* * *

– Halo, wszyscy mnie słyszą? Zapraszam na kolegium. Patryś, to ciebie też dotyczy – naczelny uśmiechnął się zalotnie do młodej dziennikarki siedzącej okrakiem na krześle, z komórką przy uchu. Dziewczyna kiwnęła ręką, dając znak, że za chwilę kończy. – Państwo proszę tutaj, dziś jesteście gośćmi, ale na przyszłość wasza aktywność będzie mile widziana – ciągnął dalej, tym razem bez śladu uśmiechu, do grupki stażystów zbitych jak stado wróbli w kącie ze stertami gazet. – Proszę znaleźć sobie jakieś siedzenia.

Onieśmieleni rozeszliśmy się po pokoju w poszukiwaniu foteli i krzeseł. Sięgnęłam po stojące obok rozklekotane krzesło, uprzedzając rudą nastolatkę.

– Teraz chcę tylko ustalić temat na jedynkę, potem pogadam z kociakami – naczelny zwrócił się do chudej dziewczyny ostrzyżonej na jeża, na co ta wydęła wargi, co zdaje się, oznaczało aprobatę.

– Anka, sekretarz redakcji – naczelny pokazał na chudą z jeżem zbierze na koniec wasze teksty i podda je surowej ocenie. Ci, którzy ich dzisiaj nie mają, doślą je mailem w ciągu najbliższych dni. W piątek)c omówimy. Macie być w komplecie.

– Adaś, omówmy szybko tę jedynkę, bo muszę zaraz lecieć. Kotami zajmiesz się potem – powiedziała dziewczyna nazwana przez naczelnego Patryś, która właśnie skończyła rozmowę i rozsiadła się na biurku obok mnie.

Naczelny odchrząknął:

– Okej. Czekam na propozycje.

Dziennikarze zaczęli kręcić się na obracanych krzesłach, patrzeć w podłogę i marszczyć czoła. Naczelny utkwił spojrzenie w pulchnej dziewczynie w bordowym golfie.

– Nadal pracuję nad centrami handlowymi. O piątej jestem umówiona na ostatni wywiad. Można to kopsnąć na jedynkę, powinnam zdążyć.

– Masz czas do jutra do piętnastej, wyrobisz się?

– Jasne.

– Okej, jedynkę mamy z głowy. Jakieś sugestie?

– A moje kasy? – odezwała się drobna dziewczyna z mysim ogonkiem.

– Jakie kasy?

– Fiskalne – dziewczyna przewróciła oczami.

– Wrzucimy je na trzecią stronę, do zagranicy.

– Ale obiecałeś duże zdjęcie, a Sławek wczoraj mówił, że posłałeś go na aukcję.

– A dzisiaj co, nie może?

– Może i może – odezwał się niski grubasek z brodą, najwyraźniej Sławek – ale Anka wysyła mnie do ministerstwa, to sam nie wiem.

– Ustalcie to między sobą. Zdjęcie ma być – powiedział naczelny i spojrzał na zegarek. – Pozostali wiedzą, co mają robić. Jutro o trzeciej chcę widzieć wszystkie teksty. Jak już coś macie, dawać do Justyny, trzeba wcześnie zdążyć z korektą. To chyba wszystko.

– Wyznacz któregoś kota do zrobienia boków, potrzeba jeszcze kilkunastu newsów – odezwała się Anka, odjeżdżając fotelem do swojego biurka.

Dziennikarze rozeszli się do swoich stanowisk. Naczelny, patrząc protekcjonalnie zza zsuniętych na czubek nosa okularów, zabrał się do przepytywania nas z przygotowanych tematów. Odrzucał wszystkie po kolei, uzasadniając swoją decyzję salwą niewybrednych żartów i złośliwości. Wpatrywaliśmy się w niego jak w obraz. Chłonęliśmy jego słowa i jak litanię. Nikt nie protestował. W końcu, rozsierdzony, sam rzucił kilka pomysłów. Ku mojemu zaskoczeniu łyknął propozycję opisania programów pomocowych dla młodych przedsiębiorczych. Mój pierwszy od długich miesięcy sukces!

* * *

Gapiłam się w telewizor. Próbowałam skupić się na programie edukacyjnym o nietoperzach łydkowłosych, ale moje myśli krążyły wokół Maćka. Minęły dwa dni od jego wyskokowego wyznania i nic. Żadnego telefonu. Czułam się lekko zawiedziona, lekko poirytowana. Zawracał mi głowę, wyznaje miłość, burząc rytm rodzącej się romantycznej więzi, i a potem milczy.

Postanowiłam wziąć się w garść i wreszcie zrealizować zamówienie gazety na artykuł o pomocy unijnej dla młodych przedsiębiorczych. Wyjrzałam przez okno. Plucha na zewnątrz nie nastrajała do wyjścia. „Idę za wewnętrznym głosem ku uchylonym drzwiom do kariery”, powtórzyłam sobie kilka razy, patrząc na babcię szamoczącą się z wnuczkiem, który koniecznie chciał wdepnąć w błoto.

Skrzypnęły drzwi szafy. Ze środka wyskoczył Filek i podreptał do kuchni. Słyszałam, jak między kocimi zębami trzaska sucha karma z kurczaka. Zajrzałam do małych. Spały wtulając nawzajem główki w swoje małe ciałka. Pręgowany podniósł łebek, poruszył nozdrzami i opuścił główkę na grzbiet Uszatka. Rudy Jeden i Dwa spały jak kamienie. Filek wrócił i otarł się o moją nogę, jakby na pocieszenie.

* * *

Młoda sekretarka od razu zrobiła na mnie złe wrażenie. Siedziałam przed nią i patrzyłam, jak powoli i w skupieniu wprowadza dane do komputera. Po dłuższej chwili przeniosła na mnie wzrok.

– Zarejestrowałam panią i w zasadzie, poza tym, co już powiedziałam, nie mogę udzielić pani więcej informacji. W ramach programu przysługuje pani spotkanie z prawnikiem i specjalistą od marketingu. Wyjaśnią pani procedury zakładania własnej firmy, podpowiedzą optymalne rozwiązania dla pani przypadku. Mogę panią zapisać na przyszły tydzień.

– A czy może mi pani odpowiedzieć na jeszcze kilka pytań? Interesuje mnie na przykład, ile osób zgłasza się do waszego punktu, ile z nich zakłada potem własny interes, jak państwa pomoc sprawdza się w praktyce? Czy zawsze jest tak pusto jak dziś?

– Pani jest z prasy?

Nie powiem, miło to zabrzmiało. Odpowiedziałam skinieniem głowy.

– Z „Gazety Gospodarczej”. Może mi pani pomóc?

– Chwileczkę.

Dziewczyna sięgnęła po telefon i odezwała się do kogoś po drugiej stronie.

– Jest tu pani z prasy. Może ją pani przyjąć? Za dziesięć minut? Dobrze. Proszę poczekać na korytarzu, za dziesięć minut poproszą panią do pani dyrektor – poinformowała mnie odkładając słuchawkę.

„Do jakiej dyrektor? Co tej młodej strzeliło do głowy?” pomyślałam ze strachem. Chciałam jej wytłumaczyć, że przyszłam tu tylko po to, żeby się wstępnie rozejrzeć, wziąć jakieś materiały, zapytać o to i owo, jednak zrobiłam, jak kazała. Usiadłam na ławce w korytarzu pełna złych myśli. Po jakimś czasie otworzyły się oszklone drzwi, jakaś wymalowana matrona zmierzyła mnie wzrokiem i zapytała:

– Dziennikarka?

Skręcając się w duchu, potwierdziłam głośnym „tak”, zbyt głośnym jak na pusty korytarz i jego posępną ciszę.

Weszłam do gabinetu pani dyrektor i od razu poczułam się fatalnie. Młoda, piękna, elegancko ubrana i doskonale ostrzyżona kobieta kończyła właśnie rozmowę po niemiecku. Nie zdążyła zaprosić mnie do środka, kiedy znów podjęła rozmowę, tym razem po włosku. Gestem ręki pokazała mi krzesło.

W głowie kłębiło mi się tysiąc myśli, starałam się zebrać je do kupy i ułożyć kilka sensownych pytań, ale ponieważ cała sytuacja zupełnie mnie zaskoczyła, ponadto kobieta emanowała chłodem, energią i siłą osoby, która od razu przechodzi do konkretów, efekt był taki, że zaschło mi w gardle i z trudem opanowywałam drżenie rąk.

Kiedy wreszcie skończyła, usiadła naprzeciw mnie i w milczeniu utkwiła we mnie wzrok. Zmieszana uśmiechnęłam się. Nie odpowiedziała na mój uśmiech, za to spojrzała na zegarek i zupełnie nie kryjąc, że ma napięty terminarz, zapytała:

– Co chciałaby pani wiedzieć?

– Od jak dawna… yhm… od jak dawna wspieracie państwo małą i średnią przedsiębiorczość?

– Pani Joasia dała pani informator? Tam znajdzie pani szczegółowe dane o działalności naszego punktu.

– Okej – zaśmiałam się, chociaż wcale nie było mi do śmiechu. Joasia! Uduszę dziewczynę za wpakowanie mnie do tej jaskini lwa.

– Ile osób obsługujecie państwo miesięcznie i czy macie informacje zwrotne, kto rzeczywiście zakłada własne firmy? – wydusiłam z siebie kolejne pytanie.

– Na to pytanie nie jestem w stanie dokładnie odpowiedzieć, jesteśmy w trakcie przygotowywania zestawienia, umówmy się, że koleżanka prześle do pani jego wynik mailem, kiedy już będzie gotowy. Zostawiła pani swoją wizytówkę?

Zostawiłabym, gdybym ją miała, pomyślałam ze złością i już chciałam przyznać, że nie jestem dziennikarką, ale zwykłą stażystką, że nie wiem, o co ją pytać i czuję się fatalnie, jednak opanowałam się w ostatniej chwili:

– Zostawiałam do siebie kontakt, ale zdaje się, że bez adresu e – mai – la.

– Proszę podać, zanotuję sobie.

– Filek małpa wupe peel – powiedziałam czerwieniąc się po czubki uszu.

– Z jakiej pani jest gazety? – zagadnęła dyrektorka, notując mój adres na jakimś świstku.

– Z „Gazety Gospodarczej”

– Nie znam. Ale dobrze, proszę czekać na informacje. Coś jeszcze? W takim razie do widzenia – powiedziała, podniosła się i wyciągnęła do mnie rękę.

W sumie nie było źle, pomyślałam chwilę potem, idąc długim korytarzem. Wyszłam z budynku na mokrą ulicę z poczuciem, że jak na pierwszy wywiad spisałam się całkiem dobrze. Szczególnie, że nie był planowany. Pogratulowałam sobie w duchu, obiecując sobie, że zaraz po powrocie zabiorę się do twórczej pracy.

* * *

Wkładając klucz do zamka, usłyszałam przytłumiony dźwięk telefonu. Maciek! W pośpiechu wbiegłam do mieszkania, torbę i klucze rzuciłam na podłogę i złapałam słuchawkę. Usłyszałam głos Miśki:

– No, nareszcie. Gdzie ty się włóczysz? Dzwonię od dwóch godzin. Mam dla ciebie świetną nowinę. Mogę wpaść?

Ustaliłyśmy, że Miśka wpadnie za piętnaście minut.

– Nastaw się na małą uroczystość – dodała na koniec tajemniczo.

Pół godziny później siedziałyśmy z Miśką pod kocem z kieliszkami w rękach. Na stoliku obok sofy stały dwie butelki przyniesionego przez Miśkę wina. Nie wiedziałam, co mam myśleć. Po pierwsze Miśka uśmiechała się subtelnie jak bohaterka flamandzkich portretów, po drugie, i tego w życiu bym się nie spodziewała, miała na sobie spódnicę.

– No to moje zdrowie – wzniosła toast i stuknęła się ze mną kieliszkiem. – Za Michalinę Węgiełko – Suwalską.