– Zapraszam, moje panie – Maciek tryskał humorem, najwyraźniej zadowolony z towarzystwa dwóch wpatrzonych w niego idiotek, które jeszcze chwila, a będą się tarzać po lśniących kaflach w zapaśniczym uścisku, szarpiąc się za włosy i okładając torebkami. Postanowiłam nie dać się sprowokować.

– Ładnie wyglądasz – powiedziałam do Lidki zupełnie szczerze.

Lidka zmierzyła mnie wzrokiem.

– Dziękuję, ty też – bąknęła pod nosem, ale zaraz dodała. – Chociaż zdaje się, że czerń nie jest dla ciebie najlepszym kolorem.

Maciek roześmiał się.

– Dziewczyny, przestańcie – powiedział jak strofująca mama. Przełknęłam złośliwość. Po chwili, wstępując po schodach, z satysfakcją dostrzegłam w pończochach Lidki malutki zadzior. Za kilka minut będzie z tego oko, że hej.

Rozpoczęło się przedstawienie i natychmiast zapomniałam o Lidkowych przytykach. Wciśnięta w fotel, z zapartym tchem śledziłam taniec zakochanej pary. Zakochanej, ale nieszczęśliwej. Nieszczęśliwej, bo rozdzielonej. Ich piękne ciała, delikatny dotyk, nieme wyznania wyrażały miłosną tęsknotę gestem tak sugestywnym, subtelnym i wzruszającym, że poczułam dławienie w gardle…

I wtedy Maciek wziął mnie za rękę… Zamarłam…

Kciuk przejechał po moim nadgarstku… Znieruchomiałam…

Wbiłam wzrok w baletnicę… Baletnica podniosła nogę… Młodzieniec wykonał piruet…

Gorące palce przesunęły się po mojej dłoni…

Odchrząknęłam…

Baletnica, uniesiona wysoko, płynęła w ramionach ukochanego…

Oplotła ramiona wokół szyi młodzieńca… Kochanek objął jej głowę… Zbliżyli usta…

– Przepraszam, muszę iść do toalety – szepnęłam w powietrze. Lekko pochylona, przeciskałam się między siedzeniami, potykając się o nogi widzów Towarzyszyły mi cmokania i uwagi niezadowolenia.

Byłam wściekła. Co on właściwie sobie myśli? I co to ma wszystko znaczyć?! Widać wyraźnie, że coś go z Lidką łączy, i to na pewno nie jest przyjaźń. Przynajmniej nie z jej strony. Kobieciarz. Obrzydliwiec bez uczuć. Miałam dość. Postanowiłam iść do domu.

Podałam numerek sennej szatniarce i czekałam na płaszcz, gdy nagle ktoś mocno chwycił mnie za ramię. Maciek patrzył na mnie rozpłomienionym wzrokiem. Poczułam, że miękną mi kolana.

– Ewa, bardzo cię proszę, pozwól mi wyjaśnić. Czy mogę wpaść do ciebie zaraz po spektaklu, jak tylko odprowadzę Lidkę? – powiedział trzymając mnie za rękę.

Co za tupet, pomyślałam. „Jak odprowadzę Lidkę”? Wstrętny gad. Naprawdę chciałam odmówić i naprawdę nie wiem, jak to się stało, ale kiwnęłam głową wyrażając zgodę. Maciek pocałował opuszek mojego wskazującego palca i wrócił na salę. Spojrzałam w kryształowe zwierciadło. Śmiały mi się oczy.

* * *

– Głupia jesteś – zawyrokowała Miśka, kiedy opowiedziałam jej całe zdarzenie. – Po palcach całuje? Ja bym mu powiedziała…

Zawrzałam. Wisiałam na telefonie od dobrych paru minut, żeby się z przyjaciółką uśmiechem losu podzielić, a ona taka?!

– Co ty wiesz o miłości! – prychnęłam w słuchawkę. – Prawdziwe uczucie nie trzyma się konwencji. Jeśli chłopak robi coś inaczej niż w podręczniku dobrego wychowania, to od razu idzie na odstrzał? To ty jesteś głupia.

Miśka nie dała wytrącić sobie miecza. Jej ostry ozór siekł bez opamiętania.

– Jak ciebie słucham, to widzę kiepską mydlaną operę. Mówię to, bo mi leży na sercu twój los, sieroto, i nie chcę, żeby cię jakiś palant wykorzystał.

Tego było za wiele. Palant?! Nie zna Maćka, nie widziała go na oczy, a tak się o nim wyraża, zołza jedna?

– Michalino Węgiełko – odpowiedziałam z godnością – myślę, że ta rozmowa nie ma sensu. Przykro mi, że taka płytka jesteś i wyjałowiona z wszelkiego romantyzmu. Żegnam.

Odkładając słuchawkę, usłyszałam jeszcze pośpiesznie wykrzykniętą uwagę: „Taksówki ci dupek nie zamówił!” Słuchawka spoczęła na widełkach. Gotowałam się jak jaja na twardo. Żesz ta Miśka! Wszystko potrafi popsuć. Że nie zamówił taksówki? Że pozwolił odejść w ciemną listopadową noc? Może to i prawda, ale… A co ją to obchodzi?! Głupia Miśka! Zrobię sobie herbaty!

* * *

Siedziałam wpatrzona w ścianę, nieruchoma, z poprawioną fryzurą i makijażem. Na taborecie obok dymiła miętowa herbata. Co mi powie? Jak mam się zachować? A jeśli zechce mnie pocałować, co zrobię? Miałam zimne ze zdenerwowania ręce. Jakie pocałować, bzdury wymyślam! Jest tylko moim kolegą. Po prostu porozmawiamy.

A może Miśka ma rację? Może straciłam głowę i nie widzę oczywistych faktów. Czy tak się zachowuje dżentelmen, zostawia dziewczynę na pastwę losu?

Nie! Nie dam sobą Miśce sterować. Będę głucha na jej natrętne mentorstwo i posłucham własnej intuicji. Po prostu o wszystko zapytam…

Powietrze przeszył dźwięk dzwonka. Tylko spokojnie!

Najpierw zobaczyłam czerwony nos, a potem dotknęła mnie lodowata ręka.

– Jestem – powiedział Maciek. Na jego twarzy igrał delikatny uśmiech.

„No przecież widzę. Właź i mów, o co chodzi, bo późno” – pomyślałam, czując przypływ gniewu. Pozwolił mi odejść samej w noc, a przecież mogli mnie napaść, okraść, zamordować! Mało to bandziorów w Warszawie?!

– Napijesz się herbaty? – spytałam sucho.

Kiwnął głową. Usiadł na łóżku rozcierając zziębnięte ręce. Kiedy weszłam z gorącą filiżanką, stał przy półce z książkami i odczytywał tytuły.

– Widzę, że masz Tołstoja. Podobno geniusz, ale ja wolę Stachurę. Czytałaś?

Spojrzałam spode łba. Żałosne. Bierze mnie na Stachurę. Ten stary numer ze mną nie przejdzie.

– Nudny jak flaki z olejem.

Maciek odchrząknął. Spojrzał na mnie poważnie.

– Postaw tę herbatę i usiądź, proszę. Nie chcę zabierać ci czasu, a muszę coś wyjaśnić. Po pierwsze, strasznie mi głupio, że wypuściłem cię samą z teatru. Sytuacja wymknęła mi się spod kontroli, chyba straciłem głowę. Naprawdę bardzo mi przykro. Wybaczysz mi?

Spijałam słowa z jego ust. A widzisz, Miśka…

Zaśmiałam się, odrzucając do tyłu głowę.

– Nic się nie stało, nie jestem małą dziewczynką.

– Zdaje mi się, że masz do mnie żal.

– Nie mam żalu.

– Ale gniewasz się.

– To czemu jesteś zła?

– Nie jestem zła.

– No to smutna.

– Nie jestem smutna.

– Przecież widzę.

Maciek przysunął się bliżej i wziął mnie za rękę.

– Nie gniewam się, ale wybaczam – wymamrotałam.

Siedziałam spięta jak agrafka. Miałam wrażenie, że zagęściło się powietrze.

– Nie przejmuj się – przerwałam krępującą ciszę. Wyszczerzyłam zęby, wyciągnęłam rękę z jego dłoni i po kumpelsku poklepałam go po kolanie.

Maciek ponownie sięgnął po moją dłoń, pocałował ją i zajrzał mi w oczy. Zabrałam rękę i podrapałam się po ramieniu.

– Miałeś mi coś wyjaśnić. Szczerze mówiąc, trochę dziwnie się czuję. Jesteś dla mnie bardzo miły, a widzę, że Lidce to się nie podoba. Nie chciałabym, żeby między nami były jakieś nieporozumienia. Mamy przecież współpracować – starałam się być rzeczowa i zrównoważona. Podałam mu cukierniczkę.

– Zakochałem się w tobie.

Zamarłam w pół gestu. Zastygłam jak żona Lota. Zatkało mnie.

Następną minutę przesiedziałam jak rażona prądem: sufit się zakołysał, pokój zawirował, temperatura gwałtownie podskoczyła. Pociemniało mi w oczach, zadzwoniło w uszach. Przełknęłam ślinę. Oszołomiona wertowałam w głowie strony wszystkich przeczytanych romansideł. Co teraz powinnam zrobić? Wtulić nos w kołnierz jego wełnianej marynarki i szlochać ze szczęścia czy rzucić się na niego i obłąkańczo całować?

– Przyniosę ciasteczka – na miękkich nogach wyszłam do kuchni.

Usłyszałam, że podniósł się z łóżka. Przerażona przywarłam do kuchenki. Maciek stanął w drzwiach.

– Wiem, że to brzmi niewiarygodnie, mówię to pewnie zbyt szybko, ale tak czuję i chcę być wobec ciebie szczery.

– Oczywiście – rzuciłam z głupia frant.

Zrobił krok w moją stronę. Chciałam się cofnąć, ale nie miałam gdzie. Kant kuchenki boleśnie wrzynał się w moje plecy. Objął mnie wpół. Pochylił się nade mną i przymknął oczy.

– Ała!… – poruszyłam się nerwowo.

– Co się stało?

– E… nic, kuchenka…

Przeszłam do pokoju i usiadłam w kącie łóżka. Maciek oparł się o framugę drzwi.

– A co z Lidką? – zagadnęłam, siląc się na lekki ton i ciesząc się, że istnieje Lidka i że można o nią zapytać.

– Z Lidką? Wróciła do domu… aaa… Mówiłem ci, to przyjaciółka. Wprawdzie jest trochę zazdrosna, ale nic nas nie łączy. – Maciek usiadł w fotelu. – Mam nadzieję, że moje wyznanie nie sprawiło ci przykrości.

– Nie, ale… zupełnie nie wiem, co powiedzieć – zaśmiałam się, przewracając oczami.

– To może już pójdę, nie chcę, żebyś czuła się zakłopotana. Chciałem tylko, żebyś wiedziała.

Tak, najlepiej niech już idzie. Odprowadziłam go do drzwi. Na pożegnanie pocałował mnie czule w policzek, jakbyśmy byli kochającym się małżeństwem ze stażem, domkiem, ogródkiem i psem. Zamknęłam za nim drzwi.

Spojrzałam w lustro na swoje zmienione oblicze. Nie mogłam nic z tego pojąć, ale wyraźnie czułam… rozczarowanie. Po co tak od razu o miłości? Próbowałam przemówić sobie do rozumu: Czego ja chcę? Czy ja jakaś głupia jestem? Mężczyzna, który otwarcie mówi o uczuciach, to prawdziwy ewenement, to skarb. A cały romantyczny proces uwodzenia, poznawania się, niepewności, tej ekscytacji, którą rodzi niedopowiedzenie, to… to książkowe dyrdymały.

Ale ja przecież chciałam książkowo!

Jego wyznanie wydało mi się beznamiętne i banalne.

I głupie.

Ja jestem głupia.

Bezpłciowe i infantylne.

Głupia jestem.

I nudne.

Co on? Nie wie, że kobieta chce romantyzmu, a romantyzm to czas, drobne czułości, niby przypadkowe gesty? Co tak od razu z grubej rury? Nic z tego nie rozumiem. Ja po prostu głupia jestem. I po prostu… po prostu… Błe!