. Może też w górach?

Z zewnątrz dobiegł hałas silnika. Gbur wyszedł z dyżurki i Eulalia usłyszała odgłosy zdecydowanie serdecznego powitania. Najwidoczniej załoga karetki też należała do starych znajomych. I najwidoczniej gbur nie do wszystkich odnosił się gburowato.

Potężnie zbudowany lekarz w towarzystwie kontrastowo drobnego sanitariusza wszedł do dyżurki.

– O, dobry wieczór, pani Bernasiowa, co to się stało, nóżka? A w czym to się po górach chodzi? Ach, w sandałkach. To niech się pani cieszy, że nie obie. Pokaże pani tę nóżkę. No proszę, Jasiu, wcale ci nie zaszkodziła przerwa w pracy, dobrze myślałeś, złamanie jak ta lala. Zrobimy zdjęcie, ale już widzę, co się dzieje. Wróciłeś do nas?

– Nie wróciłem. Nocuję tu dzisiaj, to wszystko.

– Wakacje?

– Wakacje.

– Ty się poważnie zastanów, czybyś do nas nie wrócił. Nie musisz przecież biegać na wszystkie akcje, poza tym pamiętaj, że moja propozycja jest aktualna, przyjedź do mnie do szpitala, przebadamy cię po koleżeńsku, pod kątem GOPR – u. Nie jest z tobą całkiem źle, widziałem cię zimą na nartach czy mi się zdawało?

– Mogłeś mnie widzieć, ale co to za zjeżdżanie.

– Nie gadaj tyle, bo się na tym nie znasz. My się znamy, to ci powiemy, jak cię obejrzymy dokładnie. Dobrze. Zabieramy panią Bernasiowa. Ciotki też chcą się zabrać?

– Ma się rozumieć, panie doktorze, jeżeli tylko ma pan miejsce…

– Nie mam miejsca, ale jakoś się zmieścimy, dzisiaj jeżdżę busem. Upchniecie się, ciotki, z tyłu. Do widzenia pani – zauważył Eulalię, która skinęła mu głową w odpowiedzi.

Gbur pomógł im wyprowadzić podkulawioną ciotkę Bernasiowa. Eulalia usłyszała trochę pisków przy wsiadaniu całego towarzystwa do karetki, zawarczał silnik i wszystko ucichło.

Gbur wrócił do środka i skierował się natychmiast w stronę schodów.

– Nie ma pan ochoty na herbatę? Zrobiłam świeżą, dużo, tu był taki dzbanek…

Zatrzymał się, z odruchowym gestem odmowy, ale widocznie subtelny aromat yunanu zmieszanego z odrobiną earl greya (Eulalia woziła z sobą swoją ulubioną mieszankę) złamał mu morale. Postarał się za to, aby jego głos brzmiał możliwie najbardziej odpychająco.

– Jeśli nie będę przeszkadzał…

– Nie ma mowy o przeszkadzaniu. Wydaje mi się zresztą, że pan jest tu o wiele bardziej u siebie niż ja.

Wyraz twarzy gbura powiedział jej, że owszem. Postanowiła jednak być pozytywną. Zanim zdążył oderwać się od tych schodów, wybrała z suszarki najładniejszy kubek i nalała do niego ciemnobursztynowej, parującej i wonnej herbaty.

– Proszę, to specjalna mieszanka, pachnąca, ale nie bardzo. Te panie, które tu były, to wasze znajome, pana i tego lekarza, prawda?

– W istocie. – One chodzą w góry na handel? Chodzą do Czech.

– Co, często łamią nogi? Ten doktor tak dobrzeje znał…

– Mieszkają w Kowarach, on też. Są prawie sąsiadami.

– Doktor też jest ratownikiem?

– Tak.

Kamienie na drodze tłuc byłoby łatwiej, niż rozmawiać z tym człowiekiem! Eulalia, odważna pod wpływem finlandii, poza tym z natury przyjaźnie nastawiona do ludzi, postanowiła przypuścić atak bezpośredni. Uśmiechnęła się do gbura najmilszym uśmiechem, jaki miała w repertuarze, i zapytała niewinnie:

– Panie Januszu, proszę, niech mi pan powie, dlaczego pan nas tak nie lubi, mam na myśli mnie i moich kolegów z ekipy? Teraz też najchętniej obchodziłby mnie pan jak śmierdzące jajko. Spotkaliśmy się w tak pięknym miejscu, wiem, że pan góry kocha, ja też je kocham. I nie ma pan pojęcia, jak się cieszę, że Stryjek za prosił mnie tutaj. Tak mi się ta Bacówka podoba! Ratownicy też. Wiem od Stryjka, że był pan ratownikiem. Więc może jednak odłoży pan topór wojenny? Ja nie chcę się, broń Boże, narzucać…

– W takim razie proszę tego nie robić – powiedział z lodowatą uprzejmością.

Wypłukał szklankę po herbacie, ustawił ją na suszarce (Eulalia cały ten czas siedziała jak skamieniała). – Dziękuję za herbatę. Dobranoc.

– Dobranoc – odpowiedziała machinalnie. Boże, co za potworny gbur!

Bacówka przestała się do niej uśmiechać. Wakacje straciły cały urok. Co ona tu robi? Dlaczego wydawało się jej, że będzie tu mile przez wszystkich widziana? Bo realizuje film o Karkonoszach? Przecież oni tu mają dziennikarzy w dowolnych ilościach, na skinienie ręki! Boże jedyny, stara a głupia! Natychmiast wyjeżdżać, natychmiast! To znaczy, może już nie dzisiaj, nie znosi jazdy nocą, jutro od rana…

Gorączkowo zaczęła sprzątać po swojej kolacji. Ręce jej się tak trzęsły, że stłukła talerzyk. Wrzuciła skorupy do wiadra ze śmieciami i rozpłakała się.

Oczywiście, chwilę potem zaczęła się dusić.

Od wielu lat zaprawiona w takich bojach, z miejsca przestała płakać. Szlochy bardzo przeszkadzają w oddychaniu. Inhalator, gdzie znowu położyła inhalator… Ach, jest na górze, w pokoju.

Pokonanie dziesięciu stromych schodków w ataku duszności nie było wcale łatwe. Na szóstym stanęła dla nabrania oddechu. W tym samym momencie drzwi pokoju gbura otworzyły się i on sam spojrzał na nią z wysokości podestu, jak jej się wydawało, krytycznie.

O nie! Nie będzie gbur oglądał jej krytycznie w stanie kompletnej rozsypki i ledwie zipiącej! Dwoma susami przeskoczyła ostatnie schodki, wyminęła wroga (nie było to łatwe w tej ciasnocie) i kompletnie wyczerpana wpadła do swojego pokoju. Na stoliku leżał cholerny inhalator. Psiknęła sobie hojnie i otworzyła okno, po czym oparła się o parapet, starając się doprowadzić oddech do normy.