– Maćkowi? – spytałam zaskoczona.
– Czuję go nosem – donżuan. Poza tym myślę, że jest partyjny, a ta spółdzielnia to tylko przykrywka. Chce dać się poznać jako ambitny działacz, to mu się przyda w karierze. Założę się, że będzie startował w wyborach samorządowych. Ewka, taki ma ściśle wyznaczoną ścieżkę i odpowiednio traktuje ludzi. Jeśli się możesz przydać, to cię wyłowi z tłumu, jeśli będziesz zawadą, szybko usłyszysz adieu. Tak to widzę.
Osłupiałam. Odbiło jej czy co?
– Miśka, co ty wygadujesz. Od dawna już nie żyjemy w czasach pezetpeeru. A poza tym do czego niby miałabym mu się przydać?
– Nie bój się.
Po chwili dorzuciła:
– Natura partyjnych jest zawsze taka sama. Stosował już jakieś gierki manipulacyjne? Chwalił cię albo po ojcowsku doradzał? To kwestia czasu. Urobi cię jak świeżą glinę, tacy potrzebują wiernej świty. Znałam kiedyś takiego, to wiem. Kilka razy zaprosił do kina, a potem, w imię przyjaźni, kolportowałam jego przedwyborczą podobiznę. Koleżanki ze studiów pukały się w czoło, ale dopiero po miesiącu zrozumiałam, że jestem jego marionetką. Tu czuję to samo. Przykro mi, Ewka, ale chciałaś szczerze.
Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Spodziewałam się różnych rzeczy: radości z nowo otwartych perspektyw, słów otuchy, błogosławieństwa, ale na pewno nie deptania ledwo kiełkującego uczucia. Chciałam coś powiedzieć, ale Miśka podniosła rękę, wyrażając niechęć do dyskusji.
– Nie chcę polemizować. Pytałaś o moje zdanie i oto ono: lowelas i partyjniak, szczerze mówiąc najgorsza mieszanka. Moja rada: trzymaj się od niego z daleka.
Wstała i otrzepała pośladki.
– Choć na spacerek – wyciągnęła grabę.
Przełknęłam rozczarowanie. Miśka się absolutnie, ale to absolutnie pomyliła. Wystarczyłoby, żeby spojrzała w te jasne ciepłe oczy, a wiedziałaby, że jej intuicja jest całkowicie błędna. Chociaż… Przypomniał mi się czarujący Cezary. Zapowiadało się przecież miło. A Oleś? Też byłam pełna nadziei. Nie! Tym razem Miśka z pewnością trafiła kulą w płot, ale niech będzie, czujność nie zaszkodzi. Tak na wszelki wypadek.
Powędrowałyśmy pustymi alejkami, ślizgając się po zamarzniętym błocie.
Zmarznięte na kość, wstąpiłyśmy na herbatę do pierwszego napotkanego pubu. Usiadłyśmy przy brudnym stoliku, zalanym piwem i przyprószonym kawałkami chipsów. Miśka rzuciła płaszcz na poręcz krzesła i udała się do toalety. W drodze do łazienki nie omieszkała zakomunikować barmanowi, że na naszym stoliku jest mały chlew i że ktoś powinien to sprzątnąć. Dość szybko pojawił się kelner. Przejechał po stole wilgotną szmatą, zrzucając kawałeczki chipsów na podłogę. Zamówiłam dwie herbaty i dwa piwa z sokiem.
Kiedy kelner stawiał przede mną półlitrowe piwo, ktoś uszczypnął mnie w ramię. Za mną stał Maciek. Obok, przyklejona do jego boku, szczerzyła się długonoga blondynka w krótkiej mini.
– Cześć – odezwałam się, zupełnie zaskoczona.
Maciek szepnął dziewczynie coś do ucha, na co ta kiwnęła do mnie ręką i oddaliła się w głąb sali.
Maciek przysiadł się do stolika.
– Mogę na chwilkę? Jesteś sama? – zerknął w stronę baru.
– Nie, nie jestem sama… – zawiesiłam głos. Nie chciałam wspominać mu o Miśce, która jeszcze pół godziny temu opowiadała o nim rzeczy straszne, nie chciałam też kłamać…
– Rozumiem, nie pytam. Ja jestem ze znajomymi, siedzimy w drugiej sali, może się do nas przyłączysz… przyłączycie…
Odwróciłam głowę i zobaczyłam w głębi kilka osób siedzących przy dwóch złączonych stolikach. Półmrok i chmura dymu nie pozwoliły mi dostrzec twarzy. Wiedziałam, że odmówię. Po pierwsze z powodu Miśki, która nie nadaje się do kulturalnego towarzystwa, po drugie, mojego stroju, który prezentował się jak następuje: dżinsowa spódnica do pół łydki, z małą plamą na przedzie, której nie da się usunąć, modna, ale w ubiegłym sezonie, grube rajstopy koloru nieokreślonego, stary, brązowy golf, w którym nie jest mi do twarzy (zabieram go tylko na spacery w mroźne dni, takie jak dziś), szalik zrobiony przeze mnie na drutach, przykrótki, w dodatku skurczył się w praniu. Szalik mogłabym wprawdzie zdjąć, ale cała reszta? Nie zapomniałam też o czerwonym nosie i naelektryzowanych włosach, które jak zwykle uniosły mi się zarazi po zdjęciu czapki. I o czym ja bym z nimi mogła rozmawiać? Nie przeczytałam ostatnio żadnej modnej książki, od dawna nie byłam w kinie, w dodatku mam obniżenie nastroju…
Spojrzałam na drzwi toalety.
– Dziękuję, może innym razem. Dzisiaj nie mogę…
Nie wiem dlaczego, kretyńsko się zarumieniłam.
Maciek spojrzał za moim wzrokiem.
– Rozumiem, wycofuję się. Do zobaczenia w czwartek.
Spojrzał mi w oczy, podniósł moją rękę do ust i pocałował… Matko!
Chwilę później wróciła Miśka.
– Myślałam, że już po mnie – odezwała się. – Zacięłam się w tej cholernej toalecie, jeśli się tam wybierasz, omijaj środkową. To co, zdrówko? – podniosła szklankę z piwem do ust.
– Miśka, wypijmy to piwo i chodźmy stąd – poprosiłam. Usłyszałam śmiech z sali obok. Kobiecy głos zawołał: „Gorzko, gorzko!” i rozległ się chichot kilku dziewczyn. Obok nas przeszła długonoga blondynka i oparła się o blat kontuaru. Miała na sobie obcisłą bluzkę z dekoltem, dżinsową i spódniczkę i kabaretki. Żując gumę zamówiła martini.
– Miśka, podle się czuję. Nie mam fajnych ciuchów, ładnej bielizny, kosmetyków… Jak zarobię u malarza, pójdziesz ze mną na zakupy? Do -] radzisz mi?
Miśka spojrzała na mnie zdegustowana.
– Zdaje mi się, że jeszcze przed chwilą rozmawiałyśmy o budowaniu ducha. Nastrój ci spada szybciej od ciśnienia. Chciałabym spokojnie I z tobą pogadać, więc nastrój się na wnętrze…
– Jak mogę się nastroić, kiedy mam na sobie bawełniane gacie… – powiedziałam ze złością. Barman spojrzał na mnie z zainteresowaniem…w kwiatki i w dodatku – dodałam półgłosem – rozciągnięte.
Miśka westchnęła, przypomniała mi o Aureliuszu, o którym jej trułam przez pół spaceru, wygarnęła mi od niestałych emocjonalnie i ideowo kretynek, dodała, że jak zarobię forsę, to może mi doradzi i spokojnie pociągnęła wątek, który rozpoczęła jeszcze w Łazienkach. Sztuka, literatura, muzyka podnoszą nas z miałkości tego świata. Nasza inteligencja warta jest więcej niż jakiekolwiek dobra materialne, nasza wyobraźnia to kopalnia, nasze poczucie humoru to skarb…
Zgadzam się, zgadzam, krzyczało coś we mnie, gdy słuchając, kątem oka mierzyłam kozaczki z mięciutkiej skóry na nogach blondynki, która kilkakrotnie podchodziła do baru. Miśka ma rację. Żadne kozaczki nie zastąpią bogactwa ducha. Ale czy z kozaczkami mi tego ducha ubędzie…
Pytanie zawisło w powietrzu. Miśka nie odpowiedziała, dopiła piwo i wyciągnęła mnie z knajpy na ulicę. Wzięłyśmy się pod ręce i ruszyłyśmy na przystanek. Chwilowo kozaczki rozpłynęły się w chmurze naszych oddechów i w popołudniowej mgle.
Trafiłam do małego pokoju w biurowcu spółdzielni na piętnaście minut przed umówionym czasem. Maćka ani Lidki jeszcze nie było. Rozejrzałam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu jakiegoś lustra, ale żadnego nie znalazłam. Byłam wściekła. Głupia wichura, która mnie tu przywiała, fatalnie obeszła się z moją fryzurą, którą przed wyjściem starannie układałam. Przeczesałam ręką sterczące włosy.
Przetrząsałam torebkę w poszukiwaniu puderniczki, kiedy wszedł Maciek.
– O, już jesteś, świetnie. Lidka się spóźni, odbiera sukienkę z pralni. Jutro idziemy na balet – rzucił od niechcenia i rozsiadł się wygodnie na krześle.
Jego wypowiedź od razu siadła mi na nastrój. Łączy ich coś czy nie? Chyba tak, skoro idą razem do teatru. A może są rodzeństwem?
– Fajnie – odezwałam się i puściłam oko. – Lidka to twoja dziewczyna?
W duchu skręciłam się w paragraf. Maciek pokręcił głową.
– Przyjaciółka. Znamy się od piaskownicy.
Roześmiałam się. Odchrząknęłam. Wygładziłam spódnicę.
Byłam okropnie spięta. Zajrzałam do torebki w poszukiwaniu długopisu, mamrocząc pod nosem swoje pomysły. Kiedy okazało się, że długopisu nie mam (matko! przecież go wkładałam), Maciek wygrzebał z szuflady zielony cienkopis i wręczył mi go z ojcowskim uśmiechem. Na pustej kartce narysowałam wielki prostokąt.
– To pierwsza strona, chcę ci to rozrysować, bo już rozplanowałam tematy. Tu są pomysły – pokazałam plik kartek.
– Świetnie się spisałaś. – Maciek poklepał mnie po ramieniu.
Wyszczerzyłam zęby.
– Naprawdę, to ważny i cenny wkład w nasze wspólne osiedlowe dzieło – dodał i spojrzał mi w oczy, długo i przeciągle.
Serce zabiło mi mocniej. Już chciałam skromnie zaprzeczyć, uszczęśliwiona pochwałą, kiedy przed oczami stanęła mi ławka w Łazienkach, kaczki i Miśka z czerwonym nosem. Czy to gierka manipulacyjna, o której mówiła? Czy możliwe, żeby miała rację? Matko! Że też ta Miśka musi siedzieć mi w głowie i wyskakiwać zawsze w najmniej odpowiednim momencie. Stłumiłam złe myśli i uśmiechnęłam się.
– To nic wielkiego, sama przyjemność – powiedziałam głośno, zaraz jednak pomyślałam, że tak pewnie przemawia partyjny aktywista. – To znaczy, natyrałam się przy tym jak jasna cholera – dodałam bez przekonania.
Spojrzałam na Maćka, przeklinając w duchu Miśkę, jej chorobliwą obsesję i własną głupotę. Maciek bratersko otoczył mnie ramieniem i lekko uścisnął.
– Doceniamy to. To doskonała postawa…
Zamarłam. Postawa postawą, ale… takiej fizycznej bliskości mogłam się spodziewać najwcześniej na trzeciej randce. Poczułam się nieswojo. Nagle Maciek potrząsnął mną energicznie, zaśmiał się gardłowo i powiedział:
– Dobrze, że jesteś, nasza koleżanka czuje się niedoceniona, a wykonała kawał dobrej roboty.
Nie zrozumiałam, o co mu chodzi, dopóki nie zorientowałam się, że patrzy na coś za moimi plecami. Odwróciłam głowę. W drzwiach stała Lidka.
– Widzę, że zaczęliście beze mnie, dużo zrobiliście? – jej głos był ostry jak brzytwa.